Powszechne braterstwo/Rozdział XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXI.
Dzień odpoczynku.

Domowe ognisko Cecylji przy Old Square było dziś przesiąknięte od dachu do podziemi tą atmosferą, jaką wnosi ze sobą niedziela do domów, których mieszkańcy nie odczuwają potrzeby praktyk religijnych ani odpoczynku.
Ani ona ani Stefan nie byli w kościele od dnia chrztu Tymjany, nie zamierzali też pójść wcześniej niż na jej ślub, i uważali, że pójście do kościoła nawet przy takiej sposobności, nie jest zgodne z ich zasadami; uczynili wszakże to poświęcenie, ze względu na uczucia innych ludzi i byli gotowi uczynić je powtórnie, gdy czas nadejdzie. Ztąd w niedzielę tryb domu miał być taki sam, jak każdego innego dnia, co wszakże niezupełnie się udawało, a to dlatego, że, wbrew wszelkim postanowieniom Cecylji, podczas drugiego śniadania, ukazywał się na stole rozbef i budyń yorkshire’ski, jakkolwiek p. Stone — o ile pamiętał, że to niedziela — nie jadał wyższych zwierząt ssących.
Co tydzień, gdy podano rozbef, Cecylja, która z jakichś nieokreślonych powodów, w niedzielę krajała pieczeń sama — spoglądała na półmisek z niechęcią. Na przyszły tydzień już się to napewno nie powtórzy; ale, gdy nadszedł tydzień następny, rozbef ukazywał się nieodzownie, brunatną barwą swoją tak niemile przypominający Cecylji ubranie dorożkarza. I, za każdym razem, zabierała się do krajania go z niespodziewanem zadowoleniem. Coś starego i głęboko zakorzenionego, jakiś niesłychany, straszny apetyt, pochodzący niewątpliwie od pana sędziego Carfaxa, budził się w niej punktualnie o tej godzinie, i opanowywał ją wszechwładnie.
Podawszy Tymjanie drugą porcję, której niezmiennie żądała, Cecylja, nienawidząca krajania mięsa, kierowała wzrok ponad okropnym rozbefem, na wazon szklany, kupiony w Wenecji i na stojące w nim, jakby o własnej sile, narcyzy. Gdyby nie ten kawał rozbefu, którego woń czuć było przez całe rano i czuć będzie przez całe popołudnie, nie przyszłoby jej nigdy do głowy, że to niedziela — i kładła sobie drugi plasterek mięsa na talerz.
Gdyby kto powiedział Cecylji, że tkwi w niej jeszcze niemały pierwiastek purytanizmu, sprawiłoby to jej niemałą przykrość i wywołałoby energiczne zaprzeczenie; niemniej sposób, w jaki obserwowała niedzielę, był nieomylnym dowodem istnienia tego osobliwego faktu. Dnia tego była czynniejsza, niż każdego innego. Albowiem rano „załatwiała“ stale swoją korespondencję; w południe krajała rozbef; po śniadaniu „załatwiała“ powieść lub książkę, dotyczącą kwestji społecznych, jaką na razie czytała; szła na koncert, „załatwiając“ w drodze powrotnej wizyty, zaś pierwszej niedzieli każdego miesiąca zostawała w domu, żeby „załatwiać“ znajomych, którzy ją odwiedzali, co było wielką dla niej męką. Wieczorem szła na to czy inne widowisko, urządzane przez stowarzyszenia dla tych osób, które, podobnie jak ona, zniewolone były w niedzielę świętować, wbrew przekonaniu.
Tej właśnie „pierwszej niedzieli“, odbywszy przegląd w salonie, który zajmował całą szerokość domu, i którego bardzo wysokie okna, o szybach wołów oprawionych, wychodziły od frontu i z tyłu na ogród. Cecylja zabrała się do najnowszej książki p. Balladyce’a; Przycisnąwszy nóż od przecinania papieru do dołka w zaróżowionym policzku, strojna w cenne koronki i kosztowną starą biżuterję, siedziała i przewracała kartki książki p. Balladyce’a, Tymjana zaś, w jasnej błękitnej sukni, usadowiła się naprzeciwko i przewracała kartki dzieła Darwina o glistach.
Gdy Cecylja spoglądała na swoją „córeczkę“, o wiele pewniejszą siebie niż mama, — twarz jej przybierała tkliwy, zlekka zdumiony, wyraz.
