Powszechne braterstwo/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXII.
Hilary załatwia sprawą.

Jak muchy, pochwycone w cienkie, szare nitki sieci pajęczej, tak samo walczą ludzie omotani siecią własnej natury, to zrywając się, to szarpiąc długo, bezsilnie i zapadając znów w bezwład. W więzach się rodzą, w więzach umierają, staczając walki, wedle sił, do końca; walka w nadziei uzyskania wolności jest ich radością; śmierć w nieświadomości odniesionej porażki, ich nagrodą. Życie, w zdumiewający sposób, wybiera dla każdego człowieka te trudności, które najlepiej odpowiadają jego naturze; to, co dla człowieka usposobienia szorstkiego, energicznego lub namiętnego wydaje się sprawą prostą, jest dla człowieka o duszy wrażliwej i umyśle rozważnym zagadką, niemożliwą do rozwiązania.
Tak samo teraz dręczył się Hilary we własnej sieci pajęczej od wschodu do zachodu słońca, a potem przy blasku księżyca. Skłonności wrodzone i okoliczności życia, które nigdy nie zniewalały go do zbyt bliskich stosunków ani z mężczyznami ani z kobietami, usunęły odeń konieczność żądania posłuszeństwa lub składania jego dowodów. Nie był już teraz prawie do tego zdolny. Życie stało mu się obrazem o zatartych zarysach, które zlewały się w mroczną całość. Przez lata całe nie zdarzyło mu się nic takiego, co wymagałoby stanowczej odpowiedni „tak“ albo: „nie“. Najwyższym celem jego, jegp raddścią a także i zawodem, było wczuwanie się w życie ludzi innych, tak, że teraz niewiele istniało sytuacji, które byłyby dla niego nie — zrozumiałe.
Gdy wczuwał się w położenie małej modelki pie znajdował w niem nic pocieszającego. Pominąwszy pewną sentymentalność, jaką mężczyźni, z natury rzeczy, wnoszą do oceny biegu życia kobiet, pojęcie; jakie Hilary wytworzył sobie o położeniu dziewczyny, nie było zbyt dalekie od prawdy.
Oto ma przed sobą dziecko, zaledwie dwudzestoletnię, wychowane na wsi, które nie jest ani wytworną partią ani też prostą robotnicą, bez domu i krewnych, według jej własnych słów, — w każdym razie bez kogokolwiek, skłonnego do przyjścia jej z pomocą — bez żadnych przyjaciół; dziewczynę o charakterze słabym z natury, uprawiającą zawód, który wymaga większej, niż przeciętnej ostrożności — i tę dziewczynę zamierza wtrącić znów w wir, przecinając wątłą linę, która ją jeszcze trzyma w karbach.
Taki sam byłby los drzewka różanego, które ktoś zasadził własną ręką w cichym zakątku, a potem, gdy zapuściło już korzenie, przeniósł w miejsce nieosłonięte od złowrogich wichrów. Postępek taki brutalny i, jak wydadawało się Hilaremu, taki nieludzki, obcy był jego naturze. Nadto działał tu jeszcze czynnik inny — lekki ślad gorączki, owa odległa muzyka, która zadźwięczała mu w uszach, gdy dobiegł go turkot wozów, wjeżdżających, na Covent Garden.
Z uczuciem bardzo przykrego niepokoju czekał przeto na małą modelkę w poniędziałek popołudniu, chodząc po swoim gabinecie, gdzie wszystkie ściany były białe a wszystkie boazerje koloru liścia cygarowego; gdzie tego samego koloru były i książki, oprawne w skórę dzika; gdzie nie było kwiatów, ani słońca, któreby zaglądało przez okna, tylko pełno arkuszy papieru — typowy pokój, z którego młodość uleciała nazawsze, siedziba starzejącego się człowieka!
