Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga siódma/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Wielkie ździwienie na zachodniem wybrzeżu.

Noc, która po tym dniu nastała, miała być jasną, gdyż od dziesiątej z wieczora księżyc wschodził. A jednak chociaż niebo, wiatr i morze sprzyjały, ani jeden rybak nie myślał wyjść ani z Hougue la Perre, ani z Bourdeaux, ani z Houmet Benet, ani z zatoki Świętych, ani z małego Bo, ani z jakiejbądź przystani lub zatoczki Guerneseyskiej. Powód był bardzo prosty: kogut zapiał w południe.
Gdy kogut zapieje o niezwykłej godzinie, niema pomyślnego połowu.
Tego wieczora jednakże, gdy noc zapadła, rybak, wracający do Omptolle, doznał niespodzianki. Za dwoma Grunes i Brayes naprzeciw Houmet Paradis, po lewej stronie czerwonej żerdzi Plattes Fougéres, podobna kształtem do przewróconego lejka, a po prawej stronie żerdzi St. Sampson, przedstawiającej postać ludzką, zdawało mu się, że spostrzega trzecią żerdź czerwoną. Kto ją zatknął? Jakie wskazuje niebezpieczeństwo? Czerwona żerdź natychmiast odpowiedziała na te zapytania, poruszając się; był to maszt. Zdziwienie rybaka wcale się nie zmniejszyło. Znak, ostrzegający w tem miejscu, rzecz dziwna, ale maszt jeszcze dziwniejsza. Połów ryb był niemożliwym. Wszyscy wracali do domów, a ktoś jeden wypływał na morze. Kto? Dlaczego?
W dziesiąć minut później, maszt, zwolna posuwając się, zbliżył się do rybaka z Omptolle. Rybak nie poznał łodzi, ale wyraźnie słyszał uderzenia dwóch wioseł. Jeden więc tylko człowiek był w łodzi. Wiatr dął północny; człowiek ów widocznie zmierzał do cypla Fontenelle. Tam prawdopodobnie rozpuści żagle. Zapewne miał zamiar opłynąć Aneresse i górę Crevel. Co to miało znaczyć?
Maszt zniknął, rybak wrócił do domu.
Tejże nocy na zachodnim wybrzeżu Guernesey, przypadkowi przechodnie tu i owdzie w różnych godzinach i na różnych punktach robili także pewne spostrzeżenia.
Gdy rybak z Omptolle przywiązał swoją łódkę, o pół mili dalej pewien woźnica, poganiając konie po samotnej drodze, zobaczył na morzu, daleko na widnokręgu, w miejscu mało uczęszczanem, bo między skałą północną i ławą piaszczystą, żagle, które widocznie podnoszono. Zresztą mniej zwracał uwagi, będąc woźnicą, a nie marynarzem.
Pół godziny upłynęło od czasu jak woźnica spostrzegł żagle, gdy sztukator, wracający z miasta z roboty nagle zobaczył krypę, śmiało zmierzającą ku skałom Ouenon, Rousse de Mer i Gripe de Rousse. Noc była ciemna, ale na morzu widno, co się często zdarza i mogłeś dokładnie widzieć wszystko, co się tam działo. Oprócz tej krypy nie było nic widać na morzu.
Nieco niżej i trochę później handlarz raków morskich, rozstawiając swój stragan na piaskach między Portem Pragnienia i Portem Piekielnym, zachodził w głowę, nie pojmując, co o tej porze robi na morzu krypa, przesuwająca się około mielizny Wrony. Trzeba było być doskonałym żeglarzem lub bardzo się gdzieś spieszyć, żeby się puszczać na tak niebezpieczne wody.
Gdy wybiła ósma wieczór, szynkarz Cobo Bay ze zdumieniem spostrzegł statek żaglowy za mielizną Ogrodu, bardzo blisko Zuzanny i Raf Zachodnich.
Niedaleko Cobo Bay, na samotnym cyplu Houmet, w zatoce Vason, dwoje kochanków żegnało się ze sobą, nie mogąc się rozstać. W chwili, gdy panna mówiła do swego kawalera: „Jeśli odchodzę, nie myśl, że to czynię umyślnie, żeby nie być z tobą; nie, mój drogi, ale mam pilną robotę”, — pożegnalne ich pocałunki przerwała spora krypa, która tuż przy nich sunęła się ku skałom Messellettes.
P. Le Peyre des Norgiots mieszkaniec Cotillon Pipet około godziny dziewiątej wieczór przypatrywał się wyłomowi, jaki nocny rabusie zrobili w parkanie jego podwórka, i obliczając swoje szkody, spostrzegł niespodzianie barkę, która o tak późnej godzinie zuchwale opływała cypel Crocq zwany.
Nazajutrz po burzy, gdy morze było jeszcze niespokojne, podobna droga wcale nie była bezpieczną. Tylko nieroztropny mógł ją obrać, jeśli nie znał na pamięć wszystkich przejść i przesmyków.