„Moje pisklątko jest słodkiem stworzeniem“, mówił ten wyraz. „Jakie to dziwne, że ta duża panna jest mojem dzieckiem“.
W ogrodzie na skwerze blask słoneczny i kwiaty splątały się ze sobą uściskiem. W tej porze roku cały świat ma pisklęta, wszędzie zakwita nowa młodość — delikatna, pełna wdzięku, nieświadoma. Cecylja odczuwała to w głębi serca i jej jasne, bystre oczy zasnuwały się zadumą, jakiem ukrytem zadowoleniem przejmowała ją myśl, że kiedyś raczyła i ona urodzić dziecko! Jakież dziwne, niejasne uczucie ogarniało ją niekiedy na wiosnę — niemal jakgdyby pragnęła nosić drugie w łonie!
Przypominając sobie wszakże nagle, iż usiadła w celu „załatwienia“ p. Balladyce’a, albowiem musi przecież orjentować się w tem, co on pisze, Cecylja spuściła wzrok na stronicę, jaką miała przed sobą, i momentalnie ukazały się nie kwitnące błonia p. Balladyce’a, gdzie wytworne kobiety mogły zbierać dowolne żniwo, lecz widmo małej modelki. Nie myślała o niej przez całą godzinę, zmęczona była tem myśleniem — nie o dziewczynie, oczywiście, ale o tem wszystkiem, co było z nią związane, zwłaszcza od chwili, kiedy Stefan powtórzył jej swoją rozmowę z Hilarym.
To, co Hilary powiedział, wydało się subtelnej i nie śmiałej poniekąd, czystej duszy Cecylii bardzo groźne i zupełnie do niego niepodobne. Czyżby istotnie miało dojść między nim a Bianką do zupełnego zerwania, — gorzej, do szkaradnego skandalu? Znała Biankę lepiej niż ktokolwiek, i z czasów szkolnych pamiętała doskonale jej milczącą zaciętość, gdy zaszło coś, co ją dotknęło — pamiętała też długie okresy dąsów, jakie potem następowały. Ta sprawa, którą usiłowała uważać za błahą, stanęła przed nią groźniejsza niż kiedykolwiek. Nie jest to odosobniona niewinna rakieta, to zapalony lont, zbliżający się do beczki prochu. Ta dziewczyna z ludu, pochodząca niewiadomo zkąd, niewiadomo do czego przeznaczona — to młode, niebardzo nawet ładne, niezbyt mądre dziecko, którego całym urokiem jest jakaś odrębna prostota i naiwność — może stać się narzędziem Przeznaczenia!
Cecylja siedziała w cichem skupieniu, wobec tej nagłej wizji dziewczyny. Wreszcie przewróciła stronicę, której me przeczytała i westchnęła głęboko. Tymjana westchnęła również.
— Te glisty są szalenie zajmujące — rzekła. — Czy spodziewasz się kogo dzisiaj?
— Pani Tallents Smallpeace ma przyprowadzić jakiegoś młodzieńca, nazywa się Pozzi... Egregio Pozzi, czy coś podobnego. Mówią, że to przyszły wszechświatowej sławy fortepianista.
Na obliczu Cecylji igrało lekkie rozweselenie. Jakaś wrodzona żyłka złośliwości (żyłka Carfaxów niewątpliwie), sprawiała, że takie nazwiska i takie przepowiednie, pobudzały Cecylję do drwin.
Tym zamknęła książkę.
— Będę na górze, u siebie, — rzekła. — Jeśli się zjawi ktoś zajmujący, możesz przysłać po mnie.
Stała, wyciągając się lubieżnie i zwracając powoli ku smudze blasku słonecznego, jakgdyby chciała w nim skąpać ciało. Poczem ziewnęła cicho, przeciągle i podniosła podbródek, tik, że słońce oblało jej twarz. Rzęsy spoczywały na jej licach, już zlekka ogorzałych; usta były rozchylone; po ciele przebiegały dreszczyki rozkoszy; kasztanowate włosy mieniły się, ozłocone pocałunkami słońca.
„Ach“! pomyślała Cecylja, „gdyby tamta dziewczyna była taka jak ona, rozumiałabym doskonale!“.
— O joj! już są! — zawołała Tymjana i wybiegła.
