Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga piąta/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Plainmont.

Plainmont, w bliskości Tortevalu, jest jednym z trzech wysuniętych w morze brzegów Guernesey’u. Na krawędzi przylądka sterczy nad morzem wyniosłe wzgórze pokryte murawą.
Wierzchołek ten jest bezludny, pusty.
Tem dziwniej pusty, że widać na nim dom.
Dom ów pomnaża grozę pustyni.
Powiadają, że jest „nawiedzony“.
Czy jednak przeszkadzają tam strachy — lub nie, w każdym razie dom ten przedstawia dziwny widok.
Zbudowany z granitu, jednopiętrowy, stoi pośród zieleni. Wcale niepodobny do ruiny, mógłby być mieszkalnym. Mury grube, dach trwały. W ścianach nie braknie ani jednej cegiełki, ani jednej dachówki w dachu. Ceglany komin sterczy nad dachem. Dom ten obrócony jest tyłem do morza. Prosta ściana stanowi jego facjatę od strony oceanu. Baczniej przypatrując się tej facjacie dostrzeżesz w niej jedno okno, ślepe. W dwóch murach szczytowych są trzy okienka, jedno na wschód, dwa na zachód, a wszystkie trzy ślepe. Dwa okna na dole są także zamurowane. Na pierwszem piętrze — i to właśnie najbardziej uderza oko, gdy się zbliżysz — są dwa okna otwarte; ale okna zamurowane mniej dziko wyglądają od tych okien otwartych. Otwory ich są czarne pośród białego dnia. Bez szyb, bez ram, ukazują noc wewnętrzną. Rzekłbyś: puste jamy dwóch wyłypionych oczu... W domu pustki. Przez owe rozwarte okna widzisz wewnętrzne spustoszenie. Ani obić, ani lamperji, ani futryn, — nagie ściany. Pomyślałbyś, że grób z oknami, przez które widma wyglądają na świat boży. Deszcze podpłukują podmurowania od strony morza. Gdzieniegdzie osty poruszane wichrem słaniają się pod murami. Na widnokręgu, jak sięga oko, nie dojrzysz ludzkiego mieszkania. Dom ten jest pustkowiem, w którem panuje milczenie. Jeśli jednak zatrzymasz się i przyłożysz ucho do ściany, czasami usłyszysz, niby trzepotanie spłoszonych skrzydeł. Ponad zamurowanemi drzwiami, na kamieniu, który służył im za architraw, wyryte są te głoski: E. L. M. — P. B. J. L. G. oraz data 1780.
W nocy, posępny księżyc tam zagląda.
Dom ten zewsząd otoczony morzem. Położenie budynku wspaniałe, a przeto złowrogie. Piękność miejsca staje się zagadką. Dlaczego niemasz żywej duszy w tym gmachu? Miejsce piękne, dom dobry. Skąd pochodzi to opuszczenie? Do zapytań rozumu dołączają się pytania marzeń. Pole dałoby się uprawiać, dlaczegóż stoi odłogiem? Nie ma pana. Drzwi są zamurowane. Czegóż brak temu miejscu? dlaczego człowiek od niego stroni? co tam się dzieje? Jeśli nic, czemu nikogo niema? gdy wszystko śpi, azali tu kto czuwa? Posępne wichry, ptaki drapieżne, kryjące się zwierzęta, istoty nieznane stają w myśli i zespalają się z tym domem. Jakich wędrowców jest oberżą? Wyobrażamy sobie chmury gradu i deszczu zanurzające się w tych oknach. Zacieki nawałnic zostawiły ślady na wewnętrznych ścianach. Huragan nawiedza te izby zamurowane a otwarte. Azali popełniono tu jaką zbrodnię? Zdaje się, że w nocy dom ten wydany ciemnościom na pastwę, musi wołać o pomoc. Czy pozostaje niemym? czy głos zeń wychodzi? Z kim on ma do czynienia w tej samotności? tajemnica czarnych godzin swobodnie tu rozkoszuje. Dom ten niepokoi w południe; czemże jest o północy? Spoglądając nań, patrzysz na tajemnicę. I zapytujesz się — bo marzenie ma swoją logikę, a możebność swoją przepaścistą pochyłość, co się dzieje z tym domem między zmrokiem wieczora i zmrokiem poranku? Niezmierne rozproszenie życia za-ludzkiego, azali ma na tym pustym wierzchołku węzeł, przy którym zatrzymuje się i który każę mu być widzialnym i zstąpić na ziemię? Rozwiane duchy azali spływają i krążą? czy nieujęte istoty zgęszczają się i przybierają tu kształty? Zagadki. Święta groza jest w tych kamieniach. Cień owych izb zakazanych jest czemś więcej, niż cieniem: jest niezbadaną tajemnicą. Po zachodzie słońca, statki rybackie wrócę do przystani, ptaki umilknę, pastuch zgoni kozy do zagrody, szczeliny skał dadzą wolne przejście pierwszym pełzaniom uspokojonych gadów, gwiazdy zaczną patrzeć, wiatr nocny zawieje, zrobi się pełnia ciemności — ale te dwa okna pozostanę, jak były, otwarte. Otwarte dla snów i marzeń — i wiara ludowa, zarazem niedorzeczna i głęboka, widzi zjawiska duchów, poczwary nocne, widma; tajemnicze tłumy dusz i cieniów. Tak tłumaczy sobie posępną zażyłość tego domu z nocą.
