Potworna matka/Część pierwsza/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Milczenie dziewczęcia było wzruszające.
Pani Gévignot zrozumiała i pośpieszyła dodać:
— Wiem o tym dobrze, moje biedne dziecko, że pani Tordier nie ma, lub przynajmniej nie okazuje dla ciebie tak głębokiego uczucia, jakie zwykle matka ma dla córki... ale ileż to razy pozory są zwodnicze... do jakich to nie słusznych doprowadzają wniosków i sądów o ludziach... Tak samo zapewne jest i tutaj, matka może trochę dla ciebie za sztywna... lecz pewno cię kocha i postarałaby się zastąpić ci brak ojca... gdybyś, niestety, zostać miała sierotą... Helenko, moja pieszczoszko, trzeba z głowy odpędzić wszelkie myśli posępne... trzeba kochać matkę swą czule, bez żadnych ubocznych myśli...
— Tak, pani — odpowiedziała córka Jakóba Tordier — byłabym szczęśliwą, gdybym otrzymywała pocałunki, słyszała słodkie słowa, jakimi matki zwykle obdarzają swe dzieci, a których ja zupełnie byłam pozbawiona... Pomimo to jednak kocham moją matkę, a największą boleść sprawia mi, że nie mogę jej powiedzieć tego, czegobym chciała.
— Co ci przeszkadza?
— Przy najmniejszym wynurzenia mego serca, powstrzymuje mnie ze wzgardą, podobną do gniewu... Spojrzenie jej zaraz mnie przestrasza, głos jej przeraża mnie.
Przełożona uścisnęła ręce Heleny Tordier w swych dłoniach.
— Odwagi, moje dziecko — rzekła do niej — pomyśl, że we mnie zawsze będziesz miała starą przyjaciółkę, sercem ci życzliwą, ja zawsze ci przyjdę radą i pomocą.
Podczas tej rozmowy szły ciągle.
Niebawem przełożona z nauczycielkami i pensjonarkami przybyły na polankę lasu Sueyn-Brin.
Tu, na murawie, ustawione zostały stoły, przy których pensjonarki pani Gévignot spożyć miały śniadanie.
Położenie tej ustroni było tak malownicze, że posłużyło już nieraz za przedmiot do krajobrazów dla wielu słynnych malarzy.
Przełożona pensji opuściła Helenę i Martę dla wydania różnych poleceń.
Młode dziewczęta i dziewczynki przerwały szeregi i biegały razem po trawie zarówno ochoczo. Zaczęto bawić się w wesołe i hałaśliwe gry.
Panna de Roncerny i córka Garbuski, oddzieliwszy się od swych towarzyszek, zapuściły się krokiem powolnym na ścieżkę wąską, wiodącą pod gęstym sklepieniem zieloności.
Marta trzymała Helenę za rękę. Na twarzyczce Helenki jeszcze nie wyschły łzy.
— Moja droga — odezwała się Marta — doprawdy, sprawiasz mi wielką przykrość... Ja podzielam twoją boleść, ale tak samo, jak nasza przełożona, zapytuję się ciebie, czy ty nie przesadzasz w ogóle?
— Ach, moja droga, Marto — odparła boleśnie Helena — bo ty nie zdajesz sobie sprawy, tak, jak ja, z tej przyszłości, która mnie czeka. Nie odgadujesz, nie możesz odgadnąć, jakie byłoby moje życie po katastrofie, któraby mnie pozostawiła samą z moją matką.
— Zwierzyłaś się przede mną ze wszystkich cierpień... Wiem, jak dalece dziwnym jest charakter pani Tordier, która jakby była niedostępną dla wszelkiego uczucia czulszego. Wiem, jak mało w niej jest rozwiniętą miłość matczyna... Ale ty już nie jesteś małą dziewczynką... masz lat osiemnaście tak, jak ja... a dziewcząt po ukończeniu pensji nie traktuje się tak, jak dzieci... przyjrzymy się chłodno przyszłości... Przypuśćmy najprzód, chociaż nic nie jest mniej prawdopodobnego — że twój ojciec wkrótce umrze.
— Nie, on byłby wtedy godnym pożałowania! — przerwała Helena, a łzy jej się wzmogły. — On tak wielce cierpi, matka moja obchodzi się z nim tak okrutnie, że śmierć byłaby dla niego wyzwoleniem.
— Nie rozdrażniaj się i odpowiedz mi spokojnie... Gdyby ojciec twój umarł, cóżby się stało?... Nie mówię już o tym, oczywiście, jaki byłby dla ciebie cios straszny, gdyby opuścił ten świat twój ojciec tak ukochany... Patrzę tylko z punktu widzenia przyszłości... Otóż, po za twą boleścią, coby się stało?
— Czy ja mogę wiedzieć? — wyjąkała Helena.
— Otóż ja odgaduję...
— Zgadujesz?...
— Tak.
— To powiedz mi, bo ja nie wiem...
— Matka przede wszystkim wzięłaby cię do siebie.
— Właśnie tego się lękam!!... Jakież byłoby moje życie w jej domu!...
— Według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie pozostawałabyś tam długo.
— A jakżebym się miała wydostać!
— Czyż nie masz już lat, ażeby wyjść za mąż.
Helena, słysząc te słowa, drgnęła całym ciałem.
Marta uczuła, że ręka przyjaciółki wzdrygnęła się w jej dłoniach.
— Wyjść za mąż... — wyjąkała, nagle się zadumawszy.
— Naturalnie... Czy żeś nigdy nie myślała o tym?
— Tak... niekiedy...
— Rodzina twoja bogata jest, nieprawdaż?