— Moje dziecko, — szepnęła Cecylja, — jeżeli już ty nie chcesz zostać, przyślij, proszę, ojca.
W minutę później weszła pani Tallents Smallpeace, a za nią młodzieniec o interesującej, bladej twarzy z ciemną czupryną.
Zastanówmy się przez chwilę nad następującym, niezbyt niezwykłym, wypadkiem. Oto młodzieniec, obciążony matką Włoszką i ojcem, nazwiskiem Potts, który nadaje mu na chrzcie imię William. Gdyby pochodził z klasy niższej, wydeptywałby pod imieniem Billa gdzieś bezkarnie organy; ponieważ jednak zrodził się śród burżuazji i w czwartym roku życia grał Chopina, przeto przyjaciele jego znaleźli się wobec niełatwego zagadnienia. Rozstrzygnęło je wszakże niebo u progu jego karjery. Staja, że tak powiemy, z podniesioną nogą, celem wstąpienia na bojową arenę muzykalnego Londynu, gdzie wszyscy czekali z niecierpliwością na współrodaka Pottsa, otrzymał list z miasta rodzinnego matki. List miał adres: „Egregio Signor Pozti“. Był uratowany. Przestawiono dwa pierwsze wyrazy, zamieniono tts na zzi, co na szczęście nie spowodowało różnicy w dźwięku, i cały Londyn znał go teraz, jako największego fortepianistę przyszłości.
Był to młodzieniec cichy, dobrze wychowany i wprost nieoceniony dla pani Tallents Smallpeace, która była szczęśliwa dopiero wtedy, gdy mogła prowadzić na pasku jaki domorosły genjusz.
Cecylja, z nawpółuprzejmym, napoły drwiącym uśmieszkiem — jakgdyby powątpiewała czy oni pragną jej towarzystwa a sama nie była pewna, że rada jest z ich przybycia — zapraszała ich, żeby zajęli miejsce; w tem usłyszała słowa alarmu.
— Pan Purcey.
„O niebat“ — pomyślała.
P. Purcey, którego A. I. Damyer warczał przed domem, — zbliżył się swobodnie, z prostotą.
— Trzeba było znów trochę przewietrzyć moją maszyny — rzekł. — Jak się miewa siostra łaskawej pani? — A, spostrzegłszy panią Tallents Smallpeace, dodał: — Jakże się pani miewa? Spotkaliśmy się przed kilku dniami.
— Tak jest — odparła pani Tallents Smallpeace, a mâałe jej oczki iskrzyły się. — Mówiliśmy o ubogich, pamięta pan?
P. Purcey, człowiek wrażliwy, pomimo prostaczych pozorów, rzucił na nią badawcze spojrzenie, które nietylko mówiło: „Ja się z tą kobietą nie mogę połapać, ten jej śmiech wcale mi się nie podoba“.
— Tak, tak... to pani mi o nich mówiła.
— O, panie Purcey, ale pan o nich słyszał, jeżeli pan zechce sobie przypomnieć!
P. Purcey wykrzywił twarz tak, że wydawało ię, iż pozostały z niej tylko szczęki. Było to nieświadome objawienie energicznego charakteru. Tak może buldogi, te miłe zwierzątka, ujawniają znienacka wrodzoną zaciętość.
— To wstrętna sprawa — rzekł szorstko.
Na te słowa zadrgało coś w Cecylji. Było to jakby powiedzenie zdrowego człowieka, który patrzy na pudełko pigułkami, nie mając zamiaru go otworzyć. Dlaczego ona i Stefan nie mogli również zostawić je nieotwarte? W tejże chwili, ku jej głębokiemu zdumieniu, wszedł Stefan. Posłała po niego wprawdzie, ale nigdy nie przypuszczała, że przyjdzie.
Przybycie jego wymaga istotnie wyjaśnienia.
Ponieważ był, jak się wyraził „nieco wysadzony z siodła“, przeto nie pojechał do Richmondu na golfa. Spędził natomiast dzień w towarzystwie fajki i starożytnych mont których posiadał bardzo cenny zbiór. Myśl jego wszakże skwapliwiej niż uważał za właściwe, odbiegała od nich db Hilarego i małej modelki? Czuł od początku, że on daleko lepiej i szybciej uporałby się z taką sprawą, niż biedny stary Hilary. Gdy zaś tym wsunęła głowę do gabinetu i oznajmiła: „Ojcze, pani Tallents Smallpeace!“ pomyślał zrazu: „Ta wścibska!“ — a potem: „Kto wie, fmoże lepiej zejść i postarać się coś z niej wydostać“.
