Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XIII
DALSZY CIĄG PRZYGODY Z RYCERZEM Z LASU I ROZTROPNA, FOREMNA I ZGODNA ROZMOWA MIĘDZY DWOMA GIERMKAMI

Rycerze i giermkowie rozłączyli się z sobą; ci jęli sobie opowiadać historję swej miłości, tamci życia swego trafunki. Opowieść nasza mówi wprzód o dyskursach giermków, a później dopiero przechodzi do rozmowy panów. Oddaliwszy się nieco na stronę, giermek Rycerza z Lasu rzekł do Sanczo Pansy:
— Prawdziwie psie życie jest, które my, giermkowie rycerzy błędnych wiedziemy. Można powiedzieć, że jemy swój chleb w pocie czoła. Oto skutek klątwy, którą Bóg rzucił na pierwszych naszych rodziców.
— Możnaby i to przydać — odparł Sanczo — że go jeszcze spożywamy w zimności i gorącości ciał naszych, gdyż niema na świecie nikogo, ktoby tak mróz i żar znosić musiał, jak nieszczęśni giermkowie rycerzów błędnych. Gdybyż jeszcze jeść było co; chleb smakuje nawet z omastą strapienia. Jednakoż nieraz, przez dzień, albo i przez dwa, nic, krom wiatru, w ustach nie mamy!
— Wszystko to znosimy i cierpimy — odparł giermek Rycerza z Lasu — dla nadzieji przyszłej nagrody. Rycerz błędny, który ma giermka w swej służbie, musiałby być nazbyt nieszczęśliwy, gdyby nie mógł dać swemu koniuszemu w nagrodę rządów nad jakąś wyspą, albo znacznem grabstwem, które oczy raduje!
— Ja — rzecze Sanczo — powiedziałem już memu panu, że rad się zadowolę wielkorządstwem jakiejś wyspy. Mój pan był tak wspaniałomyślny i szlachetny, że nie raz i nie dwa mi ją przyrzekł.
— Ja zaś — odparł giermek Rycerza z Lasu — za moje usługi poprzestanę na kanonji, na którą mi mój pan dał zapewnienie. Kanonja ta intranta wielce!
— Pan wasz — rzekł Sanczo — musi być tedy rycerzem duchownym, skoro może rozdawać urzędy kościelne swoim giermkom. Mój pan natomiast jest rycerzem świeckim. Przypominam sobie, że niektórzy z jego przyjaciół (niezbyt, według mego mniemania, mu życzliwi), doradzali mu, aby starał się zostać arcybiskupem, aliści on oparł się temu, gdyż gwałtem chce być cysarzem. Drżałem na myśl, że weźmie go ochota na jakiś urząd duchowny się wysforować, gdyż ja nie czuję się zdatny do piastowania kościelnych godności. Musicie bowiem wiedzieć, Mości Panie, że choć jestem do ludzi podobny, dla kościoła znaczę tyle, co bydlę nikczemne!
— W grubym jesteś, WPan, błędzie — odparł Giermek Rycerza z Lasu — gdyż rządy wyspiarskie nie są znów takim kęskiem wybornym. Jedne są przeciwne i opaczne, drugie ubogie i przykre, zaś najlepszy i najdogodniejszy niesie z sobą brzemię wielkich trosk i niewczasów, które zwala się na barki nieszczęśnika, na ten urząd wysadzonego. Rzetelnie mówiąc, to przeklętą służbę odbywamy, lepiejbyśmy zrobili, wracając do swoich domów i zatrudniając się łatwiejszem i milszem zajęciem, jak polowaniem lub ryb łowieniem. Niema wszak tak ubogiego na świecie giermka, któremu brakłoby rumaka, pary gończych i wędki, dla użytecznego spędzenia czasu na wsi.
— Nie brak mi niczego z tych rzeczy — odparł Sanczo — a chocia, prawdę mówiąc, nie mam rumaka, to posiadam osła, który siła więcej warta, niźli rumak mego pana. Bodajbym olksnął i nic strawić nie mógł, gdybym go zechciał pomieniać na pańskiego dzianeta, choćby mi i darowano na przydatek cztery korce owsa. WPan weźmiesz pewnie za żart pochwałę mego siwca; siwca mówię, gdyż jego barwa jest siwa. Gończych także mi nie zbraknie, gdyż we wsi jest ich poddostakiem, — zasię polowanie na cudzy koszt zawsze jest milsze.
