[283]POWSTAŃCE Z 1831 W PUSZCZY
BIAŁOWIEZKIEJ.
Wpław przebyli nurt Narewki,
Otrzęśli się rzeźko z wód,
Podsypali proch w panewki,
Idą — pieśń ich leci wprzód:
Gdzież ochota strzelce wiedzie?
Białowiezki pyta las;
Idą, mówi, na niedźwiedzie,
Każdy ma z kulami pas.
Oj! nie wiesz ty stary lesie,
Jaki w tobie gości zwierz!
Wszystkich jemu połknąć chce się,
Że czerwony ma kołnierz.
Lecz jak puścim grad z rusznicy,
Wybacz wrogu, musisz ledz!
Narodowi my strażnicy:
Trzeba lasu swego strzedz.
I pan Ronko nadleśniczy,
I pan Szretter mówi: bić —
[284]
Bo za łupieztwem tej dziczy,
Nie ma ludziom jak i żyć.
Wtem wódz krzyknął: «Cicho już!
Dosyć śpiewać, gaście lulki,
W pogotowiu proch, grankulki,
Wszak to ostęp Hwozno tuż.»
Jak rzekł: — cicho — tak cyt strzelce.
Słuchają go choć młodzik;
Szepcą z sobą: «Umny wielce.» —
«At dziwo, Akademik!»
Na gościniec wyszli wielki.
Kazał im się wódz wstrzymać,
Po jednemu wzdłuż grobelki,
Skryć się, i wroga czekać.
Stoją — — Szumi las ponury,
Słychać słodkiej wody ciek;
Coś czerknęło — strzelec który
Widać skałkę swą nasiekł.
Jak dzień piękny, ranek wiosny
Wita miły ptaszek głos;
Lecz co wszystko, na wierzch sosny
Podskakując, krzyczy kos? —
[285]
Piesek jakiś drogą bieży,
Oj! nie piesek tylko sam!
Co czerwonych tych kołnierzy,
I bagnetów błyszczy tam!
Szczeknął piesek, w tył uciekł —
«Stój!» kapitan wstrzymał szyki;
«Tu być muszą buntowniki!
Idźcie czterech, w las ten —» rzekł.
Weszli grożąc w las żelazem.
W tem poczwórny huknął strzał:
Jak szli tak i padli razem —
Żaden dotąd i nie wstał.
«Ognia rota!» słucha rota,
Lecz z przestrachu czy przez gniew;
Choć plutonem kule miota,
Zrywa tylko wierzchy drzew.
Strzelców oko lepiej mierzy,
Co błysk z lasu, Moskal bach!
Już połowa trupem leży,
Reszta krzyczy: «Pardon Lach!»
[286]
«Nie, nie wchodźcie w traktat z niemi!»
Hryszko, strzelec wziął wołać,
«Póki na Polskiej są ziemi,
Wszystkich trzeba trupem słać!»
I znów z lasu grzmią wystrzały —
Rzuca broń zlękły żołnierz,
Ucieka, lecz z roty całej,
Jeden zbiegł do Biało-wież.
Uderzyli w trąbki wodze,
Dają znak: «Wstrzymać pogoń!»
Wracają strzelce, po drodze,
Zbierają po trupach broń.
Patrzą — Moskal jeden żyje,
Tarza w piasku siwy włos,
Krew z pragnienia własną pije,
I zawołał: «Ot mój los!»
Po polsku do nich zawołał.
Biega: «Czyżbyś Polak był?»
Ten dalej mówić nie zdołał,
Lecz zebrawszy resztę sił:
[287]
«Polak, rzecze, lat dwadzieście,
Jak w rekruty mnie pan zdał;
Gdziem nie był — wróciłem wreszcie,
Bym z rąk swoich umrzeć miał —
Jak-siem cieszył — wieś o milę,
Myślę: żyje siostra, brat,
Zajdę do nich, wytchnę chwilę —
Aż tu trzeba rzucać świat —!
Gdybyż jeszcze —!» tu w te słowo
Trysł mu z piersi krwi potok;
Dusza poszła w podróż nową,
Oczy zamknął śmierci mrok.
Antoni Górecki.