Potworna matka/Część druga/XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.

— A przed sądem nie oskarżyłeś pan tej kobiety, będącej przyczyną tego upadku i nieszczęścia, ohydnej istoty, która popchnęła cię do zbrodni, czyniąc z ciebie naprzód złodzieja, a później usiłując uczynić z ciebie mordercę — zawołał Józef Włosko.
— Po co? — odparł Bertinot.
— A gdy będziesz pan już wolnym, czy nie spróbujesz zemścić się na tej kobiecie i odpłacić jej złym za złe?...
— Zemsta jest złą doradczynią. Mogłaby mnie doprowadzić do zbrodni.
— Nie, bo są zemsty, których sąd ani policja nie mogą stwierdzić, ani też ukarać... to są zemsty nie najmniej straszne...
— Po co? — powtórzył znów więzień. — Czyż to zatrze przeszłość? Chciałbym jednak raz jeszcze znaleźć się wobec tej kobiety... raz jeden, ażeby się przekonać, czy mogłaby znieść mój widok?
— A te pieniądze — podchwycił Włosko — które panu zabrała, uciekając, i które były owym źródłem majątku, jaki teraz posiada, czy się o nie nie upomnisz?
— Pieniądze z kradzieży!... Skądże pan możesz o tym myśleć? — wykrzyknął Bertinot.
— Tak, zgadzam się z panem, co do pieniędzy skradzionych, ale nie co do tych, które zarobiła uczciwie Julia Derasme... Po co zrzekać się części, która, według prawa, należy się pańskiej córce... Czyż byłoby słusznym, ażeby dziecko prawe było bogate, niezależne, szczęśliwe, a ta biedna istota, co przyszła pod nieszczęsną gwiazdą, cierpieć miałaby przez całe życie nędzę?... Nie! Stokroć nie! To byłoby niesłusznym!
— Cóż ja mogę na to poradzić?
— Przypuśćmy na chwilę, żeś pan ułaskawiony już...
— Więc...
— Co byś pan uczynił?
— Pójdę do miasta, które mi wskażą za miejsce pobytu i postaram się o pracę.
— Czy znajdziesz ją pan?
— Mam nadzieję...
— Lękam się ażebyś pan pod tym względem nie doznał wielkiego zawodu... Rzadkie są te ręce szlachetne, które się wyciągają do więźnia uwolnionego lub ułaskawionego.
— Jeżeli niepodobna mi będzie żyć, to umrę. Ale pójdę przynajmniej zobaczyć moje dziecko.
— Nie trzeba umierać!... trzeba żyć, ażeby to dziecko uczynić szczęśliwym i ażeby je pomścić.
Ja sądzę, mam nadzieję i prawie jestem pewien, że będziesz pan ułaskawiony prędko. Dyrektor przekonany jest, że otrzymasz pan ułaskawienie, dzięki chlubnej opinii, jaką o tobie daje... No, a gdybym panu ofiarował miejsce w moim kantorze, przy sobie, miejsce zaufane... przecież by pan nie odmówił?
Bertinot spojrzał na mówiącego z łatwym do zrozumienia zdziwieniem i powtórzył:
— U pana... w pańskim kantorze... miejsce zaufane...
— Tak... Czy otrzymał pan jakie wykształcenie?
— Bardzo niedostateczne, mój panie, za młodu; ale tutaj, w szkole więziennej, nauczyłem się wielu rzeczy, których nie znałem, i jestem używany do spisywania rachunków i umiem prowadzić książki, bo mnie z tym obeznał pewien więzień kasjer, skazany na lat dziesięć...
Włosko podchwycił:
— A gdybym panu ofiarował posadę kasjera?
— To byłoby dla mnie wielkim szczęściem... tak wielkim szczęściem, że nie mogę w nie uwierzyć... Ale pan mieszka w Paryżu?
— A pańska córka znajduje się także w Paryżu?
— W Paryżu, tak, a przynajmniej tuż pod Paryżem.
— Więc mógłby się pan z nią widywać i szczęście twoje, o którym wspominałeś, byłoby zupełne...
— Niestety! Widocznie pan nie wie, że pobyt w Paryżu jest wzbroniony wszystkim tym, którzy znajdują się pod dozorem wyższej policji... a ja przez sam fakt skazania będę pozostawał pod tym dozorem w ciągu długich lat...
— O! wiem o tym.
— Widzi pan więc, że ziszczenie marzenia, które mi pan pokazał, przed chwilą, jest niemożliwe.
