Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/LXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM LXIX
O NAJCIEKAWSZEJ I NAJOSOBLIWSZEJ PRZYGODZIE, JAKA PRZYTRAFIŁA SIĘ DON KICHOTOWI W CAŁEJ TEJ WIELKIEJ HISTORJI

Rycerze zsiedli z koni, poczem, przy pomocy pieszych pachołków, porwali żwawo wpół Don Kichota i Sanczę, aby ich zaprowadzić na dziedziniec zamkowy. Sto pochodni, zatkniętych dokoła, jarzyło się jasnem światłem, zaś na gankach płonęło około pięciuset lamp, tak, iż, mimo mrocznej nocy, nie można było dostrzec, nieobecności dnia. Na środku dziedzińca był wystawiony katafalk, na dziesięć stóp wysoki i okryty olbrzymim baldakimem z czarnego aksamitu; dokoła, na stopniach płonęło w srebrnych lichtarzach sto świec z białego wosku. Na katafalku leżało w trumnie ciało młodej panienki, tak pięknej, że ta piękność samą śmierć urodziwą czynić się zdawała. Głowa nieboszczki spoczywała na poduszkach z brokatu, wieńcem różnych wonnych kwiatów przyozdobiona. Ręce jej, na piersiach skrzyżowane, trzymały gałązkę palmową. W jednym rogu dziedzińca wzniesiono rusztowanie, na którem siedziało na krzesłach dwóch starców, z koroną na głowie i sceptrum w ręku, pozór królów mających. U stóp tego rusztowania, na które po kilku stopniach się wchodziło, znajdowały się dwa stołki. Ludzie, którzy przywiedli Don Kichota i Sanczo Pansę, posadzili ich na nich, nakazując znakami, aby ścisłe zachowali milczenie. Acz przestrzeżenie to niepotrzebne było, gdyż srogie zadziwienie, jakiem ich ten niezwykły widok napawał, i tak związało im języki. Po chwili weszły na miejsce podwyższone dwie osoby znamienite, wraz z licznym orszakiem. Don Kichot uznał w nich zaraz księcia i księżnę, w których domu był tak łaskawie przyjęty. Oboje usiedli na krzesłach bogatych, niedaleko od dwóch starców ukoronowanych. Któż nie byłby zadziwiony tak niezwykłem i nowem widowiskiem, zwłaszcza, jeśli namienimy, że Don Kichot uznał, iż ciało na katafalku spoczywające, było ciałem pięknej Altsidory. Gdy książę, wraz z księżną, na rusztowanie wstępowali, Don Kichot i Sanczo Pansa, powstawszy ze swych miejsc, zgięli się w głębokim ukłonie, na co Księstwo Ichmoście odpowiedzieli letkiem głowy skinieniem. Przełożony nad służbą dworską zbliżył się do Sanczy, zarzucił nań suknię bawełnianą, czarną, czerwonemi płomieniami upstrzoną, potem zaś, odjąwszy mu kapelusz, włożył na głowę mitrę kończatą, na wzór tych, które noszą skazani przez Inkwizycję Świętą, z tem przestrzeżeniem, że jeżeliby gębę otworzył, zarazby mu włożono kaganiec na pysk, alboli i na miejscu ubito. Sanczo oglądał się od stóp do głowy, zważając się cały w płomieniach, acz czując, że nie parzą, nie wiele dbał już o to. Zdjąwszy mitrę, ujrzał, iż pełna była wymalowanych djabłów, zaczem znów ją na łeb nasadził. Jeszcze to szczęście — rzekł do siebie pocichu — że te ognie mnie nie palą i te czarty do piekła nie unoszą. Don Kichot także zważał Sancza i, chociaż obawę odczuwał, nie mógł się od uśmiechu powstrzymać.

Wtem dało się słyszeć z pod nadgrobku smutne, acz przyjemne fletniów granie, któremu żaden śpiew nie towarzyszył — bowiem w miejscu tem sama spokojność ciszę sprawowała — granie jeszcze bardziej przez to słodkie i mdlejące się wydawało.
Wnet ukazał się, obok węzgłowia, na którym głowa Altsidory spoczywała, młodzieniec jakiś, w rzymski strój ubrany, który stosując się do swego na arfie przygrywania, zaśpiewał czystym i słodkim głosem te strofy:

Zanim się znów do życia zbudzi Altsidora,
Cna panienka, zabita wzgardą Don Kichota,
Nim suknie, ze zgrzebnego sporządzone wora
Przywdzieje na się wszelka dam dworskich hołota,

Nim Ichmość patii Księżna swoje ochmistrzynie
W aksamity i przednie jedwabie przystroi,
Ja piękność Altsidory będę śpiewał ninie,
Piękniej niż śpiewak Tracji na lirence swojej.

