Powieść o niecierpliwym krawcu i wypłacalnym dłużniku
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Powieść o niecierpliwym krawcu i wypłacalnym dłużniku |
Pochodzenie | Monologi i deklamacye II (z raptularza Zagłoby) |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1902 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
i wypłacalnym dłużniku.
W ulicy Piwnej, albo też sąsiedniej
Mieszkał Pan Jacek, majster wielce przedni,
Z kunsztem sławetnym było mu wygodnie,
A robił: fraki, smokingi i spodnie.
Zacny pan Jacek niezłych miał kundmanów,
Zbijał on grosze z konfekcyi dla panów,
Jedna mu tylko bruździła osoba;
Hijacent Flecik — artysta — choroba....
Plaga na krawców! Pan Hijacent Flecik
Chłop był szykowny, jak jaki portrecik,
Ale miał wielki mankament, niestety!
Bierał na kredyt kurtki i żakiety...
Majster Jacenty rzeknie dnia pewnego:
— Nie! już dalibóg! nie wytrzymam tego!
Flecik mi winien rubli ze trzydzieści,
Pójdę i chłopa zekpam, co się zmieści!
Niech nie naciąga! Niech mi odda grosze!
Ja mu pokażę! Ja go wypaproszę!
A jeśli zacznie swe lamenty łzawe,
Komornikowi wnet powierzę sprawę!...
Wziął pan Jacenty czapkę i palito,
Wypił na kuraż sprytu z okowitą,
I z wielką laską oraz ogniem w łonie,
Gromić Flecika poszedł na Kanonię.
Na czwartem piętrze, w domu „pod Hołyszem.“
Miał locum Flecik ze swym towarzyszem;
Obaj artyści, obaj są malarze,
Że to też takich Pan Bóg nie ukarze!...
Majster Jacenty srodze sie zasapał,
Nim się nareszcie na podstrysze wdrapał,
Był to personat, jakby kufa gruby —
Bowiem z Kijokiem ścisłe zawarł śluby.
— „Puk! puk!“ — „A proszę — rzekł ktoś niecierpliwie,
Myśląc zapewnie o Berku nie tkliwie —
A! pan Jacenty! Jakże mi przyjemnie...
Wiem!... wiem!... pan ratę chce dostać odemnie?“
— „Dzień dobry! — gniewnie mruknął pan Jacenty —
Oho! mnie panie, nie brać na wykręty:
Toć rok już mija! Chcę ratę? pan spytał?
Kapitał, panie! płać cały kapitał!...
— Kapitał? — Flecik odpowiedział grzecznie —
Owszem! z ochotą! jeśli chcesz koniecznie,
Zapłacę zaraz! po co robić gwałty...
— Ach! patrzaj, Jasiu! jakie on ma kształty!
Co to za linja! Hej! aż oczy bolą!
Panie, pan jesteś piękny jak Apollo!
Ten nos! ten brzuszek! a ten wąsik szwedzki!!
Apollo, panie, to był krawiec grecki...“
Hijacent Flecik ze swoim kolegą
Jęli oglądać majstra szanownego...
Kiwają łbami, macają mu łydki:
„Co to za łydki! klękajcie kobietki!...“
— „Panie! — nareszcie Flecik rzekł z wybuchem —
Bądź moim zbawcą! moim dobrym duchem!
Ty dasz mi sławę! dasz mi ją odrazu!
Kwadrans mi chociaż pozuj do obrazu!...
Dług zaraz oddam i dołożę jeszcze,
Gdy na papierze postać twą umieszczę.
Zaklinam ciebie! zdejm czemprędzej odzież!
Proteguj, panie, artystyczną młodzież!
Pan Jacek myśli: A co mi to szkodzi,
Niech się na sławnych wykierują młodzi:
Dam się malować w całej swej piękności —
Trzeba coś przecie zrobić dla ludzkości!
Zdjął majster buty, zdjął nowe palito,
A obaj chłopcy cieszą się niby to;
Ściągnął już majster i kurtkę i spodnie —
A oni wrzeszczą, aż stają przechodnie.
— „O! to mi model! — krzyknął wreszcie Flecik —
O! to mi będzie przepyszny portrecik!
Lecę malować! Lecę!... pędzę!... biegę!...“
(Tu pan Hijacent mrugnął na kolegę)...
Flecik wziął kredkę — i już papier brudzi,
Rysując postać najgrubszego z ludzi —
Zaś miał pan Jacek strój nie na salony:
Skarpetki jeno — oraz kalesony...
Kiedy Hijacent robi jakąś grupę
Kolega złożył ubranie na kupę,
Pięknie zawinął, zawiązał szpagatem
Spodnie, palito i kurtkę z krawatem.
Potem, ukradkiem, syknął na Flecika,
Potem podskoczył, jakby dostał bzika,
Potem się wymknął tak zręczny, jak łania,
Drzwi zaskrzypiały... Niema już ubrania!
Pan Flecik rzeknie: — „Niech się pan ubiera,
Już mam wyborny szkic na bohatera,
Dziękuję panu! Obraz będzie świetny!
No! odziewaj się, majsterku sławetny!“
Wstał pan Jacenty, a w tem wrzaśnie: — „Panie!
— Gdzie tamten drugi?... gdzie moje ubranie?
Jakże ja wrócę?!... To rzecz niebezpieczna!
Przecież ulica to nie kąpiel rzeczna!
Gdzież on się podział? Powiedz pan choć słówko!“
— „Gdzie? — Pewnie robi interes z „Wołówką!“
— „Kiedyż on wróci? Niech go dyabeł utrze!...“
— „Hm!... może jutro... choć prędzej.. pojutrze..“
Majster Jacenty za łeb się ułapił:
— „A to mnie wzięli! A tom się poszkapił!
Tak sobie zakpić z Jacentego Grunta!“
I wyrwał włosów conajmniej pół funta.
— „Mój drogi panie! — pan Hijacent rzeknie,
Czas mi zabierasz! To wcale nie pięknie!
Ja już wyjść muszę! No, tylko bez gniewu!
Miłość mnie czeka! Idę na rendez-vous!...“
— „A ja? — zawoła majster pełen grozy —
Jeśli tak wyjdę — wezmą mnie do kozy,
Jeśli zostanę śmierć mnie z głodu czeka,
A moja żona! jak się ona wścieka!...“
— „Ha! — panie Jacek! ja dam panu radę,
Ale warunek kardynalny kładę:
Proszę napisać wnet pokwitowanie,
Żem już zapłacił za wzięte ubranie.“
Napisał Jacek z wielkim bólem serca,
A wtedy z śmiechem powie mu morderca:
— „Ja tu, widzi pan, stare mam ubranie,
Trzydzieści rubli! prawda jakie tanie?“
Pięć łat, trzy dziury, to feler niewielki,
No! na dokładkę dam i stare szelki,
Płać, panie ładny! Na co tutaj zwlekać?
Na kredyt niedam! Ja nie mogę czekać!...
Majster Jacenty tak zębami zgrzyta,
Jakby chorobę miał świętego Wita;
Zsiniał na gębie, jakby w apopleksyi,
Rzecz to możebna przy jego kompleksyi.
Siadał i wstawał, podrygał i skikał,
Prał się po pysku, łbem o ścianę trykał,
Aż w niesłychanej męce i boleści,
Wystawił rewers na rubli trzydzieści...
Potem się ubrał jak bandyta jaki,
Potem wziął czapkę: straszydło na ptaki,
Potem od żony lanie dostał w domu.......
..................
O! dziś na kredyt nie da już nikomu!...