Hilary wezwał dziewczynę, z zamiarem powiedzenia jej odrazu co miał jej powiedzieć, załatwienia sprawy w najkrótszych słowach. Ale nie obliczył niedostatecznie ani z własną naturą ani z instynktem kobiecym. Ponieważ, pomimo że był taki uczony, a może właśnie dlatego, nie umiał przewidywać skutków prostych faktów, przeto nie zastanowił się nad tem, że w pojęciu dziewczyny, posiadał do niej prawa własności, skoro podarował jej ubranie.
Jak pies, którego pan zamierza porzucić, stoi wpatrzony weń tragicznie badawczym wzrokiem, węsząc w duszy zbliżające się okrucieństwo — jak pies, który niebawem ma zostać opuszczony, tak stała przed Hilarym mała modelka.
Cała jej postawa, spojrzenie oczu lśniących, jakby wezbranemi poza niemi łzami, zaledwie dostrzegalne jej drżenie mówiły: „Wiem, dlaczego mnie wezwałeś!“
Gdy Hilary ujrzał ją tak stojącą, doznał uczucia człowieka, któremu rozkazano wychłostać bliźniego. Chcąc zyskać na czasie, spytał, jak spędza cały dzień. Mała modelka widocznie usiłowała wmówić w siebie, że jej złe przeczucia były płonne.
Teraz, kiedy ranki są ładne — zaczęła opowiadać z ożywieniem, — wstaje znacznie wcześniej, i najpierw załatwia szycie; potem sprząta pokój, a że są w nim myszy, więc kupiła pułapkę. Ostatniej nocy złapała się właśnie jedna mysz. Nie chciała jej zabić; wsadziła ją do pudełka blaszanego i, wyszedłszy pa ulicę, wypuściła. Zauważywszy bystrem spojrzeniem, że Hilary słucha nie bez zajęcia, powiedziała mu, że nie może patrzeć na głodne koty, ani zabłąkane psy, zwłaszcza na zabłąkane psy, i opisała jednego takiego psa, którego spotkała. Nie chciała zwrócić na niego uwagi policjanta; policjanci wpatrują się takim surowym wzrokiem. Te słowa były jakby szczególną przepowiednią i Hilary odwrócił głowę.
Mała modelka, spostrzegłszy, że wywarła pewne wrażenie, usiłowała je pogłębić. Słyszała, że policjanci robią ludziom różne krzywdy... — ale poznała odrazu po twarzy Hilarego, że wrażenia nie wzmacnia; przestała tedy nagle mówić o tem i zaczęła mu opowiadać o swojem śniadaniu, o tem, jak się dobrze czuje w nowem ubraniu; jak lubi swój pokoik; jaki zabawny jest stary p. Creed, który nigdy nie zwraca na nią uwagi, gdy ją rano spotyka.
Potem nastąpiło szczegółowe opowiadanie o tem, gdzie wszędzie chodziła, by znaleźć zajęcie; o przyrzeczonej posadzie; u p. Lennard chce koniecznie, żeby mu pozowała. Przy tych sławach rzuciła spojrzenie na Hilarego, poczem spuściła oczy. Mogłaby mieć dużo zajęcia, jako modelka, gdyby chciała. Ale nie chce, bo on, Hilary, jej powiedział, żeby nie pozowała, a i jej się to nie podoba; najbardziej lubi przychodzić do pana Stone’a. I jakoś wiedzie jej się nieźle; lubi Londyn, lubi i sklepy. Nie wspomniała ani o Hughs’ie ani o jego żonie. W całej tej paplaninie, powiedzianej z takim widocznym celem, przebijała się dziwna mieszanina naiwności z przebiegłem śledzeniem wrażenia, jakie wywiera; ale psie przywiązanie nie znikło ani na chwilę z jej oczu, gdy wpatrywała się w Hilarego.