— Panie giermku — rzekł koniuszy Rycerza z Lasu — muszę się przyznać, żem twardo postanowił porzucić te wybryki nieprzytomne i głupstwa rycerzy błędnych i powrócić do domu, aby dziatki swoje wychowywać. Mam troje, które są tak piękne, jak perły Wschodu.
— Ja zaś mam dwoje dziatek — odparł Sanczo — z którychby można nawet papieżowi wspaniały podarunek uczynić, zwłaszcza z dziewczyny, którą chowam na księżniczkę, chociaż moja żona jest temu przeciwna.
— Ile lat liczy sobie to dziewczę, co się ma stać księżniczką? — zapytał giermek Rycerza z Lasu.
— Około piętnastu lat, mniej albo więcej — odparł Sanczo — ale jest wielka jak kopja, świeża, niby poranek kwietniowy, a silna niby nosiciel brzemion.
— Piękne są to przymioty, ani słowa — zawołał Giermek Borowy. — Panienka ta godna jest stać się nietylko księżniczką, ale i nimfą z zielonego gaju. O wszetecznico, córko wszetecznicy, jakże okrągłą i pulchną musisz być filutko!
— Ani jej matka nie była łajdaczką, ani ona, chwalić Boga, łajdaczką nie będzie, wpóki ja żyję. Mów, Mospanie, z większym respektem. Nazbyt wolnych słów używasz, znalazłszy się między rycerzami błędnemi, którzy są samą istotą dworności.
— Mało się znacie, panie giermku, na pochwałach — odparł giermek Rycerza z Lasu, — Zaliż nie wiecie, że gdy rycerz zręcznie byka lancą uderzy, albo ktoś udatnie swojej rzeczy dokona, pospolicie się mawia: Ot taki syn, niecnota dzielnie się sprawił. To, co w tym sposobie mówienia wygląda na zniewagę i obelgę jest w istocie rzeczy pochwałą. Pewno zaparlibyście się swoich dziatek, gdyby uczynki ich nie były zacne i godne tego, by ich rodzicielom podobne, jak ta oto, pochwały składano.
— Tak, zapewne, wyrzekłbym się ich — odparł Sanczo — a jeśli taka jest modła mówienia, mozesz, WPan wysypać cały wór wszeteczeństw na głowę mojej żony i głowy moich dziatek, gdyż mówią i czynią wszystko, co na pochwałę zasługuje, jak ją WPan wyrażasz. Ja zaś, chcąc do nich powrocie, proszę Boga, aby mnie wywiódł z grzechu śmiertelnego, czyli wybawił od hazardownego rzemiosła giermka błędnego, którym poraź wtóry się stałem, skuszony i uwiedziony nadzieją znalezienia sakwy ze stem dukatów, jak ta, com ją na Czarnej Górze znalazł. Dotąd djabeł nieustannie, to tu, to tam, stawia mi na oczach worek, dublonami nabity. Wciąż mi się zdawa, ze go już ułapię, do piersi przycisnę, zaniosę do domu, pieniądze w posiadanie obejmę, okryślę intraty i będę żył jak książę. Gdy o tem myślę, za nic sobie wazę wszystkie trudy i znoje, które znoszę w służbie tego szaleńca, mego pana, o którym wiem, że jest więcej warjatem, niż rycerzem.
— Powiadają, — odparł Giermek Borowy — ze zbytnia pożądliwość sakiew dziurawi. Skręcając atoli dyskurs na rycerzy ogłupiałych, powiem, ze nie ma na świecie głupszego, niźli mój pan. Jest jednym z tych, o których się mówi: dla cudzego kłopotu osioł pozbył żywotu. Chcąc przyprowadzić do rozumu rycerza-szaleńca, sam swój rozum traci i wyrusza szukać tego, co gdy znajdzie, pewnie go nie utuczy.
— Jestże zakochany? — spytał Sanczo.
