Potworna matka/Część druga/XXXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

— Joanna Julia Bertinot — powtórzył komiwojażer. — Któż to taki jest?
— To mój przyjacielu, osoba, mnie zastępująca.
— Młoda dziewczyna?
— Kuzynka moja, którą bardzo być może, że niedługo zaślubię.
— Dlaczegóż ciebie nie mam ustanowić, jako ogólnego spadkobiercę?
— Bo byłoby to błędem.
— Błędem? Jakto?
— Bo masz przed sobą jeszcze długie lata życia, za co ręczę, ponieważ młody jesteś i doskonałego zdrowia... Ale zresztą wszyscy jesteśmy śmiertelni...
— Niestety! — Możesz podlec ogólnemu prawu śmierci, czy to skutkiem choroby, czy wypadku, wkrótce po twym małżeństwie z Heleną Tordier. Przypuszczasz to, nieprawdaż?
— Trzeba wszystko przypuścić, ponieważ inaczej niepodobna uczynić, jakkolwiek perspektywa ta jest nie miłą...
— Gdyby to istotnie tak się stało — podchwycił Włosko — jakże ja mógłbym się przedstawić, jako twój ogólny spadkobierca?
— Dlaczegóż nie?
Zamiast odpowiedzi na to pytanie, były dependent zagadnął:
— Czy ufasz mi?
— Wiesz o tym dobrze — odparł Prosper.
— To dowiedź mi raz jeszcze tego zaufania, nie wypytując mnie o to, o czym dowiesz się później, ale co teraz muszę trzymać jeszcze w tajemnicy... Tajemnica ta nie należy do mnie.
— Czyżby to była tajemnica Julii Tordier, co? — spytał Prosper. — Tajemnica, która ją oddała w twoje ręce?
— Może... Ale ani słowa więcej o tym przedmiocie, proszę cię... Mam swoje powody... Powtarzam, że poznasz je sam później... i przyznasz im słuszność... Daj sobą kierować, i śpij spokojnie...
To, czego Włosko nie mógł czy nie chciał powiedzieć komiwojażerowi, możemy pokrótce wyjaśnić czytelnikom.
W razie gdyby Prosper Rivet — jak mówił sobie — umarł wkrótce po ustanowieniu go spadkobiercą ogólnym, Garbuska zapałała by gniewem wściekłym, zresztą bardzo naturalnym, widząc, że cały majątek, z którego się w szalony sposób wyzuła dla wzbogacenia Prospera, wymyka się jej na korzyść człowieka, za którego radami szła, a raczej pod którego znajdowała się wpływem.
Dotknięta w majątku swym i widząc miłość swą złamaną, przez śmierć, czyżby nie zechciała za jaką bądź cenę pomścić się na tym człowieku, choćby się miała sama zgubić, mszcząc się?
Kto wie, czy nie poszłaby do przedstawiciela sprawiedliwości, ażeby powiedzieć:
— To ja zabiłam doktora Reyniera, ale miałam wspólnika, i tego wspólnika wydaję panu, to Józef Włosko.
Jakże by mógł się bronić wobec podobnego oskarżenia?
Jak mógłby wytłumaczyć wtedy to ustąpienie mu przedsiębiorstwa przy ulicy Verrerie, jak mógłby wytłumaczyć pochodzenie swego majątku, on, co w przeddzień zbrodni nie posiadał ani grosza i żył ledwie z nędznej pensyjki?
Dla wszystkich zatem to ustąpienie intratnego przedsiębiorstwa byłoby dowodem jego wspólnictwa.
Tymczasem skoro testament komiwojażera byłby zrobiony na rzecz Joanny Bertinot, Włosko mógłby zamknąć usta Garbusce i zmusić ją do milczenia, mówiąc:
— Wszystkie twe zbrodnie są mi znane! Postanowiłem naprawić jedną z nich i uczyniłem to, dyktując Prosperowi testament, który panią tak irytuje. Dzięki mnie, dziecko, które chciałaś niegdyś zabić, dziedziczy majątek przed twoją śmiercią... To sprawiedliwość!
A teraz — może by kto zauważył — dlaczego Józef Włosko snuł tak zawiłe projekty?
Czyż było prawdopodobne, ażeby przeżył Prospera, będąc również młodym, jak i on?
