Jako młodzianek pewien sportem chciał się podwice zalecać

<<< Dane tekstu >>>
Autor Or-Ot
Tytuł Jako młodzianek pewien sportem chciał się podwice zalecać
Pochodzenie Monologi i deklamacye II
(z raptularza Zagłoby)
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1902
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
JAKO MŁODZIANEK PEWIEN SPORTEM CHCIAŁ SIĘ

PODWICE ZALECAĆ
i jaki był onych zalotów skutek.



Był raz pewien gach,
Kochliwy aż strach,
Co na dziewkę pojrzy którą
Zaraz wzdycha tak ponuro
I powiada: Ach!

Raz ci owy chłop
Szedł za jedną w trop,
Oczy miała jak niebiosy,
Chód gazeli, a zaś włosy,
Jako zboża snop...

Zryzykował więc
I na klęczki bęc!
Wlot za łapkę dziewkę chwyci,
(Szkoda że go w tej pozycyi
Nie podpatrzył Lenc!)

Panna woła: — Wstań!
Aż jej dryga krtań

I na gacha kręci noskiem:
— „Któż to klęka na Krakowskiem,
Względy miej dla pań!“

Stropił się ów człek,
Wstał i tkliwie rzekł:
— „Czy Krakowskie, czy Miodowa
Nic już nie wie moja głowa,
Bom się prawie wściekł!

Kocham ciebie tak,
Jako błoto rak,
Jako Arab słodką figę,
Jako Wołoch mamałygę —
I już nie wiem jak.“

Na to ona: — „Dość!
I ja czuję mdłość...
Już do naszej blizko bramy:
Chodź do taty i do mamy:
Miły będziesz gość!“

Wyciągnęli krok,
Weszli — a ów: cmok!
Mamę w łapę, w ramię tatkę,
Potem żłopał tak herbatkę —
Jak wawelski smok.

A gdy wypił już,
Panna rzeknie tuż:
— „Gdy się żenić chcesz jegomość
Daj mi uczuć swych wiadomość,
Bom ja gruby kusz!

Co ci każę zrób:
Rower sobie kup,

Łódkę, łyżwy i rapiery,
Byś jak dawne bohatery,
Nie zaś był jak trup.

Dzielną duszę mam,
Uważ tedy sam,
Fipcia, Gapcia, Lunia, Damcia,
Każda powie: ciamcia ramcia
Na nic jest dla dam!“

Młodzian wrzasnął: — „Och! —
Jak w operze Włoch —
Wszystkie sporty wnet posiędę,
A rywali gdy mieć będę
Potłukę na proch!“

Skłonił się jak lord,
Aż mu pękł gdzieś kort,
Potem lśniący wziął cylinder —
I: — Addio, meine kinder! —
Wyszedł, mrucząc: Sport!...

A gdy błysnął świt
Pewien zacny żyd,
Co od setki sto rachował,
Autograf gacha schował,
Ale o tem: cyt!

Mając grosze już,
Młodzian sypie tuż,
Kupił w sklepie rower: caca
I nogami tak obraca,
Aż się robi kurz!

W cudny letni dzień
Pełny kwietnych tchnień,

Za Warszawę gaszek wali,
By pomarzyć o Amalii,
Wśród słowiczych pień!

Pedałuje aż
Zsiniała mu twarz,
Pika nogą lewą, prawą,
Już pięć mil jest za Warszawą,
Bo ma przecie „casz.“

A wtem patrzy: wieś
Pędzi Wojtek, Grześ,
Kuba, Jontek i Bartłomiéj
Obowiązków swych świadomi
Krzyczą: — „Weź go! weź!“

Zleciały się psy
Wyszczerzają kły,
Cap za łydkę, cap gdzieindziej,
Aż wywalił się asindziej,
Że aż piasek drży.

Zacne kmiotki w lot
Zbiegły się do psot:
Bartek, co ma gładkie lico,
Czule trącił go kłonicą,
Leciutką jak młot.

Kuba niby nic,
Bo to jeszcze fryc:
Tylko pięścią tknął się gęby
I trzonowe cztery zęby
Wnet ze szczęki: hyc!

