Potworna matka/Część pierwsza/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Co, doktór! — zawołał Castagnol — doktór wyszedł wczoraj w nocy ode mnie.
— Od ciebie? — zapytał Lorin zdumiony.
— Tak.
— Jakto?
— O wpół do ósmej poszedłem po niego dla żony mej chorej... spodziewając się dziecka... O godzinie ósmej przyszedł do domu, gdzie mieszkamy, przy ulicy Deux-Ecus... Był u nas do godziny wpół do dwunastej i odszedł dopiero wtedy, gdy uratował moją biedną żonę, która byłaby umarła, gdyby nie on, z pewnością... A jego zamordowano!... O, gdybym miał tego zbója w swym ręku! Żywym by nie wyszedł z mej dłoni.
Castagnol, mówiąc to, zaciskał pięści, szczękał zębami.
— Więc od ciebie wychodził, kiedy go zabito? — spytał Lorin.
Józef Włosko, przeciskając się przez gromadkę ludzi, dostał się do mówiących.
— Jedna rzecz wydaje mi się nie naturalną — rzekł gwałtownie, zwracając się do Castagnola.
— Co takiego? — spytał tenże.
— Powiedziałeś, że doktór Reynier był u ciebie do wpół do dwunastej.
— Tak. Więc cóż z tego?
— Otóż jego znaleziono dopiero o godzinie trzeciej zrana...
— Był już sztywny — zauważył Lorin — a patrole policyjne tak rzadko przechodzą po ulicach, że nie tak prędko mogli go spostrzedz...
— Dobrze! — podchwycił Włosko — ale logiczniej byłoby przypuścić, że doktór, wyszedłszy od Castagnola, wstąpił do innego domu, gdzie się zapóźnił...
— O, to to być też mogło — poparł Clarel.
— Czy go zabito, ażeby okraść? — zapytał dawny dependent od notariusza.
— Tego nie wiem, panie Włosko... Jednak sądzę, że nie.
— Na czym pan opierasz swe przypuszczenia?
— Bo widziałem łańcuszek od zegarka przy kamizelce. Złodziej byłby z pewnością zabrał dewizkę.
— Masz słuszność — odparł Włosko. — Tę zbrodnię przypisać więc należy zemście.
— Śledztwo zapewne to wykryje?
— Czy już rozpoczęto śledztwo?
— Zapewne — odparł Clarel. — Już poszli do komisarza policji, niezawodnie wezwie on nas, Lorina i mnie, ażeby wypytać, bo to myśmy znaleźli trupa...
— Ja tam nawet czekać nie będę aż mnie wezwą, i sam pójdę! — dodał Castagnol.
— No, dosyć tej gawędy, do roboty!
Gromadka się rozeszła i zaczęła się sprzedaż.
Właśnie w tejże chwili Julia Tordier kończyła listę osób zaproszonych na pogrzeb.
Kiedy wypisała ostatnie nazwisko, powstała, schowała do biurka leżące przed nią papiery, wzięła lampę i udała się do swego pokoju, gdzie, złamana znużeniem, rzuciła się w ubraniu na łóżko, nie troszcząc się o córkę, i nie obsadziwszy nowych świec, na miejsce dogasających w pokoju nieboszczyka.
Trzy godziny spała snem gorączkowym, pełnym złowieszczych widziadeł.
O godzinie siódmej już była na nogach.
— Nie chcę wyjść z domu — rzekła do siebie — nie chcę zostawić Heleny samej tutaj, a trzeba jednak złożyć zawiadomienie w merostwie i załatwić wszelkie inne formalności. Przecież on mi nie odmówi w tym pomocy... Nie może odmówić.
Garbuska, włożywszy prędko na siebie czarną suknię, wyszła i udała się na róg ulicy Anbry i Świętego Dyonizego, gdzie zwykle stali posłańcy.
Jeden z nich był na stanowisku.
— Zanieś ten list do hotelu Niewiniątek, do pana Prospera Rivet.
— Idę natychmiast.
I poszedł, a Garbuska wróciła do mieszkania.
Józef Włosko, wyszedłszy z hali, po ukończonej służbie, udał się do mieszkania Rivet’a, na drugim piętrze w hotelu Niewiniątek.
Rozmowa wszczęła się o Garbusce. Piękny komiwojażer opowiedział mu o swej bytności dnia poprzedniego u Julii Tordier.
— Gdybyś wiedział — dodał — z jaką obojętnością, z jakim cynizmem zapewniała mnie, że mąż jej nie doczeka się rana... aż mi się robiło zimno.
— Mogła się mylić... nie jest przecie doktorem.
— Ja też słysząc jęki jej męża, radziłem, ażeby przywołała doktora.
— A któż był ich doktorem?
— Doktór Reynier — odpowiedział Rivet. — To lekarz bardzo znany w całej dzielnicy.
Józef Włosko drgnął.
Wtejże chwili ktoś zapukał delikatnie do drzwi.
— Proszę! — zawołał Rivet.
Na progu ukazał się posłaniec, przynosząc list od Garbuski.
— List od niej! — wyrzekł komiwojażer, po wyjściu posłańca.
— Gotów jestem się założyć — podchwycił Włosko — że Tordier umarł...
— Tak, umarł! — powtórzył Prosper.
— To spiesz się czymprędzej do wdowy... pomóż jej w urządzeniu pogrzebu... a rób wszystko oszczędnie, i ona ci będzie wdzięczną, i my będziem mieli więcej na naszą korzyść, bo przecież my korzystać będziemy z jej oszczędności... Mój drogi... mamy teraz w swym ręku... prawdziwą kopalnię złota... bylebyś ty tylko, umiał wyzyskać cały zachwyt wdowy dla siebie... Włóż na kapelusz krepę żałobną i weź rękawiczki czarne...
— Dlaczego?
— Uważam cię już, jako należącego do rodziny.
— Ty zawsze lubisz blagować!
— Bynajmniej, mówię jak najpoważniej! A spiesz się... Trzymaj się dobrze... Nie obawiaj się... Pozwól się wszystkiego spodziewać... a jesteśmy panami położenia... Od godziny piątej możesz mnie zastać w piwiarni na placu Châtelet.
Prosper, ubrawszy się, zabierał do wyjścia.
— A! — odezwał się Józef Włosko — jeszcze jedno słowo!... Postaraj się dowiedzieć, co doktór Reynier zapisał nieboszczykowi Tordier.
— Skąd dziś cię interesuje recepta doktora?
— Chcę ją znać, ażeby rozwiązać pewną zagadkę, którą sobie zadałem...
— Cóż znowu!
— Słowo ci daję! Postaraj się nie zapomnieć, o co cię proszę...
— Nie zapomnę i przy sposobności, zapytam... Do widzenia, mój stary... dziś wieczorem.