Biorąc pod uwagę stanowisko Stefana względem kobiety takiej, pochłoniętej różnorodnemi bieżącemi sprawami ruchu społecznego, należy pamiętać, że reprezentował on tę liczną klasę mężczyzn, którzy, na nieszczęście, zbyt kulturalni, by odsuwać od siebie, jak p. Purcey, wszelkie wstrętne sprawy albo zaprzeczać potrzebie stosowania środków odpowiednich, by stały się mniej wstrętne, — nie zdołali jednakie zabrać się do czynu, w obawie, że postąpią nieprawidłowo.
Miał też wrodzoną nieufność do wszystkiego, co było zabardzo kobiece; pani Tallents Smallpeace zaś była niewątpliwie obdarzona bardzo wybujałą kobiecością. Jej zasługą w jego oczach był ten zapał, z jakim popierała działalność różnych stowarzyszeń. Dopóki ludzkość pracowała, zapomocą stowarzyszeń, Stefan, znający potęgę ustaw i drobiazgowych przepisów, i nie martwił się o niedostateczny postęp rozwoju ludzkości.
Usiadł tedy obok pani Tallents Smallpeace i skierował rozmowę na jej główne dzieło — „ochronę dziewcząt w niebezpieczeństwie.“ Ona zaś, nie odwracając od jego twarzy swych oczu takich podobnych do czarnych pszczółek wysysających miód ze wszystkich rosnących kwitów, spytała:
— Dlaczego pan nie nakłoni żony, żeby się zainteresowała paszą pracą?
Pytanie to było dla Stefana zarówno niespodziane jak niemiłe, albowiem własna żona była ostatnią osobą, w której pragnąłby widzieć zainteresowanie się cudzą działalnością. Nie stracił jednak zwykłej równowagi.
— Nie wszyscy mają talent do spraw tego rodzaju.
Nagle doleciał do nich z przeciwległego rogu pokoju. głos p. Purcey’a.
Niech mi też pani powie, jakim sposobem zmuszacie panie te dziewczęta do wyznań, wyciągacie im robaki z nosa?
Pani Tallents Smallpeace, zawsze skorą do śmiechu parsknęła głośno:
— Och, jakież to kapitalne wyrażenie, panie Purcey! Uważam, że należałoby je używać w naszych sprawozdaniach. Dziękuję panu!
P. Purcey złożył ukłon.
— Niema za co! — odparł.
Pani Tallents Smallpeace zwróciła się ponownie do Stefana.
— Mamy własnych wyćwiczonych wywiadowców. To właśnie stanowi wyższość takich stowarzyszeń, jak nasze, bo oszczędza nam osobistych nieprzyjemności. Bywają wypadki, które każdego w błąd wprowadzą. Nasza praca jest taka drażliwa.
— Zdarza się pewnie, że wpakujecie jakąś oszustkę do swego schronienia? — odezwał się p. Purcey, — albo raczej, że ona was wpakuje i weźmie na kawał! Cha, cha!
Oczy pani Tallents Smallpeace z wesołym zachwytem przebiegły po jego postaci.
— Zdarza się, ale nie często, — odparła, a zwracając się znów ostentacyjnie do Stefana, dodała: — Czy pan interesuje się jakimś specjalnym wypadkiem, panie Dallison?
Stefan zasięgnął rady Cecylji, jednem z tych ostrożnych męskich spojrzeń, które pani Tallents Smallpeace przejęła nie podnosząc oczu. Trudniejsze okazało się pochwycenie odpowiedzi Cecylji, ale jednak ubiegła w tem Stefana. Odpowiedź zaleciła: „Może jeszcze poczekać,“ a wyrażona została przez lekkie podniesienie lewej brwi i równie lekkie poruszenie dolnej wargi z prawej strony. Złożywszy jedno z drugiem, pani Tallents Smallpeace odczuła nieomylnie, że oboje mają na myśli małą modelkę. I przypomniała sobie interesującą chwilę, kiedy przystojny ponętny mężczyzna tak szybko wysiadł z omnibusu.