Gach nie poznał się
Na tych żartach: fe!

Aż nań wodę leli z cebra:
Miał złamane coś trzy żebra:
Jeszcze nie tak źle!

Minął krótki czas
Ów już z łóżka zlazł,
Znów podpisał jakiś papier
I niemiecki kupił rapier...
Sport mu w głowę wlazł.

Robi: szach! szach! szach!
Że aż zbiera strach —
Umie stawać już w ordynku,
Właśnie jak do pojedynku —
Taki sprytny gach!

Aż raz mistrz mu rzekł:
— „Dzielny z ciebie człek
Więcej uczyć cię — daremno,
Więc się jeszcze sprobój ze mną.“
Na to młodzian: — „Tek!“

Wzniósł do góry broń,
Aż mu chrzęsła dłoń,
On się broni, mistrz naciera,
Błyskawicą blask rapiera
Oświetla im skroń!

A w tem przykra rzecz,
Maska spada precz,
A zawzięty mistrz w zapale
Nie uważa na to wcale
Wrzeszcząc: — Siecz mnie, siecz!

Gach wymierza cios —
Ach! okropny los!

Rapier mistrza: giętka żmija
Jedno oko mu wybija
I obcina... nos!

Z rodu twardych łbów,
Wstał młodzianek zdrów...
Na swej twarzy alabastry
Dwa nalepił czarne plastry —
I do sportu znów.

Dzwoń Wisełko, dzwoń,
Falo falę goń,
Na kajaku lub na gigu
Tak rozkosznie mknąć w wyścigu
Przez błękitną toń!

Gdy zapadnie mrok,
A na nieba stok,
Wyjdzie księżyc jak w balladzie
I pieściwie na świat kładzie
Swój srebrzysty wzrok:

Kiedy gwiazdki lśnią,
Mrugają i drżą,
Gdy od tratew, hen! z oddali
Wiejskie piosnki mkną po fali
I żałośnie brzmią.

Duszy błogo tak,
Leci w marzeń szlak,
I nasz gaszek śni najmiléj
O uroczej owej chwili
Kiedy włoży frak!

Przypnie biały kwiat,
Będzie pił i jadł,

A zaś potem, już po ślubie:
Pójdź — zawoła — mój cherubie!
Sama sprawdź — czym chwat?

Łap sny złote, łap,
Tylko nie bądź gap,
Marzy gaszek w swojej łodzi —
Chyli głowę pan dobrodziej
I do Wisły: klap!

A w przystani krzyk:
Gwałtu! Kajtuś znikł!
Wyciągnęli nieboraka,
Kapie z niego jak z przetaka...
To przygoda: pik!

Wszystko mniejsza lecz
Dar jej płynie precz,
A że Kajtuś pełen cnoty
Po kąpieli wpadł w suchoty —
To niewielka rzecz!

Ziemię zdobi śnieg,
Jakby srebrny ścieg,
Tkliwy gaszek łyżwy chwyta,
Rżnie ochoczo, ani pyta,
I na lód już wbiegł.

Czyni różne pas,
Że aż serce drga,
Chociaż kaszle, choć krwią pluje,
Wciąż zawzięcie holendruje —
Zwija się jak ćma!

Wtem na ziemię brzdęk,
Aż lód twardy pękł,

A w okazyi onej srogiej
Złamał gaszek tylko nogi...
(Tu wydajcie jęk!)

Wiosna przyszła już
Patrzaj zorzo zórz:
Kogo toczą tu na wózku,
Ubranego po francusku,
Z bukiecikiem róż!

I rzeknie ów pan:
— „Szczęsny dzień mi dan!
Niech bezżeństwo porwą czorty!
Znam na wylot wszystkie sporty,
Odmień-że swój stan!“

Panna wrzaśnie: — „Co?
To mój przyszły? To?
Ten manekin, czy arlekin
Niech cię połknie wilk lub rekin!“
I trąciła go.

On uderzył w szloch
I rozpadł się w proch...
Lokaj zgrabny jak baletnik
Proch ten wymiótł wnet na śmietnik...
I już koniec! Och!...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.