— Tak — odparł giermek Rycerza z Lasu — w niejakiej Kasildei z Wandalji, która jest najokrutniejszą a zarazem najbardziej przebiegłą i chytrą białogłową na świecie. Ale jej okrutność nie jest tą nogą, na którą mój pan chroma — inne znaczniejsze bezeceństwa po głowie mu chodzą i we wnętrzu się burzą, jako to sami niedługo obaczycie.
— Niemasz tak równej drogi — odparł Sanczo — na którejby się postarbnąć nie było można, z przyczyny jakiejś zasadzki, czy przeszkody.
Szaleństwo i głupota więcej ma hołdowników i wyznawców, niźli mądrość. Jeśli prawdą jest, co pospolicie mówią, że towarzysz w nieszczęściu ulgę przynosi, tedy mogę się pocieszać dowoli z przytomności WPana, który służy rycerzowi, jeszcze głupszemu niż mój rycerz.
— Głupi jest naschwał — odparł Giermek Borowy — ale i waleczny. Prawdę mówiąc, większy z niego filut niż głupiec.
— Mogę was upewnić — rzekł Sanczo — że mój pan nijakim filutem nie jest. To człek prostoduszny, poczciwina, który nikomu nigdy wody nie zamąci, przeciwnie, wszystkim chce dobra przysparzać — niema nic żółci w sobie. Gdyby mu dziecko przepowiedziało w dzień jasny, że jest noc ciemna, toby mu uwierzył. Dla tej szczyroty miłuję go bardzo i troskam się oń, jak o źrenicę własnego oka, i nie jestem zdolen go odstąpić, mimo wszystkich szaleństw, jakie popełnia.
— Jednakoż, panie bracie — rzekł giermek Rycerza z Lasu — kiedy jeden ślepy wiedzie drugiego ślepego, pospołu w dół wpadają.[1] Mniemam, że najlepiej by dla nas było umknąć pocichu z tej służby i wrócić do rodzinnego gniazda. Ci, co przygód szukają, nie zawsze tylko dobre znajdują.
W trakcie tej rozmowy Sanczo spluwał często kleistą i suchą śliną. Litościwy giermek leśny, widząc to, rzekł:
— Zdaje mi się, że od tyle gadania języki nam do podniebienia przyrosły; mam do odświeżenia gardziela środek stosowny, który wisi u łęku mego siodła......
Mówiąc to, podniósł się na nogi i po chwili powrócił, niosąc bukłak z winem i pasztet na pół ramienia długi, a uczyniony z białego królika tak tłustego, że Sanczo pomacawszy przysmak, pomyślał, że jest upieczony z kozła, nie tylko z królika.
— Wpan te zapasy ze sobą wozi? — zapytał.
— A jakżebyś WPan chciał — odparł Giermek Borowy. Zaliżem to ledajaki koniuszy, czy niecnota?
Lepszą spiżarnię wożę na grzbiecie swego konia, niźli generał, kiedy się w drogę wyprawia.
Sanczo zaczął pojadać, nie dając się zbytnio prosić, zaś gdy zmierzchło, połykał kawały tak wielkie, jak pięście; później rzekł:
— Wasza Miłość jest, zaprawdę, najlepszym i najwierniejszym giermkiem, co mówię, najwspanialszym, jak o tem świadczy ta uczta, której, jak się zdawa, żadnej sztuce magicznej nie zawdzięczamy. Nie jesteście takim mizerakem i nieszczęśnikiem jak ja, co w swoich sakwach nosi jeno trochę sera, tak twardego, że możnaby nim łeb olbrzymowi rozwalić. Krom sera mam jeszcze cztery tuziny strączków, tyleż pestków, albo i orzechów, a wszystko to zawdzięczam ścieśnieniom surowym mego pana i rozumieniu, jakie ma on o zakonie rycerstwa błędnego, to jest że rycerze błędni winni się żywić jeno suchemi owocami i ziołami polnemi.
— Zaprawdę, mój bracie — rzecze Giermek z Lasu — nie mam brzucha, nawykłego do liści, owoców leśnych, ani korzonków, co w górach rosną. Niechaj nasi panowie żyją, według ścisłych ustaw rycerstwa, i niechaj jedzą, co chcą. Ja tam mam zawsze w tłumoku zimne mięsiwo i ten bukłak, zawieszony u tylnego łęku siodła, na wszelki wypadek. W takiem go mam zachowaniu i taką miłością go darzę, że rzadkie są te chwile, kiedy go nie całuję i nie ściskam. To rzekłszy, oddał butlę w ręce Sancza, który podniósłszy ją w górę i do gęby przytknąwszy, stał tak blisko ćwierć godziny i na gwiazdy poglądał. Wreszcie, pić skończywszy, odchylił głowę na bok i wydał ciężkie westchnienie:
— O kurwi synku, niecnoto, to ci wino przezacne!
