Powszechne braterstwo/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
Kwitnąca grusza.

Obciążona trzema paczkami, mała modelka podążyła na Hound Street. Przededrzwiami № 1 syn kulawej kobiety, wątły wyrostek o bladej, chorowitej twarzy, stał na jednej, to na drugiej nodze naprzemian, paląc papierosa. Przymrużywszy oko odezwał się w te słowa:
— Halo, paniusiu! możebym ja tak poniósł za paniusią te paczuszki?
Mała modelka rzuciła mu w odpowiedzi spojrzenie, które mówiło: „Patrz swego nosa!“; niemniej w drganiu jej rzęsów było coś, co zadawało kłam tej odprawie.
Wszedłszy do swego pokoju, dziewczyna złożyła paczki na łóżku i, zwinnymi, zaróżowionymi palcami, zaczęła odwiązywać sznurki. Gdy wyzwoliła rzeczy z opakowania, rozłożyła je, uklękła i zaczęła je dotykać, wsuwała w nie nos, wdychając woń płótna, świeżość chłodnej tkaniny. Tu i owdzie przypięte były małe kokardki, fryzeczki i na te zwróciła specjalną uwagę; gładziła je dłonią, wyprostowywała ich brzegi, a twarz przyoblekła się ponownie uroczystym wyrazem.
Wreszcie wstała, zamknęła drzwi na klucz, spuściła roletę, rozebrała się od głowy do stóp, włożyła nową bieliznę i rozpuściwszy włosy, obracała się wolno dokoła, patrząc z lubością w bardzo małe lusterko. W każdym jej ruchu odbijało się głębokie zadowolenie jakgdyby jej wygłodniałe zmysły miały przed sobą wytworną biesiadę. W tem, pełnem zachwytu, przyglądaniu własnemu odbiciu, ujawniała się cała dziecinna próżność i oczekiwanie, cała naiwna radość, z jaką proste, nieuduchowione natury, rozkoszują się chwilą bieżącą. Gdy stała tak, bez ruchu, z włosami, spadającymi na plecy, podobna była do jednej z owych godzin wiosennych, które utraciły swój niepokój i radują się tem poprostu, że istnieją.
Nagle jednak, przypomniawszy sobie, że szczęście jej nie jest jeszcze zupełne, podeszła do szuflady, wyjęła torebkę cukierków owocowych i włożyła jeden z nich w usta.
Promień zachodzącego słońca utorował sobie drogę przez dziurę w rolecie i musnął kark dziewczyny. Odwróciła się, jakgdyby otrzymała pocałunek i, uniósłszy róg rolety, wyjrzała. Grusza, która ku wielkiemu niezadowoleniu właściciela, wznosiła się tak blizko podwórka tej siedziby nędzarzy — tonęła w olśniewającym blasku słonecznym. Żadne drzewo na świecie nie mogło wyglądać promienniej, w swym stroju ze złocistego kwiecia.
Z ręką na obnażonej szyi, z policzkami wklęsłemi, bo ssała cukierek, mała modelka skierowała wzrok na drzewo. Wyraz jej twarzy nie zmienił się, nie ujawniał bynajmniej podziwu. Spojrzenia jej prześlizgnęły się na tylne okna domu, do którego fakty czule należało drzewo; szpiegowała czy mógł ją ktokolwiek widzieć — miała może nadzieję, że ktoś ją zobaczy, teraz właśnie, kiedy wydawała się sobie taka ładna i taka świeża.
Poczem spuściła roletę, powróciła do lusterka i zaczęła upinać włosy. Gdy skończyła, stała przez długą chwilę, wpatrzona w starą bronzową spódnicę i bluzkę, wahając się zbrukać świeżo pozyskaną czystość. W końcu włożyła je na siebie i podniosła roletę. Słońce zaszło już za gruszę; kwiaty były teraz białe i niemal takie ciche, jak śnieg. Mała modelka wsunęła w usta drugi cukierek i, wyjąwszy z kieszeni wytartą skórzaną portmonetkę, zliczyła swój majątek; przekonawszy się widocznie, że ma tylko tyle pieniędzy, ile się spodziewała, westchnęła i wydobyła z głębi górnej szuflady stare ilustrowane czasopismo.
Usiadła na krawędzi łóżka i przewracała kartki, dopóki nie dotarła do pewnej stronicy, poczem opuściła pismo na kolana. Oczy jej wpatrzyły się w fotografję na lewym rogu — był to jeden z tych wizerunków pisarzy, jakie ukazują się przy nadarzonej sposobności w prasie. Pod wizerunkiem wydrukowane były wyrazy: „Pan Hilary Dallison“. I nagle z piersi małej modelki uleciało ciężkie westchnienie.
W pokoju zaczął się rozwłóczyć mrok; podmuch wiatru, który powstał, gdy słońce zaszło, zaniósł kilka kwiatów na szybę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.