Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga siódma/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Nie kuś biblji.

W ciągu dwudziestu czterech godzin, które nastąpiły po otrzymaniu smutnej wiadomości o Durandzie, Mess Lethierry nie spał, nie jadł, nie pił; pocałował w czoło Deruchettę, wypytał o Clubina, o którym jeszcze nie było wiadomości, podpisał deklarację, jako niema zamiaru kogokolwiek oskarżać i kazał wypuścić Tangrouille’a na wolność.
Cały dzień następny, na wpół wsparty o stół kantoru Durandy, nie stał, nie siedział, i łagodnie odpowiadał na czynione mu zapytania. Zresztą, gdy ciekawość została zaspokojoną, Bravées znów stało się samotne. Pod pozorem litowania się nad niedolą, kryje się nieraz chęć wywiedzenia się i wyszpiegowania. Drzwi zostały zamknięte i Lethierry pozostał sam z Deruchettą. Błyskawica, która mignęła w oczach starego Lethierry, zagasła, a wrócił ponury wyraz spojrzenia, jaki miał od początku katastrofy.
Niespokojna Deruchettą usłuchawszy rad Gracji Dulcynei, nic nie mówiąc, położyła na stole parę pończoch, których robotą Lethierry był zajęty, gdy otrzymano niepomyślną wiadomość.
Starzec gorzko się uśmiechnął i rzekł:
— Jak widzę, myślą żem zgłupiał.
I po kwadransie milczenia dodał:
— Takie dzieciństwa dobre są, gdy się jest szczęśliwym.
Deruchetta sprzątnęła parę pończoch, i korzystając ze sposobności zabrała także busolę i papiery okrętowe, na które mess Lethierry nazbyt często spoglądał.
Po południu, przed podaniem na stół herbaty, drzwi się otworzyły i weszło dwóch ludzi czarno ubranych: jeden stary, drugi młody.
Młodego zapewne już czytelnik spostrzegł w ciągu tego opowiadania.
Ludzie ci mieli fizjonomje poważne, ale była różnica w ich powadze; w starcu powaga ta miała coś urzędowego, gdy w młodzieńcu była naturalną. Pierwszą daje ubranie, drugą — myśl.
Jak wskazywał ich ubiór, obadwaj byli duchownymi i należeli do panującego wyznania.
Z pierwszego zaraz wejrzenia uderzało postrzegacza, że powaga młodzieńca, malująca się w jego głębokiem spojrzeniu i widocznie płynąca z duszy, nie miała nic wspólnego z jego postacią. Z powagą łączyć się może namiętność podniosła; uszlachetniony młodzieniec ten jednak był przedewszystkiem ładnym. Jako ksiądz miał co najmniej lat dwadzieścia pięć, a zdawał się mieć ośmnaście. Była w nim ta harmonja i zarazem ta sprzeczność, iż dusza jego zdawała się być stworzoną dla namiętności, a dla miłości — ciało. Był jasnowłosy, świeży, rumiany, wysmukły i giętki w poważnych szatach; miał ręce delikatne a lica dziewczęcia; chód jego i ruchy były żywe i naturalne, choć nieco powściągliwe. Wszystko w nim było wdzięczne, wytworne, prawie rozkoszne. Piękność głębokiego spojrzenia łagodziła ten nadmiar miękkiego wdzięku. Szczery i dziecięcy jego uśmiech był myślącym i religijnym. Powaby pazia łączyły się w nim z dostojną powagą biskupa.
Gęste jasno złociste włosy, wijące się zalotnie, otaczały czoło pogodne i kształtne. Lekka z podwójnem zagięciem zmarszczka miedzy brwiami, zdawała się wyobrażać ptaka myśli, który z rozpuszczonemi skrzydłami szybował po tem czole.
Patrząc nań zdawało się mieć przed oczyma jednę z tych istot dobrych, niewinnych i czystych, które postępują w kierunku przeciwnym niż ludzie pospolici; albowiem złudzenia czynią je roztropnemi, a doświadczenie zapala i podnosi.
Przez jego młodość przezroczą przebijała dojrzałość duszy. Porównany z siwowłosym kapłanem, który mu towarzyszył, z pierwszego wejrzenia wyglądał na syna, z drugiego, a baczniejszego — na ojca.