Niema przesad w mych słowach, gdyż ten obowiązek
Uskuteczniać nie tylko dziś, za życia muszę,
Lecz i wówczas, gdy dusza pozna z śmiercią związek,
Gdy martwym mym językiem znów w gębie poruszę,

By należną zachwalę oddać Altsidorze;
Dusza ma wyzwolona z ciasnego zamknienia
Zejdzie na fale Styksu, zaś pieśń, którą złożę
Zastanowi bieg mrocznej rzeki zapomnienia.

— Dość na tym — rzekł w tej chwili jeden z dwóch króli, dość na tym, boski śpiewaku, gdyż nigdybyś nie skończył wysławiania najprzedniejszych cnót i śmierci nieporównanej Altsidory, która nie umarła jednakoż, jak rozumie pospolitość niewiadoma, lecz żywię, dzięki swej sławie i może ożyć, skoro wskrzesi ją Sanczo Pansa, przez swą przecierpianą pokutę. Tak tedy, Radamancie, który wraz ze mną sprawujesz sądy w mrocznych podziemiach losu, ponieważ wiesz, co jest ustanowione w nieprzeniknionych wyrokach, aby ożywić tę urodziwą panienkę — oświadcz to wprędce, na tem miejscu, aby nie oddalać pociechy, jakiej czekamy, gdy między nas, żywa powróci.
Zaledwie Minos mówić skończył, gdy Radamant, jego wspołecznik, podniósłszy się, rzekł w te słowa:
— Zbiegajcie się przedstawiciele sprawiedliwości, wielcy i mali, wszyscy, którzy tu żywiecie, zbiegajcie się jeden po drugim, aby dać Sanczy dwadzieścia cztery szczutki w nos, dwanaście kułaków po bokach i sześć zakłuć w tył szpilkami, bo od tego zawisło zmartwychwstanie Altsidory. Sanczo, usłyszawszy te słowa, zawołał: Do wszystkich bisów! Prędzej się Turkiem stanę, niż dam się szturkać, kłuć i tłuc tym kształtem. A do kaduka, co za związek mieć może moja skóra z odżywieniem tej panny? Oskoma, coraz większa, w miarę pożywiania się, przychodzi, jak mi się zdawa. Zaczarowano Dulcyneę i oto ja mam mojego ciała biczowaniem ją odczarować, Altsidora umiera, z przyczyny choroby, którą Bóg jej zesłał, ja zaś znów, aby ją odrodzić, mam ścierpieć dwadzieścia cztery szczutki w nos, szczypanie ramion aż do krwi i zakłucia mego ciała. Inni niech to uczynią, jeśli łaska! Jestem ja stary lis i nie dam się za nos wodzić! — Umrzesz nędznie — rzekł Radamant głosem straszliwym. Ułagodź się, tygrysie, upokorz się, pyszny Nemrodzie, milcz i cierp w milczeniu, bowiem nikt od ciebie nie wymaga rzeczy niepodobnych i nie porywaj się przenikać, czy to sprawa łatwa jest, czy też trudna. Musisz otrzymać dwadzieścia cztery szczutki, będziesz jęczał szpikowany, drapany i kłuty. Dalej wierni słudzy, spełniajcie moje rozkazy, jeśli zaś nie, klnę się słowem, że nauczę was waszą powinność wypełniać.
Wtem ujrzano na podwórzu sześć ochmistrzyń, idących szeregiem jedna za drugą, cztery z nich nosiły okulary na oczach. Wszystkie miały mankiety u zarękawków na cztery palce odwinięte, aby ręce dłuższe się wydawały, zgodnie z teraźniejszą modą.
Zaledwie Sanczo je ujrzał, począł ryczeć, jak bawół. — Nie, nie — wołał — niechaj cały świat się nademną pastwi, ale tym babom tknąć się nie dam! Niech mi twarz podrapią, jak to uczyniły koty z obliczem mego pana, w tym zamku, niech mi przeszyją ciało ostrzem sztyletów, niechaj mi ramiona cęgami czerwonemi dotykają, wszystko ścierpię i wytrzymam, ale na to nigdy nie zezwolę, choćby czarci zaraz mnie stąd porwać mieli.
Wówczas Don Kichot, przerywając milczenie, rzekł do Sanczy: — Sanczo miły, użyj cierpliwości, uczyń zadość tym panom, dziękując niebu, że ci dał ten dar osobliwy, iż przez swoje męczeństwo, możesz odczarowywać omamionych i martwych powrócić do życia.