Nie było obawy, żeby pani Tallents Smallpeace wysnuwała jakie złośliwe wnioski. Grono ludzi, w którem się obracała, nie roznosiło skandalicznych plotek ani też nie mówiło o sprawach tego rodzaju inaczej, jak z głębokiem współczuciem; nadto zaś była rzeczywiście istotą zbyt dobrą, zabardzo kochała życie, by komuś innemu brać za złe, że równie głęboko jak ona radość życia odczuwa. Jednocześnie, cała ta sprawa była niesłychanie interesująca.
— A cóż się dzieje z tą małą modelką? — spytała.
— Czy to ta dziewczyna, którą ja znam? — wtrącił, p. Purcey, ze zwykłą przebiegłością.
Stefan rzucił mu owo spojrzenie, którem mroził krew w żyłach ludziom, składającym zeznania przed komisjami.
„Niemożliwy człowiek,“ pomyślał.
Czarne oczki latały pod ciemnymi włosami pani Tallents Smallpeace, upiętymi, według obrazów prymitywów włoskich, i zbierały spokojnie miód z twarzy Stefana.
— Wydała mi się, — rzekła — typem bardzo odpowiednim dla naszego towarzystwa.
— Ach! — odparł Stefan półgłosem — zdaje mi się, że mogłoby grozić niebezpieczeństwo... — I spojrzał gniewnie na Cecylję.
Nie przerywając rozmowy z p. Purcey’em i signorem Egregio Pozzi’m, podniosła lewe oko. Pani Tallents Smallpeace zaś zrozumiała, że to znaczy: „Bądź szczery i ostrożny!“ Stefan wszelako wytłómaczył to sobie inaczej, a mianowicie: „Dlaczego, na Boga, wpatrujesz się tak we mnie?“ I odczuł do żony urazę, a ztąd spytał znienacka:
— Co uczyniłaby pani w takim wypadku?
Pani Tallents Smallpeace, zwracając twarz w bok, spytała łagodnie, z czarującym uśmieszkiem:
— W jakim wypadku?
I oczki jej pobiegły ku Tymjanie, która wsunęła się do pokoju i szeptała coś matce.
Cecylja wstała.
— Wszak pani zna moją córkę? — rzekła. — Pani zechce wybaczyć na chwilę... Tak mi przykro.
Skierowała się ku drzwiom i rzuciła okiem za siebie. Był to jeden z owych momentów życia towarzyskiego, nieocenionych dla tych, którzy mogą narazie przymus zrzucić.
Pani Tallents Smallpeace uśmiechała się, Stefan zachmurzony, wpatrywał się w swoje buty; p. Purcey utkwił w Tym wzrok, pełen podziwu, a Tym siedziała wyprostowana i patrzyła spokojnie na nieszczęsnego Egregio Pozzi, który nie mógł widocznie zdobyć się na odwagę i przemówić.
Cecylja, wyszedłszy z pokoju, przystanęła na chwilę, chcąc opanować nerwy. Tym powiedziała jej, że Hilary jest w jadalni i chce koniecznie z nią pomówić.
Podobnie jak większość kobiet jej sfery i jej wychowania, Cecylja posiadała powściągliwość i subtelność, wytworność ducha i obejścia, które w tej drażliwej sytuacji stanowiły nieocenione zalety. W przeciwieństwie do Stefana, który byłby odrazu okazał, że go coś dręczy, Cecylja przyjęła Hilarego z tym lekkim odcieniem przyjaznego, poufałego a jednak powściągliwego obejścia, jakie oddawna względem niego przybrała, jako jedynie, jej zdaniem, właściwe, w stosunku do brata męża. Nie było ono zupełnie siostrzane ale bardzo do siostrzanego zbliżone. Mówiło niejako: „Rozumiemy się o tyle, o ile powinność nakazuje i przyzwoitość pozwala; współczujemy nawet wzajemnie trudnościom, z jakiem spotkało się każde z nas w małżeństwie z naszymi bliskimi, bratem czy siostrą. Wiemy już rzeczy najgorsze. I lubimy przebywać ze sobą, gdyż istnieją między nami zapory, które nadają pewien urok naszemu stosunkowi“.
Podając mu drobną, miękką dłoń, zaczęła odrazu mówić o rzeczach najobojętniejszych jej sercu. Widziała, że wprowadza przez to w błąd Hilarego i ta zdolność dyplomatyczna wprawiła ją w dumę. Wszelako nerwy jej zadrgały niezwłocznie, gdy powiedział:
— Chcę pomówić z tobą, Cis. Przypuszczam, że wiesz, ii rozmówiłem się wczoraj ze Stefanem?
