Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/LXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Sanczo spał tej nocy na połowem łożu, które postawiono mu w izbie Don Kichota; niezbyt mu to do smaku przypadło, wiedział bowiem, że jego pan swemi pytaniami i odpowiedziami, nie pozwoli mu oka zmrużyć — on zasię nie był wcale usposobion do długiej gawędy, z przyczyny uraz, które odebrał na ciele, w czasie ostatniej katowni, a takoż i dlatego, że nie odzyskał jeszcze był swobody języka. Prawdę mówiąc, wolałby spać sam w lepiance pastuszej, niźli w towarzystwie swego pana, w tej bogatej komnacie.
Obawa jego nie była płoną, zaś podejrzenia źle nie ugruntowane, bowiem Don Kichot, skoro się do łóżka położył, zaraz rzekł: — Cóż ci się zdaje, Sanczo, o przygodzie dziwnej tej nocy? Jakaż musi być moc, gwałtowność i rozpacz miłości, skoro na własne oczy widziałeś Altsidorę umarłą? Nie żadna rana od strzały, sztyletu, czy też innego wojennego narzędzia i nie żadne otrucie było przyczyną jej zejścia z tego świata, jeno moja twardość, nieużytość i wzgarda, którą jej zawsze okazywałem.
— Na mą duszę — odparł Sanczo — niechby sobie umarła, jak chciała, byleby mnie tylko w spokoju ostawiła w moim zakącie, gdyż nie we mnie się zakochała, anim ja nią pogardził. Nie mogę pojąć, ani odgadnąć, jakem to już raz namienił, jaką wspólność może mieć ozdrowienie tej kapryśnej i dziwacznej Altsidory z męczeństwem Sanczo Pansy? Teraz doprawdy uznaję, że są na świecie czary i czarownicy, co mnie prześladują. Niechże Bóg mnie od nich wyzwoli, sam bowiem nie mogę się ich pozbyć. Z tem wszystkiem, błagam Waszą Miłość, aby mi spać pozwolił i nie pytał już o nic więcej, gdyż inaczej oknem wyskoczę.
— Śpij, przyjacielu Sanczo — odparł Don Kichot — jeżeli tylko pozwoli ci usnąć ból od szczutków, kułaków i ukłuć kolcami po bokach.
— Żadnego cierpienia — odparł Sanczo — nie można porównać ze zniewagą tych szczutków, dla tej racji, że mi je ochmistrzynie wymierzyły.
Ale jeszcze raz proszę, Waszą Miłość, nie przerywać mi spania, bowiem tylko sen może ból ułagodzić.
— Niechaj Bóg czuwa nad tobą — odparł Don Kichot.
Po chwili zasnęli obaj i Cyd Hamet Benengeli, autor tej wielkiej historji, wybiera sobie ten czas dla oznajmienia nam, co było powodem książęciu i księżnej wzniesienia tego żałobnego rusztowania, o ktérem już namieniliśmy. Bakałarz Samson Karrasco nie mógł był zapomnieć, że, jako Rycerz Zwierciadeł, został wysadzony z siodła i zwyciężony przez Don Kichota. Owa to klęska i upadek stanęły na przeszkodzie uskutecznienia jego zamysłów. Bakałarz ułożył sobie przeto uczynić drugą próbę, spodziewając się, że szczęśliwszą będzie. Dowiedziawszy się od pazia, który nosił upominek i list od księżnej Teresie Pansa, w jakim miejscu Don Kichot przebywa, obejrzał się za nową zbroją i nowym rumakiem, wymalował na tarczy srebrny miesiąc i złożył swój sprzęt rycerski na muła, którego prowadził kmieć pewien, nie zaś Tomasz Ceciel — stało się tak z obawy, aby ów nie był poznany bądź od Don Kichota, bądź też Sanczo Pansy.
Bakałarz przybył do zamku, aby dowiedzieć się od księcia o drogę, którą pojechał Don Kichot, w zamyśle udania się na gonitwy do Barcelony.
Opowiedział mu także książę o psocie, którą mu wyrządzili, o wynalezieniu odczarowania Dulcynei, co miało się dopełnić, z uszkodzeniem grzbietu nieboraka Sanczy, a takoż o zmyśleniu giermka, że Dulcynea była omamiona i w chłopiankę przedzierzgnięta, w co Don Kichot twardo uwierzył.
Wszystko to pobudziło bakałarza do szczerego śmiechu. Nie mógł on nadziwić się dosyć, zarówno złośliwości i prostactwu Sanczy, jak i nieporównanemu szaleństwu Don Kichota. Książe prosił go, aby, w wypadku, gdy napotka błędnego rycerza, bez różnicy, czy go zwycięży, czy nie, w drodze powrotnej zajechał do zamku, aby dać o przygodzie uwiadomienie.