Starszy ów ksiądz nie był kto inny tylko doktor Jaquemin Herode. Doktór Jaquemin Herode należał do tego odcienia urzędowego anglikańskiego kościoła, który jest prawie papieskim bez papieża. W owym czasie nurtowały anglikanizm pewne dążności rzymskokatolickie, które później wyraziły się i skupiły w puzeizmie. Doktór Jequemin należał właśnie do tej rzymskiej odmiany anglikanizmu. Przykładny, nieposzlakowany, ograniczony, miał wysokie wyobrażenie o dostojeństwie swego stanu. Promień duchowego jego wzroku nie wychodził na zewnątrz źrenicy. Duchem jego była litera. Zresztą był wyniosłym. Postać jego dostojnie się prezentowała. Mniej wyglądał na plebana, a więcej na ekselencję. Jego kapota miała krój sutanny Właściwym jego żywiołem byłaby kurja rzymska. Urodził się na prałata-szambelana. Zdawał się być umyślnie stworzonym do zdobienia dworu papieskiego i do kroczenia in abitto paonazzo Głowy kościoła. Wielki ten los minął go, gdyż przypadkiem urodził się Anglikiem i otrzymał edukację teologiczną bardziej zwróconą ku Staremu niż ku Nowemu Testamentowi. Wszystkie splendory jego dostojeństwa ograniczyły się dziś do tego, że był rektorem w Port St. Pierre, dziekanem wyspy Guernesey i surrogatem biskupa winchesterskiego. Niewątpliwie, i to chwała nie lada.
Zresztą chwała ta nie przeszkadzała panu Jaquemin Herode być dość dobrym człowiekiem.
Jako teolog ceniony był przez znawców i miał pewną powagę w izbie Arkad (trybunale duchownym prowincji Kanterbury), tej Sorbonie angielskiej.
Miał minę uczoną, spojrzenie, wyrażające pewność siebie, nozdrza kosmate, zęby widoczne, górną wargę wąską, dolną grubą i obwisłą, kilka dyplomów, intratne probostwo, przyjaciół baronetów, zaufanie u biskupa — i zawsze Biblję w kieszeni.
Mess Lethierry był tak pogrążony w swym smutku, że gdy dwaj księża weszli, widok ich nie sprawił na nim innego wrażenia nad niedostrzeżone brwi zmarszczenie.
P. Jaquemin Herode zbliżył się, ukłonił, przypomniał w kilku dumnych słowach swoje świeże wyniesienie, i dodał, iż stosownie do zwyczaju „wprowadza“ do znakomitszych parafjan — a szczególniej do Mess Lethierry — swego następcę w parafji, nowego rektora St. Sampson, wielebnego Joe Ebenezer Caudray, który odtąd będzie pasterzem duchownym tness Lethierrego.
Deruchetta wstała.
Młody ksiądz, którym był wielebny Ebenezer, utkłonił się.
Mess Lethierry spojrzał na p. Ebenezer Caudray mruknął pod nosem; — zły majtek.
Gracja przysunęła krzesła. Dwaj wieiebni siedli przy stole.
Doktor Herode uznał za stosowne udzielić gospodarzowi trochę duchownego obroku. Słyszał on, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek, że Duranda rozbiła się na morzu. Jako pasterz przynosił pociechę i rady. Rozbicie to było nieszczęściem, ale także było szczęściem. Zajrzyjmy do owego sumienia: czy pomyślność nie nadęła nas pychą? Wody pomyślności są nader niebezpieczne. Nie trzeba się skarżyć na nieszczęścia. Drogi Pana są niezbadane. Mess Lethierry był zrujnowanym. Cóż stąd? Alboż bogactwo nie jest niebezpieczne? Bogacze mają fałszywych przyjaciół. Ubóstwo ich oddala. Pozostajesz sam — solus eris. Duranda, jak powiadają, przynosiła tysiąc funtów szterlingów rocznego dochodu. To za wiele na roztropnego chrześcijanina. Uciekajmy od pokus, gardźmy złotem. Przyjmijmy z wdzięcznością ubóstwo i opuszczenie. Samotność wydaje błogie owoce. Otrzymujem w niej łaski Pana. Wszak w samotności Aia, prowadząc osty Sebeona swego ojca, trafił na gorące źródła? Nie buntujmy się przeciw niezbadanym wyrokom Opatrzności. Święty człowiek, Job, był w nędzy, a potem się zbogacił. Kto wie czy strata Durandy nie będzie nagrodzoną, nawet w tem życiu? Tak naprzykład, on, doktor Jaquemin Herode, włożył swe kapitały w bardzo korzystną spekulację i radzi mess Lethierremu jeśli ma jakie fundusze, a chce dziesięćkroć je powiększyć, żeby także kupił akcje wielkiego towarzystwa eksploatującego plantacje w Texas, gdzie pracuje dwadzieścia tysięcy niewolników.