Dom jest „nawiedzony”, to słówko wszystko objaśnia.
Umysły łatwowierne maję swoje objaśnienia tej zagadki: maję je także i ludzie rozsądni. Nic prostszego jak ten dom, powiadają. To dawna strażnica z czasów wojen rewolucji i cesarstwa i kontrabandy. Zbudowano ją tu umyślnie w tym celu. Po skończonej wojnie strażnica została opuszczoną. Nie zburzono domu, bo może jeszcze być użytecznym. Zamurowano drzwi i okna na dole, aby nikt tu nie wchodził i nie robił nieczystości; zamurowano okna z trzech stron wychodzęcych na morze, aby zasłonić dom od wiatrów południowych. Oto cały sekret.
Prostaczkowie i łatwowierni odrzucają to tłumaczenie. Najprzód, dom nie był zbudowany podczas wojen rewolucji. Ma datę 1780 — wcześniejszą od rewolucji. Dalej, nie był zbudowany na strażnicę; ma bowiem głoski E. L. M — P. B. J L G, które są podwójnym monogramem dwóch rodzin i według zwyczaju wskazuję, że dom ten wybudowany został dla młodych nowożeńców. A więc był zamieszkany. Dlaczego już nie jest? Jeśli zamurowano drzwi i okna, żeby nikt nie wchodził, czemuż zostawiono dwa okna otwarte? Wypadało wszystko zamurować, lub nic. Dlaczego niema okiennic? ani ram? ani szyb? po co zamurowano okna z jednej, gdy nie zamurowano z drugiej strony? nie dopuszczają deszczu od południa, ale mu pozwalają wpadać od północy.
Zapewne łatwowierni są w błędzie, ale i rozsądni z pewnością nie mają racji. Zagadka pozostaje nierozwiązaną.
Jedno jest pewnem: utrzymują, że dom był raczej użytecznym, niż szkodliwym dla kontrabandzistów.
Strach przesadza i odejmuje faktom ich rzetelne rozmiary. Niewątpliwie, pośród zjawisk nocnych, z których zwolna złożyło się „nawiedzanie“ rudery”, wiele dałoby się wytłumaczyć ukradkową i tajemniczą obecnością kontrabandzistów, krótkiemi stacjami ludzi, którzy natychmiast odpływali, bądź przez ostrożność, bądź z junactwa, jak pewni podejrzani przemysłowcy, co się kryli by źle czynić, lub nagle ukazywali się by straszyć.
W owym czasie już od nas dalekim, nie jedno zuchwalstwo było możebnem. Policja, zwłaszcza w małych krajach, nie była tem, czem jest dzisiaj.
Dodajmy, że jeśli ta rudera była, jak powiadają, dogodną dla przemytników, schadzki ich mogły być do pewnego stopnia swobodne, właśnie dlatego, że dom był źle widzianym. Samo to, że był źle widzianym, zasłaniało go od denuncjacji. Nie do celników i sierżantów chodzi się skarżyć na widma. Zabobonni robią znaki krzyża, nie zaś zeznania do protokołów.
Widzą, lub myślą, że widzą, uciekają i milczą. Jest tajemne, mimowolne ale rzeczywiste porozumienie między tymi, co straszą i tymi, co się boją. Przestraszeni poczuwają się do winy, że się dali nastraszyć, wyobrażają sobie, że podchwycili tajemnicę, więc lękają się pogorszyć swojego położenia, które jest tajemniczem dla nich samych; lękają się rozgniewać duchy i widma. To zamyka im usta. Gdyby nawet nie mieli tego wyrachowania, sam instynkt skłania łatwowiernych do milczenia; przestrach jest niemym; przerażeni mało mówią; zda się, że zgroza szepce: cicho!
Nie trzeba zapominać, że to cośmy tu powiedzieli odnosi się do czasów, gdy wieśniacy guerneseyscy wierzyli, iż tajemnicę Żłobu corocznie w dniu oznaczonym powtarzały woły i osły; gdy nikt w wilję Bożego Narodzenia w nocy nie ośmieliłby się wejść do obory, z obawy by nie zastał klęczących bydląt.