Poczem bakałarz udał się na poszukiwanie Don Kichota; nie znalazłszy go w Saragossie, pojechał za nim dalej, aż do Barcelony, gdzie mu się zdarzyło to, o czem już namienialiśmy. Powracając stamtąd, wstąpił do księcia i opowiedział mu o całej przygodzie i o warunkach spotyczki, przydając, że Don Kichot, jako prawdziwy i rzetelny rycerz błędny, już w drogę wyruszył, aby dopełnić danego słowa i przez cały rok na wsi pozostawać. W ciągu tego czasu — przydał bakałarz — niemożliwą rzeczą jest, aby ze swego szaleństwa nie wyzdrowiał. Było to jedynym zamysłem całego przedsięwzięcia, bowiem litością napawać musi, iż hidalgo o tak bystrem pojęciu, jak Don Kichot, mógł mieć mózg tak zepsowany. Poczem, pożegnawszy się z księciem, ruszył do swej wsi, aby tam oczekiwać na Don Kichota, który winien był nadciągnąć wkrótce.
Książe wziął stąd pochop do uczynienia tej psoty rycerzowi, znajdował bowiem wiele upodobania w przestawaniu z Don Kichotem i Sanczo Pansą. Z jego rozkazu wielu ludzi pieszych i konnych zaczaiło się na drogach, w pewnym od zamku oddaleniu, wszędzie tam, gdzie, jak imaginowano sobie, Don Kichot mógł przejeżdżać, aby, napotkawszy go, sprowadzić do zamku siłą, lub po dobrej woli. Gdy wyszukali Don Kichota i Sanczę, dali znać księciu. Książę zaraz wszystko przygotować kazał. Gdy uznano, że nasz rycerz nadciąga, zapalono świece i lampy na dziedzińcu i umieszczono na katafalku Altsidorę, w przybraniu, o jakiem już namienialiśmy — wszystko nad podziw dokonane zostało.
Cyd Hamet przydaje, że, według jego mniemania, przedrwiwacze byli równie szaleni, jak ci, z których szydzili i że księstwo, zadając sobie tak wiele trudu, aby naigrawać się z tych półgłówków, sami mogli przecie swój rozum przywieść na osławę.
Giermek, w głębokim śnie ponurzony, chrapał ze wszystkiej siły, pan zaś jego czuwał, zatopiony w swej imaginacji zamąconej, gdy zaskoczył ich dzień. Don Kichot zaraz wstać zapragnął, gdyż jednako zawsze, zwyciężający, jak i zwyciężony, był nieprzyjacielem gnuśności i wczasu.
Altsidora, która, według mniemania Don Kichota, do życia przywrócona została, znowu się pojawiła na theatrum, aby woli księstwa zadosyć uczynić.
Miała na głowie ten sam wieniec z kwiatów, co w grobie, ubrana była w suknię atłasową, białą, usianą w złote kwiaty, włosy jej w puklach na ramiona spływały. Opierając się na lasce hebanowej, weszła nagle do komnaty Don Kichota. Na jej widok, nasz rycerz, srodze skonfundowany i pomieszany, ukrył się cały w pościel, wlazł z głową pod kołdrę, żadnej tej pannie nie oświadczając grzeczności. Altsidora usiadła na karle, obok jego wezgłowia, poczem, wydawszy głębokie westchnienie, rzekła głosem słodziutkim i pieszczonym: — Gdy wielkie damy i skromne, cnotliwe panienki depcą stopami cześć swoją i pozwalają ustom wyrażać skrytości, w sercach zamknione, trzeba mniemać, że w stanie zbyt naglącym się znajdują. Ja, Panie Don Kichocie z Manczy, jestem jedną z tych niewiast, miłością nieszczęśliwą zniewolonych, jednak w wstrzemięźliwości i skromności trwających. Tak się w ryzach trzymałam, że aż duszy się pozbyłam i żywot postradałam.
Dwa dni temu, z przyczyny twej okrutności, o rycerzu, bardziej nieczuły na skargi moje niż marmur, w grób się położyłam; przynajmniej ci, którzy mnie widzieli, sądzili, żem już nieżywa była. I gdyby miłość nie miała nademną litości, nie zapobiegłszy złu, przez męczeństwo tego poczciwego giermka, jużbym na tamtym pozostała świecie. — Na mą duszę — rzecze Sanczo — miłość mogłaby poprzestać na męczeństwie mego osła, byłbym jej wdzięczniejszy niż teraz. Aliści, powiedz mi, WPanno (niechaj jej niebo zdarzy mniej nieużytego kochanka, niż mój pan), cóżeś to widziała na tamtym świecie? Jak jest w piekle, bowiem ten, co się własnemi rękoma żywota pozbawia, musi tam iść koniecznie, po nie swojej woli!
