Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga trzecia/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Łatwo zrozumieć, że przedsiębiorstwo źle szło z początku. Wszyscy właściciele kuttrów, kursujących między francuzem brzegiem a wyspą Guernessey podnieśli głośne krzyki, oświadczając, że się targnięto na Pismo św. i ich monopol. Pewien wielebny, nazwiskiem Elihu, nazwał statek parowy „bezbożnym”; tylko statki żaglowe uznawano za prawowierne. Wyraźnie widziano djable rogi na łbach wołów, które parowiec przewoził i na ląd wysadzał. Uprzedzenie trwało dość długo; ale nakoniec zaczęto spostrzegać, że woły przybywające parowym statkiem były mniej znużone, że drożej się sprzedawały, że mięso ich lepsze i że niebezpieczeństwa morskiej żeglugi nawet dla ludzi były mniejsze, że podróż była tańsza, pewniejsza i krótsza, że odpływało się i przybywało w stale oznaczonej godzinie; że ryby szybciej przewożone były świeższe i że odtąd można było przesyłać na francuzkie wybrzeże cały nadmiar większego połowu, który tak często zdarza się w Guernessey; zauważona że wyborne masło krów miejscowych prędzej się przeprawia szatańskim statkiem aniżeli żaglowa szalup i nie traci bynajmniej swych przymiotów, tak iż miasta Dinaut, Saint-Briene, Rennes zażądały tego masła — i że na koniec, dzięki temu co nazywano galiotą Lethierr’ego, przeprawa była pewniejszą i regularniejszą, odjazd i powrót był szybki i łatwy, cyrkulacja wzrosła, liczba targowisk zwiększyła się, handel rozszerzył — i że koniec końcem trzeba raz coś postanowić względem djabelskiego statku, który gwałcił przepisy Biblji i wzbogacał wyspę. Niektóre śmielsze umysły odważyły się na lekką pochwałę przymiotów statku. Pisarz Landoys wynurzył mu swój szacunek. Była to bezstronność z jego strony; nie lubił bowiem Lethierrye’go już za to samo, że Lethierry był mess, a on, Landoys, tylko sieur; potem za to, że chociaż był pisarzem w Saint-Pierre-Port, Landoys należał do parafji Saint-Sampson, a w parafji tej było tylko dwóch ludzi bez przesądów, Lethierry i on; tego dość było, by jeden nie cierpiał drugiego. Równość rozdziela ludzi.
Pomimo to sieur Landoys pochwalał statek parowy; potem inni przyłączyli się do niego. Zwolna uznanie rosło, jak przypływ morza, a z czasem powodzenie statku stale i ciągle wzrastające, widoczne oddawane przezeń usługi, zwiększenie się powszechnej pomyślności, doprowadziły do tego, iż nadszedł dzień w którym wszyscy, z wyjątkiem kilku tylko mędrców, zachwycali się galiotą Lethierry’ego.
Dziś mniej by się nad nią unoszono. Na widok tego parowca przedczterdziestoletniego uśmiechnęliby się teraźniejsi budowniczowie. Był to cud niezgrabny, dziwo ułomne:
Od teraźniejszych parowców zaatlantyckich, do parowych statków, któremi Denis Papin pływał po Fuldzie w r, 1707 jest tak daleko, jak od okrętu o trzech pokładach np. Montebello, (długiego na dwieście stóp, szerokiego na pięćdziesiąt, z masztem wysokim na sto piętnaście stóp i przewożącego naraz trzy tysiące beczek ciężaru, tysiąc stu ludzi, sto dwadzieścia dział, dziesięć tysięcy beczek i sto sześćdziesiąt skrzynek kartaczów; miotające go każdym swym bokiem trzy tysiące trzysta funtów żelaza i rozwijającego na wiatr gdy płynie, pięć tysięcy sześćset kwadratowych metrów żagli), do duńskiej łodzi z drugiego wieku, którą znaleziono napełnioną kamiennemi siekierami, lukami i maczugami, w morskich błotach Wester-Satrup i złożono we flensburskim ratuszu.
Sto lat okrągło (1707 — 1807) oddziela pierwszy parowy statek Papina od pierwszego parowego statku Fultona. Galiota Lethierry’ego była niezaprze — nie postępem, ale też sama była tylko próbą, — niemniej jednak arcydziełem. Każdy zaród umiejętności ukazuje się pod temi dwiema postaciami: potwór jako płód, i cud jako zawiązek.