Potworna matka/Część druga/XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Szmer pogardy powitał te słowa.
Goście restauracji byli zdumieni i oburzeni tak bezprzykładną nikczemnością.
— A, więc pan nie zrozumiał! — zawołał Lucjan, nie mogąc powstrzymać gniewu. — Cóż to? bierzesz mnie za mordercę? A przecież trudno nie zrozumieć... Odwołuję się do honoru wszystkich tych, co mnie słyszą: Ja panu nie grożę, lecz wyzywam...
Pojedynek! Pojedynek uczciwy chcę mieć z panem. Jeżeli zaś odmówisz, to dlatego, że jesteś ostatnim z nikczemników.
Prosper zaczął się naigrawać.
— Pojedynek! — powtórzył. — Pojedynek z jakimś tam rębaczem, fechtmistrzem! Zabijesz mnie, a ja ci pozostawię Helenę. Dobry interes dla mnie. Nie taki ja głupi.
— Podły! nędzny nikczemniku! — wyrzekł Lucjan głosem świszczącym. — Jedynie przez godność własną nie pluję ci w twarz.
Komiwojażer, jak wiemy, był barczystym i znakomicie zbudowanym mężczyzną. Gdyby szło o to, ażeby ująć się za bary, lub pójść na noże, nie zawahałby się z pewnością, lecz tam gdzie rozstrzyga kula, nie myślał swej skóry narażać.
Wzruszył więc ramionami i odpowiedział:
— Pogardzam twymi obelgami...
— O, ja cię zmuszę, abyś się bił.
I Lucjan rzucił się ku Prosperowi, z ręką podniesioną, ażeby go spoliczkować.
Ale dziesięć rąk wyciągnęło się w przejściu, bo kilku gości już wstało.
— Po co to panu? — odezwał się jeden z tych, którzy go powstrzymali. — To zbyteczne spoliczkować tego człowieka! To nikczemnik, boi się... bić się on nie będzie.
— Tak, ma pan słuszność, czuję to — odparł Lucjan. — Nie potrzebnie się unoszę! Ale jakże mogę się powstrzymać, gdy pomyślę, że chcą takiego męża narzucić tej, którą kocham.
I, zwracając się po raz ostatni ku Prosperowi, który siedział bardzo spokojnie przy stole, zawołał:
— Podły! podły! podły!...
Po czym rzuciwszy pięciofrankówkę garsonowi wyszedł.
Kiedy się znalazł na ulicy, ręką rozpaloną powiódł po czole, zroszonym potem.
— Jakież ja miałem niedorzeczne wyobrażenie o tym łotrze — wyrzekł z rozpaczą. — Ja myślałem, że jeśli nie zechce się wyrzec Helenki, to przynajmniej będzie miał dość odwagi, ażeby się bić!
On nic w sobie niema... Ani serca!... ani odwagi!...
Powinienem to był odgadnąć... Wreszcie teraz, wiem, czego mam się trzymać i co mi pozostaje!
Po tym krótkim monologu wrócił do domu.
Matka oczekiwała go z bardzo naturalnym niepokojem, ponieważ zazwyczaj wracał bardzo wcześnie.
Na widok jego twarzy zmienionej, pani Gobert nie mogła powstrzymać się od krzyku zadziwienia i zgrozy.
— Lucjanie, dziecko moje — spytała staruszka — co tobie jest?... co ci się stało?...
Oczy młodzieńca zaszły łzami, i łzy, długo powstrzymywane, płynąć zaczęły po policzkach.
Nie miał siły odpowiedzieć.
— Moje dziecko, moje drogie dziecko... — podchwyciła pani Gobert, otaczając go ramionami. — Dlaczego ty płaczesz? Cóż się stało?... Jakie nieszczęście ugodziło cię, czy też grozi?... Co się dzieje?
— Wszystko się skończyło, ukochana mamo, wszystko! Czy słyszysz?... Ta odrobina nadziei, która mi pozostawała, znikła... Rzeczywistość jest okrutna, nieubłagana... Najgorsze przewidywania gotowe się spełnić... Helenkę wydają za mąż przemocą.
Pani Gobert załamała ręce.
— Przemocą!... — powtórzyła zafrasowana... — Co mówisz? Czy to możebne?
— To pewne.
— Więc ta kobieta, wiedząc o waszej miłości, chce ją złamać? nie ma ani serca ani duszy! Więc to chyba nie matka!...
— Nie ma ona ani duszy ani serca, wiemy o tym oddawna, a zięć, którego wybrała, godny jest jej zupełnie! Niech mama zgadnie, kogo Julia Tordier narzuca za męża swej córce...
— Jakże mogę zgadnąć?
— To prawda, że nie może mama zgadnąć... i nigdyby nie zgadła... Otóż tym człowiekiem jest Prosper Rivet, dawny komiwojażer domu Tordier...
— Ten hulaka!... Ten rozpustnik!... Ot! zgrozo! — zawołała staruszka, twarz ukrywając w dłonie.
— Tak, to ohydne! i cała moja istota buntuje się na myśl o Helenie, którą męczą i torturują! O! matko, ja cierpię! Ja cierpię tak, jakbym zamierał i umrę z tego!
