[293]VI.
Kmiecy dzionek.
Ledwie słońca promień złoty
Błysł wśród polnych smug,
Jam gotowa do roboty,
Jak przykazał Bóg:
[294]
Przyodziawszy się chędogo
W czyściuteńki strój,
Wyręczam Matulę drogą,
Niosąc prac swych znój.
Wnet brzeziną w pęk związaną,
Macham wszersz i wzdłuż,
By z izby nim Ojce wstaną,
Zmieść śmiecie i kurz;
Potém spieszę, zimą, latem,
Do oborki wraz,
I króweczkę moroziatą
Wydajam na czas,
Daléj zwiedzam kur gromadę,
Stajenkę i chléw,
I na komin wiązkę kładę,
Narąbanych drzew.
Trzeszczą szczapy, płomień błyska,
Dymu wzlata słup:
Gotuje się u ogniska
Poleweczka z krup.
Wstali, zjedli, bo mitręga,
To rzecz całkiem zła:
Ojciec do wozu zaprzęga
Swe koniki dwa,
Matuleńka zaś kochana,
Ima grabie w dłoń,
I na pokos het do siana,
Wędruje przez błoń;
Z wozem, pługiem i grabiami,
Wszystko poszło w mig,
Ja zostaję z dzieciakami,
Uśmierzam ich krzyk,
[295]
Niańczę małe, gromię duże,
Wszystkiém daję jeść,
A gdy słonko het na górze,
Trza karm w pole nieść.
Więc chwytam dwojaki w ręce,
Biorę garnek w dłoń,
I przy wesołéj piosence,
Wyruszam przez błoń:
Tam Ojce pracują społem,
Tam ich znój i trud,
Bo codziennych trosk mozołem,
Żyje Boży lud.
Powróciwszy do wioseczki,
Trza znów czynną być:
A więc nawijam moteczki,
Prządę z włókien nić,
Szmaty piorę, bielę płótno,
Maję izbę w kwiat,
A nie jestem nigdy smutną,
Śmieje mi się świat!
Wieczorem siadam na progu,
Wyszedłszy przed sień,
I dziękuję Panu Bogu,
Za szczęśliwy dzień.
Ale ot Ojciec i Matka,
I wsi całéj lud,
Parobeczki i czeladka,
Pokończyli trud.
[296]
Przez ług, ugór i manowiec,
Ciągnie szereg bron,
A pastuszki stada owiec
Gnają z wszystkich stron;
Każdy dąży do swéj strzechy,
Bo już spocząć czas,
Słychać wrzawę, gwary, śmiéchy,
Brzmi piosenką las.
Wszyscy wnet siądą za stołem,
Chwycą łyżki w dłoń,
Potem pacierz zmówią społem,
Znacząc krzyżem skroń;
Pora wreszcie po prac trudzie,
Skrzepić siły swe,
Więc znużeni pracą ładzie,
W błogim legli śnie.
I znów jutro, nim blask złoty
Zajrzy w chaty próg,
Pójdą raźno do roboty,
Jak przykazał Bóg!
|