To ich spojrzenie przenikało do najsłabszych punktów wątłego pancerza, jakim obdarzyła go natura. Poruszało do głębi tego człowieka, nie posiadającego cienia próżności i nadmiar dobroci. Fakt, że takie młode stworzenie spogląda nań w podobny sposób, odczuwał jako zaszczyt. Usiłował stale, nie myśleć o tem, co dałoby mu może klucz do jej odrębnych uczuć dla niego — o owych słowach malarza martwej natury:, „Ona ma jakąś historję“. Ale nagle wpadło mu to na myśl, jak objawienie. Jeżeli jej historja była nawet najprostsza w świecie — raczej brutalna przygoda miłosna chłopaka wiejskiego z dziewczyną — czyż to nie zupełnie zrozumiałe, że ona, z natury uległa, zwraca się tym razem ku antytezie tej młodocianej, zwierzęcej miłostki, która pociągnęła za sobą takie smutne dla niej skutki?
Ale z jakiegokolwiek źródła wypływało jej przywiązanie, odpłacić za nie niewdzięcznością wydało się Hilaremu największem pogwałceniem uczuć człowieka honorowego; jednakże wezwał ją do siebie, po to, żeby jej niejako powiedzieć: „Stajesz się dla mnie uciążliwa a może gorzej jeszcze“! Obecność jej budziła w nim dotąd przeważnie, nawpół wesołe, napoły tkliwe, uczucie człowieka, który głaszcze źrebaka lub cielę, przypatrując się jego wzruszającej bezradności; teraz, gdy miał ją pożegnać, nasuwało się pytanie, czy to było istotnie jedyne jego względem niej uczucie.
Miranda, wsunąwszy się między pana i jego gościa, warknęła zcicha.
Mała modelka, która przesuwała gołą dłoń, z poplamionymi atramentem palcami, po chińskiej popielniczce, szepnęła z nawpół żałosnym, napoły cynicznym Uśmiechem:
— Ona mnie nie lubił. Wie, że nie jestem tutejsza. Złości się, że przychodzę. Jest zazdrosna!
Hilary rzekł znienacka;
— Proszę mi powiedzieć, czy pani zaprzyjaźniła się z kim, od czasu przybycia do Londynu?
Dziewczyna rzuciła mu spojrzenie, mówiące:
„Czyżbym zdołała obudzić w.tobie zazdrość?
Poczem, jakgdyby poczuwała się do winy za myśl taką zuchwałą, spuściła głowę i odparła:
— Nie.
— Z nikim?
Mała modelka powtórzyła niemal gwałtownie:
— Nie. Nie chcę żadnych przyjaciół; chcę tylko, żeby mi ludzie dali spokój.
A Hilary zaczął mówić z pośpiechem:
— Ale ci Hughs’owie nie dali pani spokoju. Powiedziałem pani, że, mojem zdaniem, powinnaś się wyprowadzić; wynająłem dla pani inne mieszkanie, bardzo daleko od nich. Proszę zostawić swoje meble wraz z komornem za tydzień, zabrać jutro pocichu kuferek do dorożki i odjechać, nie mówiąc nikomu słowa. Oto nowy adres i pieniądze na wydatki. Ci ludzie są niebezpieczni dla pani.
Mała modelka szepnęła — zmieszana:
— Ale ja się nie troszczę o to, co oni robią!
Hilary ciągnął dalej:
— Proszę słuchać: Tutaj nie można już przychodzić, inaczej ten człowiek panią wyśledzi. Będziemy pamiętali o tem, żeby pani niczego nie zbrakło dopóki się nie znajdzie inne zajęcie.
Mała modelka podniosła na niego wzrok, nie mówiąc słowa. W tej chwili, kiedy pękały wątłe węzły, łączące ją, bądź, co bądź, z pewnym rodzajem bogów domowych, ujawniły się dodatnie skutki cierpliwości i uległości, jaka się w niej wytworzyła pod wpływem wiejskiego życia, twardych faktów jej historji i ostatnich miesięcy, spędzonych w Londynie. Nie podniosła lamentu. Hilary dostrzegł wszakże łzę, staczającą się po jej policzku.