— Mówiąc prawdę — odparła Altsidora — nie musiałam być całkiem umarła, skorom do piekła nie doszła, bowiem, gdybym się tam dostała, nigdybym już więcej z niego nie wyszła, mimo wszelkich usiłowań.
Stanęłam tylko przed bramą, gdzie ujrzałam tuzin djablów, w piłkę grających. Wszyscy byli w pludrach i kaftanach, z kołnierzami aksamitnymi, przybranymi koronkami i o takichż zarękawkach, co im za manszety służyły, szerokich na cztery palce, aby ręce jeszcze dłuższe się wydawały.
Mieli w rękach łopatki płomieniste; ale najbardziej mnie zadziwiło to, że miast piłek, używali książek, wiatrem i szerścią smrodliwą napchanych.
Jeszcze w większem byłam zadziwieniu, że przeciwko zwyczajowi grających, którzy ukontentowani są, gdy wygrywają, zasmuceni zaś z przegranej, — w tym razie wszyscy przeklinali, zgrzytali zębami i złorzeczyli.
— Nie masz w tem nic zadziwiającego — odparł Sanczo — bo djabli, czy grają, czy nie grają, wygrywają czy też tracą, nie mogą być nigdy ukontentowani. — Przyznaję to — odpowie Altsidora — ale jeszcze jedna rzecz mnie zadziwiła — owóż żadna piłka nie mogła się oprzeć pierwszemu uderzeniu, jeden zamach łopatką, już ją niezdatną do użytku czynił. I tak niezmierna liczba ksiąg, starych i nowych popsowana została. Jedna z tych ksiąg, nowa i pięknie oprawna, taki raz otrzymała, że zaraz z niej wnętrzności wyszły i wszystkie karty w proch się rozsypały. Cóż to za księga? — rzecz jeden czart do drugiego.
— To — odparł — „Wtóra Część Historji Don Kichota z Manczy“, ułożona nie przez Cyda Hameta Benengeli jej pierwszego sprawcę, lecz przez pewnego Aragończyka, który z Tordesillas się wywodzi. Weź mi ją z oczu — zawołał pierwszy djabeł i rzuć ją w abis piekielny, abym jej nigdy nie oglądał. — Czyliż jest tak zła? — zapytał. — Tak niegodziwa, iż gdybym na urząd gorszą chciał utworzyć, nie osiągnąłbym mego celu. Poczem czarci do dalszej gry przystąpili, podbijając inne książki, ja zasię, — usłyszawszy imię Don Kichota, które mi jest tak miłe i wdzięczne, starałam się dobrze w pamięci to przywidzenie zachować.
— W samej rzeczy musiało być to przywidzenie — odparł Don Kichot — bo nie masz na świecie innego Don Kichota, tylko ja jeden. Historja ta przechodzi tutaj z rąk do rąk, jednakoż nikt jej nie szacuje i wszyscy ją ze wstrętem odtrącają. Co się mnie tyczy, nie jestem wcale urażony za to, że, jak poczwara jakaś wymyślna, przechadzam się w ciemnościach abisów i w blasku słonecznym, nie mając żadnej wspólności z tym, o którym się w tej historji powiada. Jeżeli to pismo okaże się wierne, prawdziwe, i dobre, będzie się cieszyło życiem przez wieki całe, jeżeli, przeciwnie, za złe je okrzykną, od dnia urodzin do grobu niedaleką będzie miało drogę.
Altsidora chciała znów żale swoje roztaczać, aliści przerwał jej Don Kichot: — Jużem to wielokroć powtarzał WPannie, iż mnie martwi wielce takowe afektów jej umieszczenie i skłonność płoną, gdyż mogę za nie jedynie wdzięcznością odpłacić. Urodziłem się, aby do Dulcynei z Toboso należeć; wyroki przeznaczenia, jeśli w przeznaczenie wierzyć wypada, dla niej tylko mnie zachowały. Wierzyć, że inna piękność mogłaby wyrugować z serca mego tę boginię i jej miejsce zająć, znaczy w niemożliwość wierzyć... Niechaj na tem będzie dosyć, aby WPannę z jej omyłki wyprowadzić i w kluby modestji wprawić z powrotem.
Na te słowa Altsidora wzburzenie wielkie po sobie pokazała: — Ha, na Boga, ty stary stokfiszu, zabijako, wcielona istoto grzechu, bardziej zakamieniały i uparty niż chłop — nie wiem, co mnie wstrzymuje, że ci oczu nie wydrę. Zali myślisz, Don głupcze, zwyciężony i kijami omłócony, że jestem tak bezrozumna, aby dla ciebie umierać? Wiedz, że wszystko, coś widział ostatniej nocy, było to udanie. O, nie jestem ja młódką tak zaślepioną, abym miała rozpaczać i męczyć się dla wielbłąda w twojej postaci, co więcej, abym przez ciebie życie tracić miała. — Na moją duszę — zawołał Sanczo Pansa — skłonny jestem wierzyć w to, co Wpanna powiadasz, — gdy się słyszy miłośników o śmierci rozprawiających, zawsze na szczery śmiech się zbiera. Kadukby im wierzył, i słowa prawdy w tem nie masz!