Tak, było to prawdopodobne, prawie pewne, jak przynajmniej sądził, nie wątpiąc bynajmniej, iż komiwojażer, skoro tylko będzie mógł wydawać bez rachunku, zużyje swe życie i zdrowie na najgorsze wybryki i nadużycia.
Zresztą, obiecywał sobie, że sam go będzie do tego popychał.
Co do Joanny Bertinot zupełnie był spokojny.
Zrobić z niej żonę lub kochankę, było dla niego igraszką, bagatelką.
Oczywiście nie mógł tego wszystkiego objaśnić Prosperowi.
— Więc zgoda? — zapytał były dependent.
— Naturalnie... Czyż nie zgadzamy się zawsze!
— No, to czytaj dalej.
Prosper czytał.
Doszedłszy do paragrafu opiewającego: Niniejszy testament, zawierający moją ostatnią wolę, odwołuje wszelki poprzedni“.
Przerwał znowu.
— Co takiego? — zapytał Włosko.
— To zdanie jest zbyteczne...
— Zbyteczne?... dlaczego?
— Ponieważ nie robiłem żadnego testamentu.
Były dependent nie mógł powstrzymać śmiechu.
— Ale może zrobisz — odparł — i to jest zastrzeżenie...
— Nie rozumiem...
— Nie potrzebujesz rozumieć.
— To prawda. Zresztą to tylko ciebie dotyczy, ponieważ to dla ciebie... Czytam dalej.
Skończywszy zapytał:
— Teraz co trzeba zrobić z tym testamentem?
— Przepisać dosłownie.
— Bardzo dobrze.
I Prosper wziął ulegle za pióro.
— Widzisz, kochany przyjacielu — dodał były dependent ze śmiechem — jak dalece pewnym wydaje mi się twoje małżeństwo, skoro już naprzód przygotowuję twój testament?
— To prawda? — odpowiedział Prosper również ze śmiechem. — Dowód jest zupełnie przekonywający.
— No, pisz i nie opuszczaj ani wyrazu.
Prosper zabrał się do roboty.
Były dependent stał za nim i patrzył, jak pisał, a twarz jego przybrała wyraz szczególnej radości.
— Cały majątek będzie Joanny Bertinot — pomyślał — reszta to już moja rzecz.
Prosper przepisywał ciągle.
W chwili, gdy miał skończyć, ponieważ mu pozostawała tylko data do wypisania, zatrzymał się.
— Dlaczego ta data ma być taka mianowicie? — zapytał.
— To ci tłumaczy, mój drogi, ten mały paragraf, w którym mowa, iż testament ten odwołuje wszelki poprzedni; ponieważ prawdopodobnie będziesz musiał sporządzić jaki testament i bezwątpienia przed datą, o którą chodzi, pomyślałem o wszystkim...
— Ty o wszystkim myślisz, jestem przekonany, ale te kombinacje twoje to dla mnie jak po hebrajsku.
— Właśnie tego trzeba. Podpisz i postaw datę.
— Już.
— Doskonale! Pozwól, że przeczytam i upewnię się, żeś nic nie opuścił.
Włosko, po przeczytaniu, dodał:
— Dobrze... Teraz włóż to pismo w kopertę i napisz na niej, co ci podyktuję.
— Gotów jestem.
Były dependent dyktował:
To jest mój testament. Te cztery wyrazy u góry dużymi literami, potem u dołu zwyczajnym pismem:
Powierzam memu najlepszemu przyjacielowi, p. Józefowi Włosko, ażeby po moim zgonie złożył go zgodnie z wymaganiem prawa prezesowi trybunału pierwszej instancji.
— Pierwszej instancji — powtórzył Prosper.
— To już wszystko... Teraz tylko podpisz.
Komiwojażer, nie sprzeciwiając się bynajmniej, podpisał.
Włosko spojrzał na lewą rękę przyjaciela.
Na jednym z palców tej ręki widniał duży sygnet, z pieczątką, na której wyryta była cyfra.
— Czy to twoja cyfra? — zapytał.
— Tak, P. R.
Były dependent zapalił świecę, postawił ją na stole, podał laskę laku młodzieńcowi do zapieczętowania.
— Wyciśnij pieczątkę w pięciu miejscach.
Prosper to uczynił.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.