Potworna matka/Część druga/XXXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Prosper Rivet zamyślił się przez chwilę.
— Między tobą a Julią Tordier jest jakaś tajemnica, nieprawdaż? — zapytał nagle.
— Więcej niż jedna! — odparł Włosko. — Ja posiadam wszystkie tajemnice Julii, wszystkie, słyszysz, i mam je w ręku... Pozwól więc, że tobą kierować będę, nie odpowiadając na twoje zapytania... Ty tylko odpowiadaj na moje... Czy zapowiedzi do ślubu twego z Heleną już zostały ogłoszone?
— Tak, przed trzema dniami.
— Czy Julia Tordier zwołała radę familijną?
— Tak; złożoną z osób jej oddanych. Rada zebrała się wczoraj i zupełnie potwierdziła jej postępowanie.
— Za tem wszystko idzie dobrze! Niema poważnej przeszkody!
— Nie bierzesz w rachubę Lucjana Gobert?
— A cóż uczynił ten młodzieniec?
— Dowiedział się, że zaślubiam Helenę, w której on jest zakochany.
— Musiało go to rzeczywiście udręczyć.
— Przyszedł do mnie, do restauracji hotelowej.
— To musiało nastąpić — rzekł Józef Włosko ze śmiechem.
— I ty się z tego śmiejesz?
— Czemu nie.
— A ja ci powiadam, że się nie śmiałem, bo scena wcale nie była śmieszną.
— Narobił hałasu?
— Skandalicznego... Chciał mnie zabić... Wyzwał mnie... Mówił o pojedynku...
— Spodziewam się, żeś nie przyjął wezwania.
— Zagroziłem mu policją.
Prosper opowiedział, co się stało.
Były dependent zacierał ręce, słuchając tego opowiadania.
— Doskonale, doskonale! — wyszeptał.
— Jakto doskonale.
— Wiem, co mówię... Czy dzień ślubu został już oznaczony?
— Tak.
— Na kiedy?
— Na przyszłą sobotę.
— A więc, mój drogi, ożenisz się w dniu oznaczonym, za to ci ręczę... Może będą jeszcze jakie nieprzyjemnostki. Ale cokolwiek przedsięwzięte zostanie przeciw tobie, obróci się na twoją korzyść...
— Kierujesz rzeczami, jak chcesz?
— Bo jestem panem położenia — odrzekł Włosko, po czym dodał: — Czy Julia Tordier kazała rejentowi przygotować kontrakt ślubny?
— Czy to potrzebne?
— To konieczne... Bez tego nie trzeba się żenić, i zaraz ci to wytłomaczę... Ale jeszcze słówko...
— Mów...
— Czy wybadałeś Tordierową, co do jej majątku, jak ci zaleciłem?
— Nie omieszkałem.
— I cóż?
— Poszło jak po maśle.
— Cóż ci przyrzekła?
— Dom przy ulicy Rivoli.
— To dobrze!
— Dom przy ulicy Anbry.
— To bardzo dobrze!...
— Pralnie przy ulicy Chapellet.
— Wybornie!... Następnie?...
— Czyż to nie dość? Ja bym się tym zadowolnił...
— To byłoby niedorzecznie, tobie potrzeba mieć wszystko, a przez to rozumiem posiadłości w Belleville, w Saint-Mars i resztę...
— Julia Tordier nie zechce wyzuć się ze wszystkiego — wyszeptał Prosper.
— Ona uczyni wszystko, co zechcesz! Najmniejsza uprzejmość z twej strony, zawróci jej w głowie... Pocałujesz ją w haczykowatą rączkę, a powie: Tak. Sprzeda ci (oczywiście na warunkach korzystnych dla ciebie) różne nieruchomości, które wymieniliśmy przed chwilą, a ty je zapłacisz, nie wyjmując portmonetki. Ma ona prawo za życia prowadzić swe interesa, jak jej się podoba, i sprzedawać swe ruchomości i nieruchomości... Sprzedaże te symulacyjne muszą jak najprędzej nastąpić... Suma kosztów do zapłacenia będzie pokaźna, bardzo znaczna, ale to bagatela dla Julii Tordier, mającej pieniądze wymagane...
Zresztą będzie można w aktach zmniejszyć szacunek sprzedaży...
— Tak, ale po śmierci, te majątki staną się wspólnymi — zauważył Prosper Rivet.