W tej chwili wszedł grajek i wierszopis, który ułożył był dwie stance.
Zgiąwszy się w ukłonie przed Don Kichotem, rzekł: — Niechaj Wasza Miłość, panie rycerzu, poczytuje mnie odtąd za jednego z najwierniejszych sług swoich, od niemałego już bowiem czasu, powziąłem największy szacunek dla osoby jego, tak dla dzieł sławnych, jako i dla mężności. — Powiedz mi WPan, kim jesteś? — zapytał Don Kichot, tak, abym mógł stosować mą dworność do zacności jego. Młodzian rzekł zatem, że ubiegłej nocy był grajkiem, który wiersze śpiewał. — Przyznać trzeba — rzekł Don Kichot — że Wasza Miłość ma głos piękny niezwykle, ale nie znajduję, aby to, co wyraził, było dobrze przystosowane, cóż bowiem mogą mieć za wspólność wiersze Garcilasa z zejściem tej panny?
— Niechaj to WPana nie dziwi — odparł grajek — gdyż między dzisiejszymi poetami jest zwyczaj, że każdy pisze, co mu się podoba, kradnąc i przywłaszczając sobie do upodobania, i nie dbając zali to jest do rzeczy, czy nie? Wszystkie głupstwa, które się pisze lub śpiewa, idą później na karb wolności, którą wierszopise cieszyć się zwykli.
Don Kichot chciał już odpowiedzieć, aliści przeszkodziło mu wejście księstwa Ichmościów, którzy przybyli, by go odwiedzić. Zaczął się długi dyskurs, w którym Sanczo tyle głupstw i uszczypliwości nagromadził, że książę i księżna zadziwili się, zważając tę bystrość przyrodzoną, z prostactwem wielkiem pomieszaną. Don Kichot upraszał księstwo, aby mu dozwolili odjechać tegoż dnia, ponieważ rycerzom zwyciężonym raczej chlew zamieszkiwać się godzi, niźli pałace książęce. Wówczas gospodarze zdali się na wolę jego, zaczem księżna zapytała, czyli jakiejś urazy do Altsidory nie chowa. — Mościa Księżno — odparł Don Kichot — całe zbałamucenie i boleść tej panienki — (nie lza wątpić o tem) pochodzi tylko z próżnowania, tak, iż jedynem zapobieżeniem będzie tu zatrudnienie i robota przyzwoita. Powiedziała mi, że w piekle koronki noszą, ponieważ, ani chybi, wyrabiać je umie, niechaj ani chwili nie traci; gdy palce jej będą zajęte wrzecion poruszaniem, obraz tego, którego miłuje, imaginacji jej nie poruszy. Oto cała prawda, oto mój sąd i rada! — A takoż i moja — zawołał Sanczo — nie widziałem bowiem nigdy, aby miłość zamorzyła jedną z tych, co koronki dziergają. Dziewczęta, robotą zatrudnione, myślą raczej o tem, aby swą pracę do końca doprowadzić, niż o miłostkach. Z eksperjencji własnej tak mówię, bowiem gdy w polu orzę, nie wspominam wcale mojej gospodyni, chciałem rzec, mej żony Teresy, którą kocham jednakoż, jak źrenicę własnego oka.
— Dobrze mówisz, Sanczo — rzekła księżna — i odtąd będę to miała na pieczy, aby moja Altsidora igłą się zatrudniała, co umie wybornie. — Nie potrzeba, Mościa Księżno — odpowie Altsidora — takowego remedium. Abym zapomnieć mogła o tej poczwarze, wystarczy mieć na pamięci jego okrucieństwo i nieużytość. A teraz, za pozwoleniem Waszych Miłości, chcę się oddalić, aby nie mieć już przed oczyma tej odrażającej i strasznej postury, że nie powiem już tego przykrego oblicza.
— Powszechnie mówią — rzekł książę — że ten, co obelgi miata, skłonny jest później przebaczać.
Altsidora udała, że łzy sobie chusteczką ociera, poczem, pokłoniwszy się księstwu, wyszła z komnaty.
— Moja nieboga panienko — rzekł Sanczo, — masz to, czegoś chciała, obracając swoje czułości do serca twardego, jak kamień i duszy, wyschłej, niby trzcina. Trzeba było, do kaduka — do mnie się obrócić, obaczyłabyś koguta, co inaczej pieje.
Po skończonej rozmowie, Don Kichot, ubrawszy się, zjadł obiad w towarzystwie księstwa i tegoż jeszcze dnia odjechał.