Gdyby wierzyć miejscowym legendom i opowiadaniom ludzi, których się tu spotyka, zabobon posuwał się dawniej aż do zawieszania na ścianach owego domu w Plainmont, gdzie jeszcze tu i owdzie ślady gwoździ pozostały: szczurów bez łap, nietoperzy bez skrzydeł, szkieletów zdechłych zwierząt, ropuch zgniecionych między kartami Biblji, i listków kwiatu słonecznika; — dziwne zaiste vota, które przyczepiali tam nocni przechodnie jeśli im się zdawało że coś zobaczyli, i że podarunkami temi mogli wyjednać dla siebie przebaczenie i rozbroić gniew strzyg, poczwar nocnych i wyklętych nieboszczyków. Po wszystkie czasy wierzono w sabbaty i zaklęcia, a nawet ludzie, wysokie zajmujący stanowiska, nie byli wolni od tej słabości. Cezar radził się Sagany, a Napoleon panny Lenormand. Bywają niespokojne sumienia, któreby rade dostąpić odpustu u djabła. „Niech Pan Bóg sprawi a szatan nie popsuje”, taka była jedna z modlitw Karola V. Inne dusze są jeszcze trwożliwsze, bo nawet wmawiają w siebie, że mogą zawinić względem djabła. Nie mieć nic do wyrzucenia sobie wobec czarta, należy do ich najtroskliwszych zajęć. Stąd praktyki religijne zwrócone ku duchowi ciemności. Bigoterja to nie gorsza od innych. Grzechy przeciw szatanowi istnieją w pewnych chorobliwych wyobraźniach; pogwałcenie piekielnego prawa dręczy dusze dziwacznych kazuistów ciemnoty, skrupulatów względem piekła. Wiara w skuteczność nabożeństwa na tajemniczych obrzędach Łysej Góry, wyobrażanie sobie, że się zgrzeszyło przeciw piekłu, skazywanie się na urojone pokuty za urojone przekroczenia, wyznawanie prawdy przed duchem kłamstwa, bicie się w piersi przed ojcem występku, spowiadanie się przed nim z grzechów rzekomo przeciw niemu popełnionych — takie rzeczy istnieją lub istniały; procesy czarowników i czarownic dowodzą tego na każdej stronicy swych akt. Urojenie ludzkie posuwa się aż do takiej ostateczności. Gdy człowiek zacznie się straszyć, już się nie zatrzyma na tej pochyłości. I wymyśla urojone winy, marzy o urojonych pokutach i czyści swe sumienie cieniem miotły czarownic.
Jakkolwiekbądź, jeśli dom ten ma jakie przygody, to już jego rzecz nie nasza; z małemi wyjątkami nikt tam nie zajrzy — chyba przypadkiem; zostawiają go własnemu jego losowi, bo nikt niema ochoty narażać się na spotkanie z potęgami piekielnemi.
Dzięki postrachowi, który strzegł domu i oddalał od niego niepotrzebnych widzów i świadków, łatwo było tam wejść w nocy, z pomocą drabinki ze sznura lub po prostu pierwszego lepszego drąga wyrwanego z sąsiednich płotów. Przyniósłszy tam jaki taki zapas rzeczy i żywności, można było bezpiecznie przeczekać dopóki nie nadarzyła się sposobność do ukradkowego wypłynięcia na morze. Niesie podanie, że przed czterdziestu laty, pewien zbieg, według jednych polityczny, zdaniem innych handlowy, przemieszkiwał czas niejaki w nawiedzonym domu w Plainmont, skąd udało mu się na rybackim statku odpłynąć do Anglji. Z Anglji łatwo dostać się do Ameryki.
To samo podanie twierdzi, że nikt nie tknie złożonych w tej ruderze zapasów, albowiem Lucyper zarówno, jak kontrabandziści mają interes w tem, żeby powrócił człowiek, który je zostawił.
Ze szczytów na którym stoi ów dom, widać na południe-zachód o milę od brzegów, skałę morską Hanois.
Sławna to skała. Wyrządziła ona wszystko złe, jakie mogą uczynić podwodne rafy. Najstraszniejszy to z rozbójników morskich. Jak zdrajca czyhał w nocy na okręty. Znacznie też rozszerzył cmentarze Tortevalu i Rocquaine.
W r. 1862 postawiono latarnię morską na tej skale.
Dziś skała Hanois przyświeca żegludze, którą niegdyś błąkała; zasadzka trzyma pochodnię w ręku. Dziś żeglaże, jak opiekuna i przewodnika szukają na widnokręgu tej skały, przed którą niegdyś uciekali, jak przed złoczyńcą. Skały Hanois uspokajają rozległe nocne przestworza, które dawniej przestraszały. Coś nakształt tego, jakby zbójca został żandarmem.
Są trzy Hanois: wielki Hanois, mały Hanois, la Mauve. Na małym to Hanois stoi dziś latarnia morska.
Skała ta jest częścią gromady śpiczastych raf, częścią podwodnych, częścią sterczących z morza. Nad wszystkiemi jednak góruje i niby forteca ma wysunięte baszty, od strony otwartego morza łańcuch trzynastu opok; na północ dwa sterczące z wody szkopuły: Wysokie Widły i Iglicę, oraz ławę piasczystą zwaną Herouèe; na południe trzy skały Cat-Rock, Percée, Roque Herpin; dalej, dwie mielizny Soutb Boue i Boue le Mouet, a prócz tego przed Plainmont, na równi z powierzchnią wody, urwisko Pols d’Aval.
Nie łatwa to rzecz przebyć wpław cieśninę między Hanois i Plaintmont, ale nie jest niemożebną. Przypominamy, że to była jedna z marynarskich przewag imci pana Clubin. Pływak, znający te głębie, ma dwie stacje dla wypoczynku: Skałę okrągłą, i dalej skręcając nieco na lewo, Skałę czerwoną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.