Odwrócił twarz i rzekł:
— Nie płacz, dziecko!
Mała modelka posłusznie połknęła łzę. W tem widocznie uderzyła ją nagła myśl.
— Ale, panie Dallison, będzie mi wolno widywać się z panem, niekiedy?
— Czytając na jego twarzy, że to nie wchodzi w powzięty przezeń program, stała milcząca, ze wzrokiem w niego utkwionym.
Hilaremu niebardzo wypadało powiedzieć: „Nie mogę się z tobą widywać, bo moja żona jest zazdrosna“! Okrucieństwem byłoby oznajmić jej: „Nie chcę widywać się z tobą“! — zresztą byłaby to nieprawda.
— Znajdzie pani niebawem nowych przyjaciół, — rzekł w końcu, — a pisać można do mnie zawsze; — i z dziwnym uśmiechem dodał: — Pani zaczyna dopiero życie; nie trzeba brać tego wszystkiego tak bardzo do serca; znajdzie się dosyć ludzi, którzy doradzą i dopomogą stokroć lepiej niż ja!
Mała modelka za całą odpowiedź pochwyciła jego rękę w swoje dłonie. Puściła ją jednak niezwłocznie, jakgdyby w poczuciu winy za takie zuchwalstwu, i stała z głową spuszczoną. Hilary, patrzył na mały kapelusik, który, na jego specjalnie żądanie, był bez piór, — i naraz odczuł, że go coś dławi.
— To zabawne, — rzekł; — nie wiem, jak pani na imię.
— Ivy, — szepnęła mała modelka.
— Ivy! A więc napiszę do pani. Ale trzeba mi przyrzec, że pani postąpi ściśle tak, jak powiedziałem.
Dziewczyna podniosła oczy; — twarz jej była niemal brzydka — jak twarz dziecka, tłumiącego w sobie burzę uczuć.
— Proszę przyrzec? — powtórzył Hilary.
Z wyrazem goryczy w wykrzywieniu dolnej wargi, skinęła głową i, nagle przycisnęła dłoń do eerca. Ten ruch, widocznie zupełnie nieświadomy, bo taki był naiwny i niemal automatyczny, położył koniec energji Hilarego.
— A teraz trzeba iść, — rzekł.
Mała modelka zaczęła się dławić, twarz jej stanęła w ogniu a potem zbladła, jak chusta.
— Czy nie mogę nawet pożegnać się z p. Stonem?
Hilary potrząsnął głową.
— Jemu będzie ciężko bezemnie, — rzekła z rozpaczą. — Bardzo ciężko. Wiem napewno!
— I mnie także, odezwał się Hilary. — Ale na to niema rady.
Mała modelka wyprostowała się; pierś jej podnosiła się ciężkim oddechem pod suknią, za której sprawą czuła się własnością Hilarego. Była w tej chwili uderzająco podobna do „Cienia“ — i zdawać się mogło, że, cokolwiek Hilary uczyni, ona pozostanie — niby małe widmo, — duch bezsilnie zapadłego świata, który w milczącem błaganiu pokutuje po wsze czasy w duszach ludzkich.
— Proszę mi podać rękę, — rzekł Hilary.
Wyciągnęła, niezbyt białą, małą dłoń. Miękka była, pieściwa i płonęła, jak ogień.
— Bywaj zdrowa i niech cię Bóg prowadzi!
Mała modelka spojrzała aa niego wzrokiem, w którym Widniała cała przepaść wyrzutów i, wierna swemu przyzwyczajeniu, odeszła posłusznie.
Hilary nie ścigał jej oczyma, ale, stojąc przy wysokim kominku, ponad popiołami wypalonego ogniska, oparł czoło na ręku. Ciszy, panującej dokoła, nie przerywało nawet brzęczenie muchy. A mimo to jednak unosiły się jakieś dźwięki — nie odległej muzvki lecz krwi, tętniącej w jego uszach i skroniach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.