Cecylja skinęła głową. — Mówiłem z Bi.!
— Ach!... — szepnęła Cecylja.
Zapragnęła gorąco zapytać co Bianka powiedziała, ale nie śmiała, Hilary bowiem przywdział swoją zbroję — opancerzył się zamkniętem w sobie, ironicznem spojrzeniem, którem spoglądał zawsze, gdy dotknięto w rozmowie przedmiotu, drażniącego jego subtelność uczucia.
Cecylja czekała zatem.
— Cała tą sprawa jest mi wstrętna, — rzekł; — ale muszę coś dla tego dziecka uczynić. Nie mogę jej zostawić tak zupełnie bez pomocy.
Cecylja wpadła na myśl.
— Hilary, — rzekła łagodnie, pani Tallents Smallpeace jest u mnie, w salonie. Mówiła właśnie o tej dziewczynie ze Stefanem. Możebyś wszedł i naradził się z nią spokojnie?
Hilary popatrzył przez chwilę na bratową, nie mówiąc słowa, poczem rzekł:
— Wszystko ma swoje granice. Nie, dziękuję. Załatwię to sam.
Cecylja zawołała z lękiem:
— Ach, ale... Hilary, co zamierzasz?
— Zamierzam skończyć z tem wszystkiem.
Cecylja całym wysiłkiem taktu ukryła swoje przerażenie. Skończyć z czem? Czy chce przez to powiedzieć, że rozłączy się z Bi.?
— Nie ścierpię dłużej tych niskich płotek o biednej dziewczynie. Pójdę i wyszukam dla niej inny pokój.
Z piersi Cecylji uleciało westchnienie migi.
— Chciałbyś... może chciałbyś, żebym poszła z tobą, Hilary?
— To bardzo ładnie z twojej strony, odparł Hilary sucho. — Moje postępowanie budzi widocznie podejrzenia.
Cecylja zarumieniła się.
— Co za niedorzeczne przypuszczenie! A jednak nikt nie mógłby nic pomyśleć, gdybym poszła z tobą. Hilary, czy zastanowiłeś się, że jeśli ona będzie w dalszym ciągu przychodziła do ojca...
— Powiem jej, żeby przestał przychodzić.
Serce Cecylji dwukrotnie zabiło przyśpieszonem tętnem — raz z zadowolenia, drugi — ze współczucia.
— To będzie dla ciebie okropne, — rzekła. — Ty nie cierpisz takich rzeczy.
Hilary skinął głową.
— Obawiam się jednak, że to istotnie jedyna droga, — ciągnęła Cecylja śpiesznie dalej. — I, oczywiście, nie trzeba ojcu nic mówić; niech myśli poprostu, że jej się to pisanie sprzykrzyło.
Hilary ponownie skinął głową.
— Wyda mu się to bardzo dziwne, — mówiła Cecylja w zadumie. — A czy pomyślałeś o tem, że, gdy ją stamtąd zabierzesz, ci ludzie będą może obgadywali ją jeszcze więcej?
Hilary wzruszył ramionami.
— Może to doprowadzić Hughs’a do wściekłości, — dodała Cecylja.
— I doprowadzi.
— Ale, jeżeli, oczywiście, nie będziesz się z nią później widywał, nie będą mieli, żadnego... żadnego powodu do obmowy.
— Nie będę się z nią później widywał, — rzekł Hilary, o ile zdołam tego uniknąć.
Cecylja spojrzała na niego.
— To bardzo zacnie, z twojej strony, Hilary.
— Co jest zacnie? — spytał Hilary kamiennym tonem.
— Że bierzesz na siebie ten cały kłopot. Czy to naprawdę potrzebne, żebyś ty załatwił to wszystko? — Spojrzawszy jednak na jego twarz, dodała skwapliwie: — Tak. tak... tak będzie najlepiej. Pójdźmy zaraz. Och, ci wszyscy ludzie w salonie! Zaczekaj dziesięć minut.
Nieco później, biegnąc na górę po kapelusz, Cecylja zastanawiała się dlaczego ilekroć przebywała z Hilarym brała ją zawsze chęć niesienia mu pociechy. Stefan nigdy na nią w ten sposób nie oddziaływał.
