<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Vincenz
Tytuł Prawda starowieku
Wydawca Instytut Wydawniczy PAX
Data wyd. 1980
Druk Drukarnia Wydawnicza w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DOLA

„To nie płomień żywiczny huczy w Kosmaczu na skale.
I nie źródliska ropy w łonie skał się kłębią.
To nie tętno ziemi dudni i nie kroplami krwi czarnej przez skałę się sączy.
To ogień spętany wre w piersi junackiej, jeziorem kotłuje.
To miłość szarpie serce, łono i jądra porywem rozdziera.
Nie wiadomo skąd przychodzi, nie wiadomo dokąd znika i wsiąka, gdzie kryje się, skąd znów wraca — miłość. —
To Dobosz dobija się do zawór dębowych grażdy, do drzwi cisowych chaty, do zamków stalowych. Rąbie toporem gromowym ściany kiedrowe“.
Tak to wszystko wyśpiewane w pieśniach niezliczonych.
„Puszczaj miła, czas jeszcze, otwórz — duszko“ — woła Dobosz.
— Może śpisz ty serce moje, czy też nie słyszysz?
Ale z chaty głos łagodny i spokojny dochodzi.
Pieśń za pieśnią tę odpowiedź powtarza.

Oj ne spiu ja, ne noczjuju,
Weczjereńku ja hotuju,
Ta weczjerja duże pilna,
Wsemu świtu bude diwna —

I jakoś zagadkowo dodaje pieśń:

To ne z mojej — duszko — woli...

A gdy Dobosz, mimo wszystko, werwał się do chaty, kula wystrzelona ze strychu przez Zwinkę, kula poświęcona i czarowana przebija pierś Dobosza.
I przeraźliwy pisk łasiczki, jakby śmiech, dochodzi z głębi chaty.
Pytają go junacy skamienieli z bólu i z przerażenia: czy porąbać sukę, czy zastrzelić wiedźmę?
— Zostawcie bracia, nie rąbcie, nie strzelajcie, dość, że moja pierś przeszyta.

Pijdit jei zapytaty
Czy mia bude szje kochaty! —

Padł Dobosz i każe wynieść się pod buka, aby tam rozstać się z przyjaciółmi.
I tutaj wplątuje się jeszcze jedna — jedyna zwrotka z pieśni, która zaginęła. Gdy widzi Ksenia że upadł, wykrzykuje:

Serce my sy wzwesełyło,
serce my sy wzwyło,
Jek ja moho Ołeksoczka na
kolinkach wzriła.

Odwet za niewolę miłości, wdzięczność doli za zerwanie pęt. Wolność — koniec.
Lecz Dobosz sam nie może jeszcze uwierzyć, że umiera.
Pyta „czy to góry tak się podwyższyły, czy tak ociężały jego nogi“.
Oczy mu już mgłą zachodzą. Stoją nad nim zrozpaczeni junacy i płacząc pytają:

Jak nam batku wże hulaty?
Jak nam zamkiw dobuwaty?

Na to odpowiada Pan Dobosz. Do dziś cała Wierchowina tę odpowiedź powtarza:

— Wże topory ponechajte,
Ludzku krow nie prolywajte!
Ludzka krowcia ne wodicia,
Prolywaty nie boditsa!

Taka była ostatnia wola, ostatni rozkaz Dobosza, watażka opryszków czarnohorskich.
Przylecieli doń ludzie różni, rządca księcia, gazdowie, sąsiedzi Zwinki i przechodnie. Pytali go:
„Czy chcesz przyjąć święte tajemnice — sakramenty?“
„Czy pragniesz spowiedzi i wijatyku?“
„Już jam się i spowiadał, jużem się i uświęcał, kiedym na tę drogę wstępował — drogę człowieka lasowego“, odpowiedział Dobosz poważnie. Tak przyświadczają akta sądowe.
„Gdzie twoje skarby?“ — pytali go inni. — „Powiedz, bo zginą, przepadną w skałach!“
Gasnącym głosem, słowo za słowem powoli odpowiada Dobosz:
„W Czarnohorze — w połoninach — Bóg wie — ziemia wie — ja wiem... Otworzymy, kiedy przyjdzie czas...“
Szeptem poprosił Iwanka mieć staranie o dziatkach Sękowych mazurskich. I uśmiechając się, nakazał odprowadzić Chmurkę Gromową do Ilka. Myślał widać: Niech panowie o koniu mają staranie. To jedno potrafią.
Zamknął oczy Dobosz.
Widziało mu się jeszcze, że wysoko na skale stoi stary, ukochany capek z Kiedrowatej. Patrzy ciekawie, głowę wykręca po koźlemu, przygląda się uważnie i badawczo. Poznał go, życzliwie i czule pyszczek wyciąga.
— Mądryś ty, capeczku najdroższy, sieroto! Oj mądryś! — marzy Dobosz. — Aniś mnie nie uderzał rogiem po hulowemu, gdym cię drażnił. Aniś mnie, choć pobratymowi, nie ufał zanadto. Zawsze rozumnie wiedziałeś, jak trzeba.
A potem we mgle wypłynął dziadek-wieszczun, starowina jedyny. Słodko się uśmiecha, chichoce radośnie, głową na obie strony kiwa.
Oczy niebieskie patrzą coraz bliżej, bliżej. A potem rozszerzyły się te oczy, rozszerzyły jak wielki błękit bez końca.
I nie stało Dobosza.
Znów znakiem płomiennym szły wieści po górach. I sumną skargę zawiodły trembity.
Czy wiatru śpiewy słychać i płacze? Czy to zazule zakukały, czy drobne ptaszki w boru zakwiliły? Czy zapłakały dziatki mazurskie Sękowe? To wszystkie dzieci biedackie płaczą — po Doboszu.



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.