Potworna matka/Część druga/XLIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIII.

Joanna patrzyła za oddalającą się Garbuską.
— Ta kobieta jest istotą bez serca i bez duszy — pomyślała. — Jak ona dręczy biedną Helenę.
— Chodźmy prędko — rzekła ta ostatnia — matka może wrócić przed godziną oznaczoną... Przez chwilę kropli krwi nie czułam w żyłach... Gdyby ona nas była słyszała...
— O to nie ma się co lękać — odparła Joanna — szła wprost ku nam... No, ja odchodzę, panienko... Odwagi, panno Heleno, i dobrej nadziei!...
Młode dziewczęta ucałowały się serdecznie, po czym Joanna szybko podążyła do hotelu.
Helena szła za nią o kilka kroków.
Joanna, znalazłszy się w swoim mieszkanku, otworzyła pudełko z robótkami, wyjęła kłębek nowych nici bardzo cienkich, ale zarazem mocnych.
Nici obwinięte były o kawałek drzewa, a drzewo to nadawało kłębkowi pewien ciężar.
Młoda służąca odwinęła nici kilkanaście łokci i koniec ich zawiązała u okna.
Po drugiej stronie ulicy otworzyło się okno.
Helena ukazała się w nim.
Joanna natychmiast podniosła rękę i bardzo zręcznie rzuciła kłębek.
Ulica Anbry jest wąska.
Młoda służąca dobrze obliczyła rozpęd, nadany kłębkowi — wpadł on do pokoju Heleny.
W pół minuty córka Jakuba Tordier podniosła kłębek, odcięła nić i przymocowała u krawędzi okna, jak to uczyniła Joanna.
— Dobrze — wyrzekła Joanna dość głośno, ażeby ją Helena mogła usłyszeć — do wieczora...
Helena wychyliła się ażeby spojrzeć na nić, ciągnącą się przez ulicę.
Ale nawet z tego miejsca, gdzie się znajdowała, nie widać jej było.
Zupełnie uspokojona, młoda dziewczyna zamknęła też okno.
— Co chce uczynić Lucjan? — zapytała sama siebie — co chce przedsięwziąć?... A! gdybyś mnie mógł wyrwać z tego piekła!
Helena nie przestała nad tym myśleć, dopóki matka nie powróciła.
Julia Tordier była najpierw u rejenta przy ulicy św. Dyonizego i poprosiła, ażeby przygotowano kontrakt ślubny, na wzór projektu, danego przez Józefa Włoska, i dodała, ażeby nie zmienione zostało z projektu ani słowo, ani nawet przecinek.
— Skoro tylko kontrakt będzie gotów — rzekła — raczy mnie pan uprzedzić a wtedy umówimy się co do dnia podpisania.
Następnie Garbuska udała się do swego rejenta pana Carré, tego właśnie, który musiał się pozbyć usług Józefa Włoski dla powodów niedelikatności poważnej.
Właśnie, idąc od niego i przechodząc przez skwer Niewiniątek, spotkała razem Helenę i Joannę — obie jej córki.
Rejent był nieobecny, lecz przyjął ją główny pomocnik.
W kilku słowach wytłumaczyła mu jasno cel odwiedzin.
Chodziło jej o sporządzenie aktu sprzedaży jej nieruchomości, prócz domu w Montmartre, którego połowa, należąca do Heleny, nie mogła być odstąpioną.
Ta połowa stanowiła rzeczywiście cały majątek, jaki mogła w posagu przynieść mężowi.
Jakkolwiek sprzedaż nieruchomości przez Julię Tordier mogła się wydać dziwną głównemu pracownikowi rejenta, nie uczynił jednak żadnej uwagi, aby w czym klientce nie uchybić.
Prosił tylko o nazwisko nabywcy i zapytał o cyfrę sumy sprzedażnej.
— Pięćset tysięcy franków... — odpowiedziała Julia Tordier.
Pomocnik rejenta nie mógł powściągnąć zdziwienia.
— Ależ to warto podwójnie — rzekł.
— Wiem o tym, ale potrzebuję pieniędzy.
— Jak nastąpi płacenie?
— Gotowką... biletami bankowymi.
— Czy na ręce rejenta?
— Nie. Do rąk moich przed aktem... A kiedy będzie można podpisać akt sprzedaży?
— Za sześć dni — najwcześniej.
— Dlaczego tak późno?
— Akta będą duże.
— Zatem umówmy się ma przyszły czwartek.
— Dobrze.
— O której godzinie?
— O — dziesiątej z rana, jeżeli godzina dla pani dogodna.
— I owszem. A więc, w przyszły — czwartek o dziesiątej z rana.
I Julia Tordier wyszła.

∗             ∗

Tegoż dnia Józetf Włosko pojechał do Boissy-Saint-Leger.
Włosko słyszał o nazwisku przełożonej pensji od Piotra Bertinot i z łatwością odszukał panią Gevignot.
Poprosiwszy ją to kilka chwil rozmowy, wyrzekł z ukłonem:
— Wybaczy mi pani, że jej przeszkadzam, ale sprawa, która mnie sprowadza, jest dla mnie bardzo ważną.
— Proszę, niech pan mówi — odrzekła pani Gevignot, prosząc, aby usiadł, i sama siadając — spodziewam się, że chodzi o którąś z moich uczennic...
— Nie, pani.
— O kogóż więc?
— Miała pani i zapewne ma jeszcze w swej służbie młodą dziewczynę trochę ułomną...
Pand Gevignot drgnęła, i przyglądając się uważnie Józefowi Włosko, spytała:
— Jakże się nazywa ta osoba?
— Joanna Julia Bertinot.
Przełożona pozostała spokojną.
Przypomniała sobie zalecenie, jakie Joanna jej uczyniła i starała się odgadnąć, co znaczy wizyta tego nieznajomego, i miała się na baczności.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.