[296]VII.
Praca.
To co wam powiem działo się w Warszawie:
Raz, pewien Ojciec ze swym małym synkiem,
Siedli wśród skweru, pod krzakiem na ławie,
Pragnąc pokrzepić siły wypoczynkiem;
Obok nich blizko od strony ulicy,
Czterech chłopaków stanęło za skwerem:
Byli to wszystko młodzi wyrobnicy,
Co się zajmują stałym procederem.
[297]
Wiedli rozmowę ożywionym głosem,
A każdy biadał nad swym smutnym losem.
„Oj źle się dzieje, zawżdy jeno biéda!”
Rzekł roznosiciel Kuryera i Muchy;
Trzeba wciąż latać, a nikt dyski nie da,
Bo świat na ludzkie potrzeby jest głuchy.
Gdy miesiąc minie i nadejdzie pora,
By coś tam kapło z monety brzęczącéj,
Nie ujrzysz w oczy prenumeratora,
Tylko cię w progu zwymyśla służący;
Biegaj po piętrach, męcz się ciężką pracą,
Pędź, goń, rozbijaj — a po co? a na co?”
Znów kataryniarz, stojący przy źródle,
Powie z kolei: „Gadacie o sprawach
Własnych, a moje? wciąż dudlę a dudlę,
Aż mnie już ręka zabolała w stawach.
Przykra to dola kręcić ciągle korbą,
I patrzyć z okna kto rzuci piątaka;
O, jabym wolał powędrować z torbą
Gdzie w świat szeroki, i wyjść na żebraka,
Niż z kataryną chodzić przez dzień cały,
Bo to trud wielki, a pożytek mały.”
„Bajecie!” krzyknie szewcki terminator,
„Ten gra, ten buja — i obum wesoło,
Do takich rzeczy ja byłbym amator,
Gdzież porównanie z dratwą, dziegciem, smołą?
Na twardym zydlu siedź po wszystkie czasy,
Ślęcz nad obuwiem przez godziny długie:
Tu kuj podeszwę, tam zbijaj obcasy,
Skończy się jedno, zaczyna się drugie;
A gdy masz zanieść robotę gotową,
Leć, bo miéć możesz harmider z majstrową.”
[298]
„Wszystko to jeszcze nie jest wielką pracą,”
Przerwie kominiarz — „lecz leź w komin czarny,
Machaj wciąż miotłą, lub skrob sadze gracą,
Wtedy dopiero poznasz czém los marny!”
„Słowem,” rzekł pierwszy — „trzeba w pocie czoła...”
„Zawsze pracować...” przerwie kataryniarz;
„Bodaj tę pracę!” szewc z gniewem zawoła;
„Kaczki zdeptały!” zakończy kominiarz.
I wszyscy czteréj krzyczą w niebogłosy,
Biadając na swe nieszczęśliwe losy.
„Jak to zabawne!” rzekł syn. „Smutne raczéj!”
Odpowie Ojciec — „i bolesne bardzo:
Trud w pryzmat czynu, życie ludzkie znaczy,
A oni trudem własnych zajęć gardzą.
O, jakże mali duchem ci biédacy,
Którzy popadłszy w próżniackie zachcenia,
Nie mogą pojąć, czém jest godność pracy,
Czém cześć człowieka wśród walki istnienia!
Pracę, mój synu, co daje kęs chleba,
Miasto przeklinać — uszanować trzeba.”