Potworna matka/Część druga/XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Na pensji w Boissy, Joanna Bertinot, odkąd Heleny zabrakło, czuła się bardzo nieszczęśliwą.
Córka Garbuski zwierzyła się jej ze wszystkich zmartwień i przeczuć.
Teraz Joanna ciągle się o nią niepokoiła, i jakiś głos tajemniczy powtarzał jej ciągle:
— Ta, którą kochasz, jest w niebezpieczeństwie... w wielkim niebezpieczeństwie... Może zgubioną już jest...
To ją dręczyło, to jej odbierało zdrowie.
Pani Gevignot zauważyła ze zdziwieniem tę zmianę na twarzy młodej dziewczyny i zapytała ją:
— Co ci jest, moje dziecko, czyś nie chora?
— Nie, pani...
— Widzę z twojej miny, że chcesz mi coś powiedzieć.
— Tak, pani; mam do pani prośbę.
— Jaką?
— Od czterech dni jakbym nie żyła... z niepokoju umieram... chciałabym zobaczyć pannę Helenę, i dlatego przychodzę panią błagać, ażebyś mi pozwoliła pojechać...
— Chcesz jechać do Paryża?
— Tak, to moje najgorętsze pragnienie.
— Ależ bądź ostrożną — odparła przełożona. — Pani Tordier może cię źle przyjąć.
— Powiedziała mi przecież przy pani, że pozwala mi odwiedzić pannę Helenę, nawet mnie zapraszała.
— Ale czy była szczera, mówiąc to?
— Dlaczego miałaby kłamać.
— Bo ja jej nie dowierzam... ale skoro tak bardzo pragniesz pojechać do Helenki... ja ci pozwalam.
— O! dziękuję pani, dziękuję!... Jaka pani dobra!
Joanna, przyjechawszy do Paryża, natychmiast pośpieszyła na ulicę Anbry.
Julia Tordier wyszła na miasto i Helena sama była w mieszkaniu.
Obie padły sobie w objęcia.
— O! moja Joasiu! moja przyjaciółko, moja siostro! — zawołała Helena, pociągając przybyłą do pokoju.
Córka Piotra Bertinot spojrzała uważnie na drugą córkę Garbuski.
— Cierpisz pani bardzo... — wyrzekła.
— O! tak... ja czuję, iż umieram.
— Więc przeczucia pani nie zawiodły...
— Tak... grozi mi wielkie niebezpieczeństwo, największe ze wszystkich!...
— Jakie?
— Matka chce mnie wydać za mąż.
— Czy podobna.
— Ale zanim ten dzień nastąpi, ja umrę!
Joanna krzyknęła z przerażenia.
— Nie! nie! — odparła gwałtownie. — Nie! pani nie umrze!
— Czyż mam inne schronienie, prócz grobu?
— Alboż to mówić się powinno o grobie w siedemnastym roku życia? — ciągnęła dalej Joanna.
Po czym dodała:
— Czy widziała się pani z panną Martą?
— Nie... — odpowiedziała Helena.
— A z jej matką?
— Również się nie widziałam.
— A z nim... z nim? Z panem Lucjanem?
— Z nikim!! Opuszczona jestem przez wszystkich! Ty tylko o mnie myślisz, biedna moja Joasiu! Tyś tylko przyszła!
— Przyszłam, ażeby panience dodać nadziei i odwagi...
— Odwagi, nie mam jej wcale! Nadzieja, a ona po co? Czegóż się mogę spodziewać? Czyż nie wszystko skończyło się dla mnie?
— Czy pan Lucjan wie, że matka chce panienką wydać za mąż?
— Nie, o tym nie wie... Skądże by się dowiedział.
— To jak można go oskarżać o obojętność? To niesprawiedliwie! Teraz ja mu o tym wszystkim powiem...
— Ty, Joasiu!
— Tak, albo jeśli nie ja, to panna Marta, a nawet to będzie lepiej.
— Więc masz się z nią zobaczyć?
— Pojadę do niej, do Petit-Bry.
— Będziesz miała odwagę powrócić do tego domu, pełnego dla ciebie okrutnych wspomnień?
— Będę miała tę odwagę... Nie zawaham się przed niczym, kiedy trzeba będzie działać dla panienki.
— Tak, masz słuszność, że tak będzie najlepiej... Pójdziesz do Marty... Powiesz jej, co się dzieje i co cierpię! Łatwo jej będzie zobaczyć się z Lucjanem, a przynajmniej do niego napisać... Niech mu doniesie, że matka chce ranie wydać za mąż i że na męża wybrała dla mnie pana Prospera Rivet, dawnego komiwojażera mego ojca... Niech doda jeszcze, że raczej umrę, niż będę matce posłuszna!
— Żyć będziesz, panienko, i to małżeństwo nie dojdzie do skutku.
— Oby Bóg cię wysłuchał!...
— On mnie wysłucha!... teraz odejdę, ale po to, ażeby się zająć panienką... Odwagi, panienko! Nadziei!
Joasia natychmiast udała się w drogę do Petit-Bry, do willi hrabiego de Roncerny...
Służący, znający ją, pozwolił jej wejść do znanego saloniku, gdzie spodziewała się znaleźć Martę de Roncerny, ale zastała tylko nową pokojówkę, która po niej objęła służbę.
— A, to panna Joanna!
— Tak, ja.
— Czy panna tu wraca znowu!
— Nie... Nie bój się o swe miejsce... Chciałabym się widzieć z panną Roncerny.