Ponieważ niebardzo wiedzieli — a może nie wiedzieli wcale — w którą stronę się udać, przeto poszli w kierunku Bayswater. Park musi stanąć między Hound Street a małą modelką — to pierwszy zasadniczy warunek. Przeszedłszy na przeciwległą stronę Głównej Alei, instynktownie oddalili się od wszelkiej zieloności. W długiej, szarej ulicy, ubogiej ale przyzwoitej z pozoru, znaleźli to, czego szukali wywieszoną w oknie kartę z zawiadomieniem, że jest do wynajęcia umeblowany pokój sypialny.
Drzwi otworzyła gospodyni, kobieta wysoka, szczupła, mówiąca z akcentem dzielnicy zachodniej, kwaśno uprzejma, przy szorstkiem na ogół obejściu. Rozmawiając z nią stali w pasażu, gdzie roznosiła się lekka woń wzorzystego linoleum, które pokrywało podłogę. Z pasażu widać było schody, wiodące stromo wzdłuż ścian, obitych jaskrawą tapetą w wąskie czerwone paski, przecinające małe żółte kwadraty. Kalendarz, w taki rozpaczliwie kwiecisty deseń, że nikomu nie wpadłoby do, głowy go ukraść, wisiał na ścianie; pod nim stał kosz do parasoli, w którym ani jedna parasola nie było.
Mroczny mały pasaż prowadził mimo dwojga szczelnie zamkniętych, na rdzawy kolor pomalowanych, drzwi, do dwojga uchylonych drzwi z matowemi szybami. Na ulicy, z której weszli do domu po stopniach kamiennych, padał teraz grad. Hilary zamknął drzwi, ale zimne tchnienie ulewy gradowej już wtargnęło do ponurego, ciasnego domu.
— To ten pokój właśnie, proszę pani, — oznajmiła gospodyni, otwierając pierwsze z rdzawych drzwi.
Pokój, obity tapetą w niebieskie róże na żółtem tle, oddzielony był podwójnemi drzwiami od pokoju. sąsiedniego.
— Wynajmuję czasami te dwa pokoje razem, ale teraz właśnie tamten pokój już wzięty... mieszka w nim młody człowiek z City; dlatego też mogę ten pokój oddać taniej.
Cecylja spojrzała na Hilarego:
— Zdaje mi się jednak...
Gospodyni szybkim ruchem przekręciła klamkę, chcąc, pokazać, że drzwi się nie otwierają.
— Ja mam klucz, — rzekła. — Z obu stron są zasuwki. Uspokojona, zaczęła Cecylja chodzić po pokoju, o ile to było możliwe, albowiem przepełniały go meble. Krzywiła zlekka nos, zupełnie tak samo, jak Tymjana, mówiąc o Hound Street. Naraz spojrzała na Hilarego. Stał plecami o drzwi oparty. Na twarzy jego malował się wyraz osobliwy, pełen goryczy, jaki mógłby mieć człowiek, na widok oblicza uosobionej szpetoty, czując, że istnieje ona nietylko dokoła niego, ale w nim samym — że jest upiorem, który zapanował nad światem; wyraz twarzy człowieka, który mniemał, że był rycerski i przekonał się, że nim nie jest, przywódcy, zamierzającego wydać rozkaz, któregoby sam nie wykonał.
Zauważywszy ten wyraz, Cecylja rzekła z pośpiechem:
— Bardzo tu ładnie i czysto, zdaje mi się, że pokój będzie odpowiedni. Siedem szylingów tygodniowo... tak pani powiedziała, jeżeli się nie mylę, weźmiemy pokój na dwa tygodnie, na wszelki wypadek.
Pierwszy błysk uśmiechu zjawił się na zgryźliwej twarzy gospodyni, o pożądliwych oczach, złagodzonych cierpliwością.
— A kiedy się wprowadzi? — spytała.
— Kiedy, Hilary, jak ci się zdaje?
— Nie wiem, — mruknął Hilary.
— Im wcześniej tem lepiej... skoro tak być musi. Jutro albo pojutrze.
I, spojrzawszy na łóżko, przykryte kawałkiem taniego materjału, ozdobionego czerwono-żółtymi kwastami, wyszedł na ulicę. Grad minął, ale dom położony był na północ i nie rozjaśnił go ani jeden promień słońca.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.