Potworna matka/Część druga/XXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Józef Włosko, powróciwszy do Paryża, zastał u siebie, w mieszkaniu, kilka listów.
Dwa z nich pochodziły od Prospera Rivet.
Piękny komiwojażer błagał o widzenie się z gorączkową niecierpliwością:
— Widocznie bardzo potrzebuje rad, mój przyjaciel Prosper — wyszeptał Włosko z uśmiechem. Czuje on, że sam sobie nic nie poradzi.
Włosko spalił oba listy, nie chcąc, ażeby pozostawał jaki ślad tej korespondencji, po czym wyjął z kieszeni pugilares i wydobył z niego kopię metryki, otrzymaną od mera w Versoix.
Rozłożył ją i zaczął pisać, naśladując charakter pisma na kopii.
Gdyby kto był się przyjrzał tej robocie, zobaczyłby, że Włosko przepisuje kopię po raz drugi.
Jednakże ta nowa kopia niezupełnie odpowiadała poprzedniej.
Kiedy bowiem w przepisywaniu doszedł do nazwiska Julii Derasme, były dependent od notariusza uczynił najważniejszą zmianę, którą obmyślił.
Zamiast nazwiska Garbuski napisał: córka matki niewiadomej.
Po skończonej robocie, wyszeptał z uśmiechem:
— Dobrze idzie! Teraz mogę się nie lękać Julii Tordier.
Zamknął dokument autentyczny, prawdziwą metrykę, do szkatułki, a kopię sfałszowaną schował do szuflady biurka.
Godzina szósta biła na zegarze ściennym.
Józef Włosko, bardzo zmęczony, położył się do łóżka.
Potrzebował dwóch lub trzech godzin, ażeby się pokrzepić.
Przed godziną dziewiątą był już na nogach i poszedł do swego kantoru, gdzie, sprawdziwszy rachunki kasjera, usiadł przy biurku w gabinecie swym, wziął arkusz papieru i skreślił co następuje:
„Ja niżej podpisany Prosper Rivet, zamieszkały w Paryżu, ustanawiam jako spadkobierczynię moją ogólną, wszystkich ruchomości i nieruchomości, jakie posiadać mogę w dniu śmierci, Joannę Julię Bertinot, córkę Piotra Andrzeja Bertinot, urodzoną w Versoix.
„W razie gdyby Joanna Julia Bertinot umarła przede mną, pozostawiam cały swój majątek jej naturalnym spadkobiercom.
„Obecny testament, zawierający moją całkowitą wolę, odwołuje testament sporządzony wcześniej.
„Pisany cały moją ręką w Paryżu trzydziestego lipca tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego roku“.
Ukończywszy ten projekt testamentu (którego cel i doniosłość czytelnicy poznają później), wziął inny arkusz papieru i po krótkim namyśle, skreślił te dwa wyrazy:
Następnie z szybkością, która tłomaczyła dawne jego zajęcie dependenta u notariusza, naszkicował zasady kontraktu ślubnego między Prosperem Rivet i Heleną Tardier.
Ważąc każde zdanie, każdy wyraz, dobierając wyrażeń najjaśniejszych, ażeby nie mogły sprowadzić nieporozumienia, Włosko sporządził kontrakt, określający najzupełniej prawa każdej ze stron.
Kontrakt ustanawiał zasadę rozdziału majątkowego.
Zaledwie skończył pisać, gdy zapukano do drzwi.
Schował projekt kontraktu, wraz z projektem testamentu, po czym wyrzekł:
— Proszę wejść!
Drzwi się otworzyły i Prosper Rivet ukazał się na progu.
Były dependent zerwał się z miejsca i, podskoczywszy kilka kroków na jego spotkanie, zawołał:
— Kroćset diabłów... Po co tu przychodzisz? Wiesz dobrze, że ci tego zabroniłem... Tordierowa lada chwila może nadejść, a gdyby cię zobaczyła, cała nasza kombinacja może wziąć w łeb...
— Wiem o tym dobrze — odparł Prosper.
— A dlaczego tak robisz, jakbyś nie wiedział?
— Bo chcę z tobą rozmówić się poważnie... piszę do ciebie od czterech dni, a nie odbieram żadnej odpowiedzi.
— Nie było mnie w domu... a przypuszczam, że mam prawo z domu się wydalać.
— Tego nie zaprzeczam, ale nie należy zostawiać swych przyjaciół samych i to w takich tarapatach.
— Nie mówmy tu, to zbyt niebezpieczne, chodź ze mną.
I Włosko zaprowadził Prospera, do mieszkania, które zajmował na pierwszym piętrze.
— Czy widziałeś Garbuskę? — zapytał piękny komiwojażer, zamknąwszy drzwi.
— Nie. Przyjechałem dopiero w nocy.
— To nie wiesz o niczym?
— O niczym od pięciu dni.
— No, mój stary, kolego, miałeś rację, żeś już zrobił dla siebie interes ale mój wcale nie jest zrobiony.
— Siadaj i wytłomacz się.
— Helena Tordier jest w Paryżu.
— O tym wiem.
— Byłem jej przedstawiony.
— Jako przyszły mąż, i to wiem.
— A wiesz, jak moja biedna stara i ja zostaliśmy przyjęci przez miłą jej córeczkę?
— Jak pies w kręglach, naturalnie! To było przewidziane z góry... Ale to dzieciństwo!
— Ty to nazywasz dzieciństwem!
— Bez najmniejszej doniosłości... Najzupełniej.
— Mała nie ustąpi.
— Cóż znowu!
— Powiadam ci, że nie ustąpi!... Uparta jak muł... Wiesz, o czym ja myślę?...
— Nie...
— O wyrzeczeniu się małżeństwa, o tym, aby mi Julia zrobiła hojny zapis... za który ja odwzajemnię się, jak będę mógł...
— To byłoby opłakane nieszczęście! — żywo odpowiedział Włosko. — Garbuska odgadłaby, że grałeś komedię, mówiąc o twoich względach na opinię publiczną. Dalej powiedziałaby sobie, że twoja miłość musi być również taką blagą, jak twa drażliwość i zaczęłaby ci nie dowierzać.
— Mnie nie chodzi o jej zaufanie, mnie chodzi o jej dochody! — wykrzyknął Prosper cynicznie.
Były dependent wzruszył ramionami.
— A ja ci powiadam — rzekł następnie tonem brutalnym — jeżeli nie zaślubisz Heleny, a Garbuska zapisze ci rentę, jak łatwo będzie odgadnąć prawdę, i jak łatwo wówczas zaczną szperać, dlaczego doktór Reynier zamordowany został tejże nocy, kiedy umarł Jakób Tordier...
Akcent Józefa Włosko w tych ostatnich słowach był tak szczególny, że Prosper uczuł się zmrożonym do szpiku kości.
— Doktór Reynier... — powtórzył — tego nie rozumiem.
— Nie potrzebujesz rozumieć! — odparł Włosko. — Dość dla ciebie będzie iść ulegle po drodze, którą ci wskazałem. Jeżeli nią nie będziesz, tym gorzej będzie dla ciebie...