— Głupstwo! już ja ci przygotuję projekt kontraktu, gdzie wszystko będzie przewidziane od A do Z. Tak, że gdyby nawet nastąpiła katastrofa...
— Jaka katastrofa? — zapytał Prosper.
— Cofam ten wyraz i zastępuję go przez nieprzewidziany wypadek...
— O jakim wypadku chcesz mówić?
— Ależ o rozwodzie... naprzykład... Przecież możesz przypuszczać, że do tego dojdzie...
— O, najzupełniej.
— Wtenczas każdy z małżonków powraca, do tego, co wniósł i gdyby który umarł w czasie trwania małżeństwa, a dziecka nie było, spadkobiercy jego otrzymają po nim majątek...
— O, z tego sobie kpię! — zawołał komiwojażer ze śmiechem.
— Kpisz sobie?
— Najzupełniej.
— A to dlaczego?
— Dla najprostszego powodu... Jestem na świecie sam... Nie mam nawet najdalszych krewnych. Nie dbam więc o to, co się stanie po śmierci mojej z pieniędzmi, bo nie mam nikogo, komubym je zostawił.
— A ja to się nie liczę? — zapytał Józef Włosko.
— Ty? — podchwycił Prosper.
— Ja oczywiście. Czyż od ciebie żądam honorarium za to wszystko, co dla ciebie robię? A prowadzę cię doskonale z nędzy do majątku wielkiego!
— To prawda.
— Za tym byłoby z twej strony po koleżeńsku i dowodem najsłuszniejszej wdzięczności, gdybyś spisał testament legalny na moją korzyść, ponieważ jestem twoim przewodnikiem, doradcą i przyjacielem... Czy chcesz, ażeby majątek, po twojej śmierci, przeszedł na skarb.
— Wolę sam go zjeść za życia.
— Tak, ale gdybyś go nie przejadł?
Prosper zastanowił się, że zrobienie testamentu nie jest jeszcze śmiercią, i odpowiedział:
— I owszem.
Włosko pochwycił komiwojażera za ręce i ścisnął je serdecznie, wołając:
— A tak to co innego!... jesteś przyjacielem!... prawdziwym!
— Ale — podchwycił przyszły mąż Heleny — jak teraz zbyteczne byłoby zajmować się moim testamentem... Pierwszym warunkiem, ażeby coś dać, jest ten, że trzeba mieć, a ja nie mam nic.
— Oczywiście... To też ja nic nie będę miał, jeżeli ty nic mieć nie będziesz. Ale chodzi mi o ten dowód twego przywiązania.
— No — rzekł Prosper ze śmiechem — to powiedz mi, jak się to robi, jak cię uczynić ogólnym spadkobiercą mojego obecnego i przyszłego majątku... Przygotuj projekt testamentu...
— Jest gotów...
— Już!... — zawołał Prosper nie bez pewnego zdziwienia. — No, ty możesz się chwalić, że o wszystkim myślisz i że czasu nie tracisz!
— Człowiek rozsądny musi przewidzieć wszystko — wyrzekł sentencjonalnie były dependent.
— Ha! to pokaż mi twój projekt... ciekawy jestem doprawdy.
— Poczekaj chwilkę, zaraz powrócę.
Tordier wyszedł i ukazał się wkrótce, przynosząc wzór testamentu, który już znają czytelnicy.
— Masz... Rozpatrz się... — wyrzekł, podając Prosperowi papier, który go wziął i przeczytał głośno:
„To jest mój testament.
„Ja niżej podpisany, Prosper Rivet, zamieszkały w Paryżu, ustanawiam jako ogólnego spadkobiercę całego majątku, ruchomości i nieruchomości, jakie posiadać będę w dniu zgonu, Joannę Julię Bertinot, córkę Andrzeja Piotra Bertinot, urodzoną w Versoix roku...
„W razie gdyby Joanna Julia Bertinot umarła przede mną, pozostawiam cały mój majątek jej spadkobiercom naturalnym.
„Niniejszy testament, zawierający moją całkowitą wolę, odwołuje wszelki poprzedni.
„Pisany moją ręką w Paryżu trzydziestego lipca tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego roku“.
Kiedy Prosper skończył czytać, spojrzał z takim osłupieniem komicznym na byłego dependenta, iż ten nie mógł się powstrzymać od śmiechu.