— Niechcę mieć do czynienia z niewolnictwem, rzekł Lethierry.
— Niewolnictwo, odparł wielebny Herode, jest świętą instytucją. Napisano jest: „Jeśli pan uderzy swego niewolnika, nic mu za to nie będzie, albowiem to pieniądz jego”.
Gracja i Dulcynea, stojąc w progu, z zachwyceniem słuchały słów wielebnego rektora.
Dobrodziej dalej rozdawał obrok duchowny. Był to, jakeśmy powiedzieli, dobry człowiek i chociaż między nim i mess Lethierrym istniały wstręty kastowe i osobiste, szczerze jednak przynosił mu wszelką pomoc duchową, a nawet doczesną jaką mógł rozporządzać.
Jeśli mess Lethierry był tak dalece zrujnowanym, iż nie mógł z korzyścią brać udziału w spekulacji amerykańskiej, czemużby nie miał przyjąć płatnej posady od rządu? Bywają korzystne urzędy, i dobrodziej gotów był protegować mess Lethierrego. Właśnie wakował w Jersey urząd delegata rządowego. Mess Lethierry był kochanym i cenionym, a wielebny Herode, dziekan Guernesey i surrogat biskupa, podejmuje się wyjednać dla mess Letthierrego urząd delegata w Jersey. Delegat jest znacznym urzędnikiem. Z ramienia rządu bywa obecnym na audjencjach sądowych i przy egzekucjach wyroków.
Lethierry utkwił źrenicę w twarzy doktora Herode.
— Nie lubię egzekucji, rzekł.
Doktór Herode, który dotychczas mówił głosem jednotonnym, zapalił się i rzekł surowo:
— Mess Letthierry, kara śmierci jest boską instytucją. Bóg złożył miecz w ręce człowieka. Napisano jest: „Oko za oko, ząb za ząb”.
Wielebny Ebenezer nieznacznie przysunął swoje krzesło do wielebnego Jaquemina i szepnął mu do ucha:
— Człowiek ten mówi, co mu dyktuje sumienie.
Wielebny Herode wsunął rękę do kieszeni, wyjął grubą książkę w ośmnastce, spiętą klamrami, położył ją na stole i rzekł głośno pokazując na nią.
— Sumienie? Oto jest sumienie.
Książką tą była Biblja.
Potem doktor Herode złagodniał. Pragnął on dać zbawienne rady gospodarzowi, którego miał za niedowiarka. Jako pastor, miał prawo i obowiązek — radzić; z tem wszystkiem zostawiał wolną wolę mess Lethierremu.
Mess Lethierry, znów zapadłszy w głęboką zadumę nie słuchał już. Deruchetta, siedząc przy nim także zamyślona, nie podnosiła oczu, i milcząc obecną była niebardzo ożywionej rozmowie. Świadek milczący jest pewnego rodzaju ciężarem. Ale doktor Herode nie zwracał na to uwagi.
Gdy Lethierry przestał odpowiadać, doktor Herode mówił za siebie i za niego. Człowiek, prawił, daje rady, ale natchnienie pochodzi od Boga. W radach kapłana jest boskie natchnienie.. Dobrze jest przyjmować rady, a niebezpiecznie odrzucać. Sochotha porwało jedenastu djabłów za to, że wzgardził napomnieniami Nataniela. Na Tyburjana padł trąd za to, że wypędził od siebie apostoła Andrzeja. Elksajasz i jego siostry Marta i Martena siedzą dziś w piekle za to, że wzgardzili przestrogami Walencjana, który im dowiódł jak na dłoni, że ich Jezus Chrystus trzydzieści ośm mil wysoki, był szatanem. Oolibama, zwana także Judytą, słuchała rad. Ruben i Feniel słuchali napomnień z nieba; same ich imiona dostatecznie to wskzują; Ruben znaczy syn widzenia, a Feniel znaczy oblicze Boga.