Ochmistrzynie zbliżyły się już do Sanczy, który, zmiękczony nieco, poprawił się na stołku i nadstawił gęby jednej z niewiast. Ta wymierzyła mu umowną szczutkę w nos i, ukłoniwszy mu się nisko, odeszła.
— Mniej dworności, mościwa pani staruszko — rzekł Sanczo — i mniej także bielidła, bowiem ręce wasze czuć bielidłem, zaprawionem octem.
Mówiąc pokrótce, wszystkie ochmistrzynie wymierzyły mu szczutki, zasię inni domowi, w dość znacznej liczbie, obiecane kułaki odmierzyli. Jednakoż Sanczo nie mógł ścierpieć kłucia kolcami — porwał się ze stołka nagle, jak wściekły, i, pochwyciwszy pochodnię zapaloną, która obok niego stała, rzucił się na ochmistrzynie i swych katów, krzycząc: — Precz stąd, oprawcy szatańscy, nie jestem z bronzu urobiony, abym takie katusze znosił.
Wtem Altsidora, zmęczona, ani chybi, tak długiem na wznak leżeniem, na bok się przewróciła, co widząc przytomni, zawołali wielkim głosem: Altsidora żyje! Radamant kazał Sanczy uciszyć się, albowiem, co od niego żądane było, dopełnione zostało. Don Kichot, obaczywszy, że Altsidora powstała, upadł przed Sanczą na kolana. — Oto chwila — rzekł — o dziecię moich wnętrzności (nie nazywam cię już moim giermkiem) oto chwila, gdy musisz sobie wymierzyć część tych plag, coś je winien dla odczarowania Dulcynei. — Oto pora sposobna — powtarzam — gdy twoja właściwość przyrodzona, może skuteczne sprawić dobro, jakiego oczekujemy od ciebie.
— Dobrzeby to było, ani słowa, — odparł Sanczo gdyby po szczutkach, kułakach i ukłuciach, nastąpić teraz miały uderzenia batogiem. Lepiejby mi było kamień do szyji przywiązać, i do studni wrzucić, niżbym miał być jak indor szpikowany, dla ocalenia innych. Ostawcie mnie w spokojności, albo was wszystkich wyślę do stu djabłów.
Tymczasem Altsidora usiadła na wezgłowiu swego katafalku. W tej chwili rozległy się dźwięki dzwonków, pomieszane z melodją fletów i okrzykami wszystkich przytomnych. „Altsidora żyje, Altsidora żyje!“ Książę i księżna, jak również Minos i Radamant, podnieśli się i, wraz z Don Kichotem i Sanczo Pansą, zbliżyli się do Altsidory, aby ją z katafalku sprowadzić. Altsidora, czyniąc pozór, że z długiego omdlenia do zmysłów utraconych powraca, pokłoniła się Księstwu Ichmościom i dwóm królom, poczem, rzucając spojrzeniem na Don Kichota, rzekła: — Niech ci Bóg przebaczy, srogi rycerzu zakamieniały, za to, iż okrutność twoja wyprawiła mnie na tamten świat, gdzie przebywałam, jak mi się zdawa, przez wiek cały. Co się zaś ciebie tyczy, najbardziej litościwy ze wszystkich giermków na świecie — to dziękuję ci, żeś mnie wskrzesił do życia.
Rozrządzaj od dzisiaj sześcioma memi koszulami, któremi cię obdarzam, abyś z nich sporządził koszule dla siebie. Jeżeli nie są w całkiem dobrym stanie, to przynajmniej czyste i schludne są wielce. Sanczo, pełen wdzięczności, ucałował jej ręce, zrzucając mitrę z głowy i klękając na ziemi. Książę przykazał, aby mu odjęli tę mitrę i suknię, płomieniami upstrzoną, oddając mu wzamian kapelusz i kaftan. Sanczo jednak poprosił księcia o pozostawienie mu tej szaty, chciał ją bowiem zabrać do swej wsi, jako świadectwo tej zadziwiającej przygody. Księżna rzekła, aby zachował sobie mitrę i suknię, na znak osobnej przychylności do jego osoby. Książę wydał rozkaz, aby dziedziniec uprzątnięto z tych wszystkich sprzętów, aby każdy udał się do siebie i by zaprowadzono Don Kichota i Sanczę do przygotowanej dla nich komnaty.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.