— Lucjanie, mój Lucjanie, zamilcz, zamilcz! błagam cię! Cóż ze mną by się stało, gdybyś ty umarł?
Młodzieniec ujął matkę w ramiona i przycisnął ją do serca.
— To prawda, to prawda — wyrzekł następnie — trzeba żyć i nie tylko dla ciebie.
W gorączce bólu zapomniałem nawet, co postanowiłem uczynić i co może będzie zbawieniem... Nie! nie! Helena nie może zaślubić takiego człowieka... Znieważyłem publicznie tego łotra, groziłem, że mu plunę w twarz, że go spoliczkuję... On cofnął się przed pojedynkiem.
— Znieważyłeś go, groziłeś temu Prosperowi Rivet! — zawołała pani Gobert bardzo blada.
— Tak, mamo, i uczyniłem to napróżno... Żadna obraza nie mogła go poruszyć. Ale zachowuję jeszcze dla niego nową zniewagę, najkrwawszą, najbardziej nieprzebaczalną ze wszystkich. Zobaczymy, czy posunie tak dalece swą podłość.
— Lucjanie, co chcesz uczynić? twoje słowa mnie przerażają! — zawołała pani Gobert.
— Mamo — odezwał się młodzieniec tonem, nagle zmienionym i poważnym — wszak ty mnie kochasz, nieprawdaż?
— Czy możesz mi zadawać takie pytanie, moje dziecko? Czy ci nie dowiodłam od twego urodzenia, że ciebie wyłącznie kocham, więcej niż wszystko na świecie...
— To prawda, moja mamo, dowodziłaś mi tego bezustannie; to też nie wątpię, ale spodziewam się, że ty mnie nie kochasz wyłącznie i że część miłości zachowywasz także dla Heleny...
— Tak i ją kocham! ona w mym sercu następuje po tobie.
— Otóż dla ocalenia Heleny, dla ustrzeżenia jej, jak i mnie od najstraszniejszego nieszczęścia, pozostaje mi tylko jeden sposób...
— Jaki?
— Wysłuchaj mnie spokojnie i bez trwogi...
— Mów!
— Skoro prośby i błagania, nic nie pomogą, trzeba się uciec do podstępu, do gwałtu, w razie potrzeby.
— Do postępu... do gwałtu... — powtórzyła pani Gobert. — Cóż więc zamyślasz?
— Myślę o porwaniu.
— O, mój Boże!
— Jeśli nakłonię Helenkę, aby uciekła z tego domu, gdzie ją męczą, czy zgodzisz się ją przyjąć tutaj?
— Jeżeli przyjdzie prosić mnie o chronienie, jakże mogę odmówić przyjęcia jej...
— To tylko chciałem wiedzieć od ciebie moja mamo... Helena nie zawaha się, jeżeli mnie prawdziwie kocha... Przyjdzie...
— Czy się dobrze namyśliłeś?
— Nad czym?
— Helena, opuszczając mieszkanie matki, pomimo swej niewinności, ucierpi na dobrej sławie w oczach wszystkich.
— Co mnie obchodzi opinia?... Ja to wszystko naprawię, zaślubiając ją. Czy nawet nie lepiej byłoby, gdyby wydawała się winną? Ja właśnie liczę na te pozory winy, liczę, że one staną się niepokonaną przeszkodą dla projektów Julii Tordier i Prospera Rivet...
— Strzeż się, Lucjanie.
— Czegóż mam się lękać? Czyż mogę się wahać?... Rozbitek czepia się deski ocalenia, jakakolwiek mu się nawinie... Nie mam już wyboru... Helenie grozi stoczenie się w przepaść... Muszę ją ocalić za jakąbądź cenę... Dla niej mniejszym będzie wstydem, jeżeli na chwilę uchodzić będzie za moją kochankę, niż gdyby została żoną Prospera Rivet.
— Czy Helenka zna twoje projekty?
— Nie.
— A jeżeli nie zechce się na nie zgodzić?
— To znaczyć będzie, że mnie nie kocha... i wtedy wszystko się skończy... A ja będę musiał zapomnieć...
Młodzieniec dodał, ale tak cichym głosem, że go matka nie słyszała:
— Albo umrzeć!...
Pani Gobert spytała:
— Kiedy się zobaczysz z Helenką?
— Jak najprędzej... Spodziewam się, że jutro... Nie ma czasu do stracenia.
Po chwili milczenia pani Gobert podchwyciła:
— Ale musisz mi przysiądz, że nie dasz się pociągnąć miłości i że uszanujesz swą narzeczonę, że nie nadużyjesz jej słabości.
— Na pamięć zacną mego ojca przysięgam ci! — odparł Lucjan. — Helena będzie skompromitowaną, i tego trzeba dla zniszczenia ohydnych projektów małżeństwa, w rzeczywistości jednak pozostanie czystą, jak dziś...
— Wierzę ci i ufam... Gdzie pomieścimy Helenkę w tym mieszkanku?
— To bardzo proste... Dam jej mój pokój, który łączy się z twoim, a wieczorem ja sobie słać będę w pokoju jadalnym.
— Działaj więc, moje dziecko, i niech Bóg się z tobą opiekuje!
— Bóg mną opiekować się będzie, bo się opiekuje dobrymi sprawami!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.