Pracownicy morza/Część druga/Księga druga/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Po powodzeniu przeszkoda.

Nie wszystko jeszcze było skończone.
Nic teraz nie było prostszego, jak otworzyć cieśninę, zamkniętą przez kawał ściany Durandy i natychmiast wyprowadzić krypę poza skały. Na morzu każda chwila jest ważną. Wiatr niewielki, zaledwie marszczący wód powierzchnię, piękny bardzo wieczór, zapowiadały piękną noc. Morze było wygładzone, ale odpływ poczynał dawać się czuć; chwila była doskonała do drogi, przy opadającem morzu można było wypłynąć z pomiędzy skał Douvres, a przy wznoszącem się powrócić do Guernesey. Równo z dniem można było stanąć w Saint-Sampson.
Ale wystąpiła niespodziewana przeszkoda. Gilliatt nie wszystko przewidział.
Maszyna była wyswobodzona, ale nie jej komin.
Przypływ morza, podnosząc krypę ku szczątkom statku zawieszonego w powietrzu, zmniejszył niebezpieczeństwo przy spuszczaniu maszyny i ułatwił jej uratowanie; ale to zmniejszenie odległości sprawiło, że wierzch komina znalazł się jakby ujęty w ramy, jakie tworzyło otwarte pudło Durandy. Komin uwięziony tam był, jak między czterema ścianami.
Fala wyświadczyła przysługę Gilliatowi, ale w tej przysłudze była zdrada.
Zdawało się, że morze zmuszone do posłuszeństwa, udawało je tylko, żywiąc inne myśli.
Prawdą było, że co przypływ zrobił, odpływ miał popsuć.
Komin wyższy, niż trzy sążnie, siedział jeszcze w Durandzie na osiem stóp; poziom wód miał się zniżyć o stóp dwanaście; więc komin, opadając razem z krypą na zniżającej się wód powierzchni, miałby cztery stopy więcej, niż potrzeba było, by go wyswobodzić.
Ale ile czasu wymagało to wyswobodzenie? Sześć godzin.
Za sześć godzin będzie prawie północ. Jak próbować odpłynąć o takiej godzinie, jakiej trzymać się drogi pomiędzy temi rafami, z pomiędzy których trudno się wydostać i po dniu i jak odważyć się wpłynąć pośród nocy między czyhające mielizny?
Trzeba było koniecznie czekać do jutra. Potrzeba ta sześciu godzin pociągała za sobą stratę godzin dwunastu przynajmniej.
Nie było co myśleć o otwarciu wyjścia z cieśniny zapartej kawałem Durandy. Zapora ta będzie potrzebna przy następnym przypływie morza.
Gilliatt musiał zostać bezczynny.
Siedzieć z założonemi rękoma! to mu się jeszcze nie zdarzyło od czasu, jak znajdował się na skałach Douvres.
Gniewał go ten przymusowy wypoczynek, prawie oburzał, jakgdyby z jego winy pochodził. Myślał sobie: coby też mówiła Deruchetta, widząc, że nic nie robię!
A jednak być może, iż to odzyskanie sił nie było niepotrzebne.
Mógł teraz krypą rozporządzać, postanowił więc na niej noc przepędzić.
Zabrał swoją owczą skórę z wielkiej skały Douvres, zjadł kilka muszli i dwa czy trzy morskie kasztany, wypił — ponieważ miał wielkie pragnienie, resztę wody słodkiej z kubła, obwinął się skórą, której włos miękko mu przylegał do ciała, układł się jak pies strażniczy koło maszyny; nasunął na oczy czapkę — i zasnął.
Spał głęboko. Po ukończonej robocie zdarza się głęboko zasnąć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.