Około pół do dziesiątej wieczór pewien rybak, niosąc do domu sieci, zatrzymał się na chwilę i przypatrywał się jakiejś rzeczy, podobnej do statku żaglowego, który spostrzegł między skałami Gołąbką i Dmuchawką. Statek ten bardzo się narażał, albowiem tam zrywają się nagle wichry bardzo niebezpieczne. Skała Dmuchawka dlatego się zowie, że znienacka dmie wichry na łodzie.
W chwili, gdy księżyc ukazał się na niebie, a przypływ morza był zupełny w małej cieśninie Li-Hou, samotny strażnik wyspy tegoż nazwiska doznał wielkiego przestrachu; spostrzegł bowiem jakąś długą czarną postać, która się przesuwała między nim i księżycem. Postać ta czarna, wyniosła, szczupła i powłóczysta, podobna była do nieboszczyka, idącego w całunie. Zwolna przesunęła się koło ścian, jakie tworzę ławy skaliste. Strażnik Li-Hou był pewien, że poznaje Czarną Damę.
Dama Biała mieszka w górnej Tau de Pez, Dama Szara chętniej przebywa w dolnej Tau de Pez, Dama Czerwona zamieszkuje opokę na północy Ławy Markiza, a Dama Czarna mieszka w Wielkim Etacre, na zachód Li-Houmet. W noc jasną, księżycową, panie te wychodzą i niekiedy się spotykają.
Ludziom bez przesądu czarna ta postać mogła się wydać żaglowym statkiem. Skaliste zatory, po których zdawał się przesuwać, mogły w rzeczy samej ukrywać tułów łodzi żeglującej za niemi, i pokazywać tylko same żagle. Nie bez słuszności jednak zapytywał się strażnik, jaka łódź ośmieliłaby się o tej porze żeglować między Li-Hou, Grzesznicą, Iglicami i cyplem Léré? I w jakim celu? Prawdopodobnie była to Czarna Dama.
Gdy księżyc się wysunął ponad dzwonnicę kościoła St. Piotra Lesistego; sierżant zamku Rocquaine, podnosząc część zwodzonego mostu, dostrzegł przy zatoce statek żaglowy, który zdawał się płynąć z północy na południe.
Na południowem wybrzeżu Guernesey, za Plainmont, w głębi zatoki, pełnej przepaści i skał podwodnych, sterczy stroma skała, tworząca dziwny port, który pewien Francuz, mieszkający na tej wyspie od r. 1853, być może ten sam, który to opisuje, nazwał Portem na czwartem piętrze, i nazwa ta ogólnie jest przyjętą. Port ten dawniej zwany Mole, jest skalistą płaszczyzną, częścią naturalnych kształtów, częścią ociosaną, a czterdzieści stóp wysoką nad poziom morza. Dwie grube tarcice dębowe, równoległe i ukośne łączą wierzchołek skały z morzem. Łodzie, ciągnione na łańcuchach po tych tarcicach windują się w górę, i po nich także niby po szynach spuszczają na wodę. Dla ludzi są schodki. Owego czasu kontrabandziści często ten port odwiedzali. Jako mało przystępny, był dla nich dogodnym.
Około jedenastej przemytnicy, zapewne ci sami, na których pomoc liczył Clubin, czekali z towarami na wzgórzu tego portu Moie. Kontrabanda ma czujne oko, więc bacznie przypatrywała się wszystkiemu. Nie mało też ich zdziwił statek żaglowy, który nagle ukazał się za czarnym konturem przylądka Plainmont. Księżyc jasno przyświecał. Przemytnicy pilnie śledzili statek, obawiając się, by w nim nie siedział jaki strażnik nadbrzeżny i nie zaczaił się za wielkim Hanois. Ale krypa minęła Hanois, i zostawiając za sobą od strony północno-zachodniej mieliznę Blondel, zanurzyła się w sinawym mroku widnokręgu.
— Dokąd u djabła wybrała się ta krypa? pytali kontrabandziści.
Tego samego wieczora, zaraz po zachodzie słońca zastukano do drzwi domu, zwanego Pustkowiem. Był to młody sługa z plebanji, co można było poznać z żółtych pończoch i ciemnej odzieży. W Pustkowiu zamknięte były drzwi i okiennice. Stara rybaczka idąc z latarką spotkała chłopca i zaczepiła:
— A czego tu chcesz mały?
— Szukam człowieka, który tu mieszka.
— Niema go w domu.
— A gdzie jest?
— Nie wiem.
— Czy będzie jutro?
— Nie wiem
— Czy gdzie pojechał?
— Nie wiem.
— Bo widzicie, kobiecino, nowy rektor parafji wielebny Zbenezer Caudray chciałby go odwiedzić.
— Nic nie wiem.
— Dobrodziej przysyła mię zapytać, czy człowiek z Pustkowia będzie u siebie jutro rano.
— Nic nie wiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.