— Panienka jest w wielkim pokoju przy jadalni, który przerobiono na pracownię dla rysownika.
— Jakiego rysownika?
— A od tego budowniczego pana hrabiego... Pracuje po całych dniach pod kierunkiem panny Marty, nad projektem budowli w parku.
Joanna nie słuchała dłużej.
Poszła wprost do wskazanego pokóju.
Otworzyła drzwi i znalazła się wobec Marty i młodzieńca, którego nie znała wcale.
Był to Lucjan Gobert.
Marta, zobaczywszy młodą garbuskę, krzyknęła z radości i pobiegła na jej spotkanie.
— Joasiu! kochana Joasiu! Jakże się cieszę, że cię widzę! — rzekła żywo, ujmując ją za ręce. — Przynosisz mi wiadomości od Helenki?
Helenki!....
Na to imię Lucjan drgnął całym ciałem i wyprostował się, jak gdyby go przebiegł prąd elektryczny.
Joanna Bertinot, zanim odpowiedziała, spojrzała na młodzieńca.
Marta zrozumiała to spojrzenie.
— O! możesz mówić, Joanno! — zawołała. — Pan również jak ja pragnie usłyszeć wiadomości o naszej przyjaciółce, ponieważ ją ubóstwia i jest przez nią kochany...
— A to pan jest kuzynem panny Heleny? Pan Lucjan Gobert? — wyjąkała Joanna?
— To on... — odrzekła Marta.
— O, Boże! bądź błogosławiony — podchwyciło młode dziewczę — że zastaję państwa razem... Właśnie przychodzę wyłącznie dla pana Gobert... — Co się dzieje z Heleną? — zapytał Lucjan niespokojnie.
— Już od czterech dni nie ma jej na pensji.
— Gdzież więc jest? — zapytała Marta.
— Matka przyjechała po nią i zabrała do siebie na ulicę Anbry... Widziałam się z nią... przed godziną...
— Dlaczego pani Tordier zabrała ją z pensji? — zawołała Marta.
— Przeczuwam nowe nieszczęście!... — wyjąkał młodzieniec.
— I pańskie przeczucie jest trafne — odpowiedziała Joanna. — Przysłała mnie tu panna Helena..
— Co pani mówiła...
— Najprzód, że pana kocha zawsze... zawsze i na zawsze...
— Droga Helenka!
— Ale — dodała Joanna — że stracona jest dla pana, jeżeli nie znajdziesz pan sposobu, ażeby ją uratować.
— Ją uratować! — powtórzył Lucjan. — Mój Boże! Co za nieszczęście jej grozi?
— Największe ze wszystkich! Matka chce ją wydać za mąż.
— Za mąż! — rzekła Marta z przerażeniem.
— O! tego się właśnie lękałem! — zawołał Lucjan, przyciskając serce oburącz. — Więc to prawda!... Odgadłem!...
— Matka wybrała jej męża i chce go jej narzucić! — ciągnęła dalej Joanna.
— A któż to on? — Czy wie pani, jak się nazywa ten nędznik, który chce zaślubić młode dziewczę, pomimo jej woli?
— Prosper Rivet.
— Prosper Rivet! — wyrzekł Lucjan ze wstrętem. — Taki wybór godny jest tej matki niegodnej! Prosper Rivet, dawny komiwojażer! Rozpustnik, pijak, gracz! uosobienie wszystkich występków!... No, czyż to podobna? Pójdę do tego człowieka... powiem mu, że ja z Helenką kochamy się!... Zabronię mu nawet o niej myśleć... zagrożę mu... on ustąpi, cofnie się...
— A jeżeli się uprze... jeżeli nie ustąpi...
— To go zabiję!
— I do czegóż to pana doprowadzi? — podchwyciła Joanna. — Czyż panna Helena będzie przez to ocalona?
— Jakto?
— Naprzód wsadzą pana jako zabójcę do więzienia, co nikomu nie pomoże, potem pani Tordier poszuka dla córki innego męża i znajdzie go bez trudności.
— Cóż zatem robić! Mój Boże — wyszeptał Lucjan, ujął głowę w dłonie, zatopił się przez chwilę w głębokiej zadumie, po czym zawołał:
— O! gdyby Helenka chciała!...
— Masz więc sposób? — zapytały razem Marta i Joanna.
— Tak... sposób niezawodny... wszystko zależałoby od Helenki...
— Helenka zechce wszystko, co pan... — rzekła panna de Roncerny.
Lucjan podchwycił, zwracając się do Joanny:
— Moje dziecko, czy będziesz, mogła zobaczyć się z panną Heleną?
— Dziś?
— Nie jutro.
— Dołożę wszelkich starań — i muszę.
— Ale twoje miejsce na pensji? — wtrąciła Marta.
— Powrócę tam dopiero, gdy nie będzie niebezpieczeństwa ohydnego małżeństwa dla panny Heleny. Teraz zaś pozostanę w Paryżu, ukryta w pobliżu domu pani Tordier — ciągnęła dalej Joanna — pilnować będę, aż wyjdzie na miasto, a wtedy rozmówię się swobodnie z panną Heleną i uczynię wszystko, czego państwo zażądacie.
— Dość będzie jej oddać list...
— O! to nic łatwiejszego...
— To niech pani czeka jutro o ósmej przy skwerze Niewiniątek... Ja tam przyjdę.
— O! dla panny Heleny ja bym życie oddała!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.