Giermek Borowy usłyszawszy owo „o kurwi synku“ Sancza, rzekł: — Uważcie, czyście nie nazwali tego wina „synkiem kurwy“, chcąc mu oddać należną pochwałę?
— Prawda jest — odparł Sanczo — wyznaję, że nie jest urazą nazywać kogoś „kurwim synkiem“, kiedy się ma na myśli zachwałę mu oddać.
Ale powiedzcie mi, Wasza Miłość, na Boga żywego, zali to wino nie jest z Ciudad Real?[2]
— Owóż i znawca wyśmienity — rzekł Giermek z Lasu. W samej rzeczy jest stamtąd, a liczy już sobie parę latek.
— Mnie to powiadacie? — zawołał Sanczo. — Zali dacie wiarę, panie giermku, że do win mam węch tak wyborny, iż powąchawszy jeno jakiekolwiek, odgadnę zaraz jego ojczyznę i ród, a takoż powiem, jaka jest jego siła, dobre czy złe zachowanie, zmiany, przez jakie przeszło, i wszystkie własności. Nie trza się temu zbytnio dziwować, bowiem w moim rodzie ze strony ojca było dwóch pijaków i znawców wina tak znakomitych, jakich w kraju Manczy nigdy nie widywano. Uznasz to, WPan, przez tę powieść: Zawołano ich raz, aby powiedzieli swoje zdanie o winie, co było w beczce, w jakim jest stanie, jaką ma moc, jakość i jakie braki. Jeden końcem języka wina skosztował, drugi tylko nos do niego przybliżył. Pierwszy rzekł, że wino czuć żelazem, drugi, że skórą. Właściciel wina oznajmił, że beczka była czysta i że wino to nie miało żadnej zaprawy, dzięki której mogłoby przejść wonią żelaza lub skóry. Mimo to dwaj znawcy przy swojem zdaniu trwali z uporem. Po niejakim czasie wino sprzedano, gdy zaś beczkę czyszczono, znaleziono w niej klucz, na rzemieniu wiszący.[3] Niechaj Wasza Miłość sam osądzi, czy człek z takiego rodu idący, jak ja, może w kwestji wina swój sąd wyrażać?
— Dlatego też powiadam — rzecze Giermek Borowy — że winniśmy, już skończyć z tem przygód szukaniem. Nie trza nam lepszego chleba, niż ze zboża. Powróćmy do naszych chat. Bóg nas tam znajdzie, jeśli będzie tylko chciał. Co się do mnie należy, to będę służył memu panu tylko do czasu, aż przybędziemy do Saragossy, a dalej każdy swoją drogą pójdzie.
Dwaj zacni giermkowie tyle się napili i nagadali z sobą, że wreszcie sen musiał im języki związać i umniejszyć nieco pragnienia, bowiem o tem, aby je mógł ugasić całkiem i mowy być nie mogło. Przypięci do butli, prawie już opróżnionej, z kawałami mięsa, nie pogryzionego w gębach, zasnęli, tam gdzie siedzieli.
Ostawiamy ich, na ten czas, w uśpieniu, aby opowiedzieć, co zaszło między Rycerzem z Lasu, a Rycerzem Posępnego Oblicza.




  1. „Caecus autem si caecum ducatum praestet ambo in foveam cadunt“ (św. Mateusz XV, 14).
  2. Wino z Ciudad Real cieszyło się dobrze zasłużoną sławą. W „Licenciado Vidriera“ mówi Cervantes:...„la imperial máe que Real ciudad, recámaza del dios de la risa“.
  3. W intermezzo „La Elección de los alcaldes de Daganzo“ opowiada Cervantes zabawną historję o Juanie Berracal, jednym z czterech kandydatów na syndyka. Otrzymał posadę, dzięki swoim przymiotom: znał się doskonale na wytłaczaniu wina.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.