Mess Lethierry uderzył w stół pięścią.
— Do kroćset! zawołał, to moja wina.
— Co pan mówisz? spytał p. Jaquemin Herode.
— Mówię, że to moja wina.
— Jaka wina?
— Bo kazałem wracać Durandzie w piętek.
P. Jaquemin Herode szepnął do ucha p. Ebenezera Gaudray: — Ten człowiek jest zabobonny.
I dodał głośniej tonem katechety:
— Mess Lethierry, dzieciństwem jest wierzyć w piątki. Nie trzeba słuchać bajek. Piątek jest takim samym dniem, jak każdy inny. Często nawet jest to dzień bardzo szczęśliwy. Melendez założył w piątek miasto St. Augustyna; w piątek także Henryk VII dał swoje zlecenie Johnowi Cabot; pielgrzymi Maytlower przybyli w piątek do Province-Town. Waszyngton urodził się w piętek 22 lutego 1732 roku; Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę w piętek 12 października 1492 r.
To powiedziawszy, wstał.
Ebenezer także się podniósł.
Gracja i Dulcynea, domyślając się, że dobrodzieje zabierają się do wyjścia, otworzyły drzwi na rozcież.
Mess Lethierry nic nie widział i nie słyszał.
P. Jaquemin Herode rzekł na stronie do p. Ebenezera Coudray: — Nie kłania się nawet. To nie smutek, to odrętwiałość zwierzęca. Chyba zwarjował.
Tymczasem wziął ze stołu swoją małą Biblję i trzymał ją w dwóch wyciągniętych rękach, jak się trzyma ptaka, którego się lęka wypuścić. Ta postawa obudziła pewne oczekiwanie w osobach obecnych. Gracja i Dulcynea wysunęli głowy.
P. Jaquemin Herode starał się nadać jak najwięcej majestatyczności swemu głosowi.
— Mess Lethierry, rzekł, nie rozłączymy się nie przeczytawszy karty ze świętei księgi. Książki nieraz oświecają w różnych przygodach ludzkich. Dla profanów dobre sę sentencje Wirgilego; wierni słuchają przestróg biblijnych. Pierwsza lepsza książką otwarta na los szczęścia, daje dobrą radę; a Biblja otwarta w którembąź miejscu, daje radę natchnioną z góry. Nadewszystko dobrą jest ona dla zasmuconych. Pismo Święte ma to przedziwne i niezawodne że łagodzi ich cierpienia. Wobec zasmuconych, trzeba się radzić świętej księgi nie wybierając miejsca, i z prostotą czytać ustęp, na który się trafi. Czego człowiek nie wybierze, to Bóg wybierze. Bóg wie najlepiej, czego nam potrzeba. Jego niewidzialny palec wskazuje ustęp, który mamy czytać. Jakakolwiek będzie stronica niechybnie tryśnie z niej światłość. Nie szukajmy innej, i poprzestańmy na niej. Głos to z góry, co tajemniczo opowiada nam, przeznaczenie nasze w tekście, który z zaufaniem i uszanowaniem czytamy. Słuchajmyż i bądźmy posłuszni. Mess Lethierry, cierpisz, a to jest księga pocieszenia; chory jesteś, a to jest księga zdrowia.
Wielebny Jaquemin Herode odpiął klamrę, wsunął palec na chybił trafił między dwie stronice; położył rękę na otwartej książce, skupił ducha, i spuszczając oczy z powagą, zaczął głośno czytać co następuje:
„Izaak przechadzał się po drodze prowadzącej do studni zwanej Studnią Tego, który żyje i widzi.
„Rebeka, spostrzegłszy Izaaka, rzekła: Kto jest ten człowiek, co idzie naprzeciw mnie?
„Naonczas Izaak wprowadził ją do swojego namiotu, pojął za żonę i miłość jego dla niej była wielka.”
Ebenezer i Deruchetta spojrzeli na siebie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.