— Mylisz się pan... Nie ma przepisów bez wyjątku... Mogłaby za pana ręczyć osoba odpowiedzialna...
— A któżby za mną zechciał ręczyć?
— Ja.
— Ależ pan mnie nie zna i staram się daremnie zrozumieć, dlaczego pan tu przyjechał i dlaczego się pan mną interesuje...
— Co pana obchodzić może, dla jakich powodów działam, bylebym zapewnił szczęście pańskie i... córki.
— Jedyną moją radością byłoby widzieć córkę moją szczęśliwą... Biedna istota wydziedziczona, którą kocham i która tak zasługuje na to, ażeby być kochaną!...
Siostra moja przed śmiercią powiedziała jej, czym jest jej ojciec i gdzie się znajduje.
Miesiąc nie upływa, ażeby do mnie nie pisała... co to za listy!... jakie poczciwe, jakie miłe, jakie pełne serdecznej pociechy!
— Cóż porabia ona — zapytał Włosko.
— W służbie jest tak, jak ja... i drogie dziecko przysyła mi w każdym liście część swoich zasług!
— Nie podobna do matki — wyrzekł były dependent.
— Nie, dzięki Bogu! — odparł Bertinot tonem dzikim.
— Powiedział mi pan, że córka twoja jest w służbie pod Paryżem?
— Tak, panie.
— Gdzie?
— W Boissy, na pensji.
Były dependent drgnął.
— Na pensji?... — powtórzył.
— Tak, panie.
— Od dawna?
— Dopiero od dni kilku... Z powodu kłamliwego oskarżenia, podanego na nią, Joanna opuściła dom hrabiny de Roncerny, gdzie przebywała od dwóch lat.
— Czy znasz pan nazwisko przełożonej pensji?
— Dyrektorowa nazywa się pani Gevignot.
Włosko pozostał niewzruszonym napozór, ale doznał gwałtownego wstrząśnienia.
— Czy pozwalasz mi pan, ażebym dziecku twemu dał wiadomość o tobie? — zapytał.
— O! tak, panie, pozwalam panu, a nawet proszę!...
Powiedz jej, że ją kocham i że mam nadzieję, iż wkrótce będę wolnym!... wolnym, ażeby ją przycisnąć do serca! I biedny ojciec płakał, wymawiając te słowa.
— Pańskie zlecenia będą dla mnie łatwymi — odparł Józef Włosko, podając rękę skazanemu. — I bądź pan pewny, że masz we mnie życzliwego opiekuna i dla siebie i dla córki.
Bertinot pochwycił rękę, wyciągniętą doń przez dobroczyńcę, i uścisnął ją z wdzięcznością.
— O! dziękuję panu, dziękuję! — rzekł następnie wzruszony.
Były dependent notariusza ciągnął dalej:
— Ja po powrocie do Paryża, poczynię odpowiednie kroki, ażeby przyśpieszyć wyjście pańskie z więzienia i otrzymać dla pana stałe miejsce pobytu w Paryżu.
Uda mi się to, nie wątpię, i doniosę panu o rezultacie moich starań...
Miej nadzieję i postępowaniem swoim zasługuj się nadal zwierzchnikom... Unoszę z sobą jak najlepsze wrażenie z tej rozmowy...
Licz na mnie zupełnie...
Bertinot nie mógł powstrzymać łkania i zaledwie zdolny był wyjąkać:
— Pozostanę godnym zajęcia, jakie mi pan okazuje i wdzięczny będę panu na całe życie.
W tej chwili drzwi się otworzyły i woźny więzienny oznajmił Włoskowi, że rozmowa trwa już za długo i że czas ją skończyć.
Włosko wyszedł, po raz ostatni uścisnąwszy rękę Bertinotowi, i poprosił woźnego, ażeby go zaprowadził do dyrektora więzienia.
— Cóż, zadowolony pan z wizyty? — spytał dyrektor.
— Tak, panie, i pozwoli pan dyrektor złożyć sobie podziękowanie za uprzejmość, jak również przyjąć ode mnie dla Piotra Bertinot te oto pięćset franków.
Dyrektor wziął bilet bankowy, który mu Włosko podawał i odrzekł:
— Te pięćset franków zapisane będą na jego rachunek... Dziękuję panu, w jego imieniu... Zasługuje on na to zajęcie, jakie pan mu okazuje.
W kilka godzin później Włosko jechał koleją do Paryża.
Siedział w wagonie zamyślony.
Co zamierzał?
Jaki plan snuł w głowie?
Jak skorzystać chciał ze zdobytej tajemnicy?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.