— Tak sądzę, jakkolwiek nie znam stanu majątkowego ani mego ojca, ani matki..
— Czy dom, w którym mieszkają, należy do nich?...
— Tak.
— Ojciec twój zapewne dorobił się pieniędzy na handlu... wszystko więc pozwala przypuszczać, że będziesz miała posag... nie mówiąc już o tym, że jesteś cudownie piękną, co nie zawadzi wcale — i posag ten pozwoli ci znaleźć męża tobie równego stanowiska... Jeżeli przypuścić, że matka ma dla ciebie mało uczucia, postara cię uwolnić od nie miłej, a kłopotliwej opieki... Małżeństwo otworzy ci wejście do nowego życia... wyszedłszy za mąż, przestaniesz być zależną od matki... Mąż twój da ci miłość, i — w rodzinie nowej znajdziesz szczęście, któregoby brakowało przy ognisku matczynym...
— A! — wyjąkała Helena, ujmując rozpalone czoło w dłonie. — Gdybyś ty wiedziała...
Przerwała sama sobie.
— Gdybym wiedziała... o czym? — zapytała żywo Marta. — Czyż rozumowanie moje nie wydaje ci się logicznym?
— Wskazuje mi głęboką przepaść, którą śmierć ojca rozwarłaby przede mną... Tak, jestem twojego zdania, matka niezawodnie pomyślałaby o tym,, ażeby mnie się pozbyć, bo mnie nie cierpi... i dowodzi mi tego przy każdej sposobności... Chciałaby się uwolnić od mej obecności... od mego widoku... wydałaby mnie za mąż...
— Więc to cię powinno uspokoić! — rzekła Marta.
— Przeciwnie, to mnie przestrasza — odparła Helena głosem ponurym.
— Małżeństwo cię przestrasza.
— Nie małżeństwo...
— Więc cóż?
— Mąż, którego by mi matka wybrała, i któregoby mnie narzuciła... Jakżebym mogła się na niego zgodzić, gdybym go nie kochała... A ja przewiduję, że ona mnie zmuszać będzie do zaślubienia człowieka wstrętnego... To mnie przejmuje niepowściągnionym przestrachem... O, Lucjanie!... Lucjanie!...
Wymawiając te ostatnie wyrazy i powtarzając dwa razy te same, Helena była jakby w gorączce.
— Lucjanie!! — zawołała panna Roncerny — więc jest jakiś Lucjan... O, Heluniu!... A ja jestem twoją przyjaciółką... A ja myślałam, że jestem twoją powiernicą we wszystkich twoich tajemnicach... Jakżem się myliła... Ukrywałaś przede mną najważniejsze tajemnice swego serca... Ty kogoś kochasz?...
Helena spuściła oczy i mocno się zarumieniła.
Marta podchwyciła:
— No, bądź szczerą, a skoro się zdradziłaś, okup przynajmniej twe względem mnie postępowanie szczerym wyznaniem! Kochasz kogoś, nieprawdaż?
Córka Garbuski wyjąkała:
— Tak, to prawda...
— Czy lękasz się, aby matka nie sprzeciwiła się małżeństwu z tym, którego kochasz?
— Tak, sprzeciwi się niezawodnie.
— Dlaczego?
— Lucjan jest moim kuzynem... jest synem siostry mego biednego ojca...
— Tym większy powód, ażeby się zgodziła! — przerwała Marta.
Helena wstrząsnęła głową.
— Mylisz się — rzekła z nowym wybuchem łez. — Matka nienawidzi wszystkich, co pochodzą z rodziny mego ojca, wszystkich...
— Może kuzyn twój nie jest bogaty? — zapytała panna de Roncerny.
— Biedny jest.
— Ileż ma lat?
— Dwadzieścia pięć lat.
— Co porabia?
— Rysownikiem jest u jednego z budowniczych w Paryżu.
— Więc pobiera pensję.
— Tak, ale bardzo małą, która, pomimo cudów oszczędności, zaledwie wystarcza na utrzymanie jego i matko tymbardziej, że moja biedna ciotka, chora od kilku lat, nie może mu w niczym dopomódz. Lucjan jest wzorem miłości synowskiej o sercu złotym.
— Dzielny chłopiec! — rzekła Marta z zachwytem.
Helena ciągnęła dalej:
— Pomimo oporu zaciętego ze strony mej matki, pomimo scen gwałtownych codzień i co godzina, ojciec mój upoważnił siostrę swą i siostrzeńca, ażeby mieszkali bezpłatnie w małym domku, który posiada w Montmartre... To im ułatwia utrzymanie...
— Twój ojciec ma również serce złote!
— To najlepszy z ludzi i najnieszczęśliwszy. Dobroć jego tak wielka, że przechodzi w słabość... daje sobą powodoować, a matka tego też nadużywa... Wtedy tylko kiedy rzecz idzie o mnie, znajduje w sobie taką energię, ażeby mnie bronić... On mnie tak kocha, biedny ojciec!
Córka Jakóba Tordier przerwała sobie, ażeby łzy obetrzeć, i mówiła dalej.
— Czy pojmujesz teraz, dlaczego przyszłość wydaje mi się tak przerażającą, gdy zabraknie mego jedynego obrońcy?... Dopóki ojciec może jeszcze choć oddychać, nie pozwoli mnie poświęcić, opierać się będzie, i jeżeli chodzić będzie o moje szczęście, wola matki złamie się o jego wolę... Ale nazajutrz jednak po jego śmierci, wszystko się zmieni... Ja pozostanę sama, bez podpory, na łasce matki, która jest tylko nieprzyjaciółką, która czeka sposobności, ażeby mi dowieść swej nienawiści...