Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XIV
DALSZY CIĄG PRZYGODY Z RYCERZEM Z LASU

Między różnemi dyskursami, które mieli Don Kichot i Rycerz z Lasu, ten ostatni, jak nadmienia historja, rzekł do pierwszego:
— Musicie wiedzieć, panie kawalerze, że przeznaczenie moje, a raczej wybranie, zakochać mi się kazało w nieporównanej Kasildei z Wandalji.[1] Zwę ją nieporównaną, bo niemasz na świecie damy, która by jej była równa, tak postawą, jak i stopniem szlachetności i piękności. Ta Kasildea jednak, o której teraz powiadam, odpłaciła mi za moje cne pragnienia i dworne usługi wystawianiem mnie na rozliczne hazardy (jako to uczyniła z Herkulesem jego macocha) przyrzekając mi, przy końcu każdej zatargi, że gdy drugą do pomyślnego dowiodę kresu, nadzieja mnie nie omyli. Moje trudy, których zliczyć nie sposób, ciągnęły się niby ogniwa w nieskończonym łańcuchu i nie wiem która z nich miała być tą ostatnią, coby dała początek moich szlachetnych pragnień spełnieniu. Jednego czasu kazała mi wyzwać sławną olbrzymkę z Sevilli, zwaną Giraldą,[2] ulaną z bronzu, a przeto potężną i mocną naschwał, która, nie wychodząc nigdy z jednego miejsca, jest jednak zawsze w poruszeniu, i daje to poznać jawnie, że jest białogłową najzuchwalszą w świecie. Udałem się tam, zwyciężyłem ją i przymusiłem ją zastanowić poruszenia i wprawić się w kluby, za pomocą wiatru północnego, który wiał cały tydzień. Drugim razem kazała mi podnieść olbrzymie głazy, mające kształt byków z Guisando;[3] zadanie stosowniejsze dla nosicieli brzemion, niźli dla rycerzy. Dalej rozkazała mi skoczyć w abis Cabra[4] (czyn straszliwy i niebezpieczny, jakiemu podobnych na świecie nie znaleść) i przynieść jej szczegółową relację, co się zawiera na dnie tej mrocznej otchłani. Zastanowiłem Giraldę, wzięłem na wagę Byków z Guisando, zgłębiłem przepaści i wyniosłem na światło dnia skrytość jej wnętrza; aliści, z tem wszystkiem, nadzieje moje są martwe a wzgardy i obelgi cierpane od Kasildei, wiecznie żywe. Naostatek kazała mi przebiegać po wszystkich prowincjach Hiszpanji, aby zmusić wszystkich, napotkanych w tej podróży, rycerzów błędnych do przyznania, że ona góruje pięknością nad wszystkiemi damami, jakie są na świecie, ja zaś jestem najdzielniejszym i najbardziej zakochanym rycerzem błędnym. Spełniając to jej nakazanie, przejechałem już większą część Hiszpanji i zwyciężyłem siła rycerzy, którzy byli na dosyć zuchwali, by mi przeczyć. Ale najbardziej się pysznię z zwycięstwa, którem odniósł w osobliwym pojedynku nad wielce sławnym Don Kichotem z Manczy. Zniewoliłem go wyznać, że moja Kasildea piękniejsza jest od jego Dulcynei. Odniósłszy to zwycięstwo rachuję, że pokonałem wszystkich rycerzów świata, gdyż ten Don Kichot, o którym powiadam, nad wszystkimi wziął przodek. Po tem zwycięstwie, jego sława, fama i zachowanie u ludzi, obróciwszy się w niwecz, przeszły na moją osobę, gdyż

Tem lepszą się zwycięzca cieszy w świecie sławą,
Gdy zwyciężony nie był tchórzem lub niemrawą[5]

— tak iż dzisiaj na mój się piszą rachunek i do mnie należą niezliczone przewagi Don Kichota.[6]
Don Kichot osłupiał na te słowa Rycerza z Lasu. Tysiąc razy chciał mu zadać fałsz i już na końcu języka miał słowa: „Łżecie niegodnie“, ale się pohamował, aby tamten własnych ust zeznaniem potwierdził swoje kłamstwo nikczemne. Nie pokazując po sobie żadnej zapalczywości, rzekł:
— Chcę wierzyć, Mości Panie kawalerze, żeś W.Pan zwyciężył wielu rycerzów błędnych Hiszpanji, a nawet świata całego, ale to, żeś pokonał Don Kichota z Manczy, niechaj jeszcze wisi na wyroku. Może to był ktoś inny, co go przypominał, chocia poprawdzie mało jest mu podobnych.
— Jakto? — odparł Rycerz z Lasu. — Przysięgam na to niebo, które nad nami wszystkimi się rozciąga, że potykałem się z Don Kichotem, zwyciężyłem go i shołdowałem. Jest to człek słusznego wzrostu, chudy na twarzy, kościsty i żylastej konstytucji, szpakowaty, z nosem orlim, trochę zakrzywionym i czarnemi, zwisającemi wąsami. Potyka się pod imieniem Rycerza Posępnego Oblicza, wozi zaś z sobą, jako giermka, pewnego kmiecia, zwanego Sanczo Pansą. Cwałuje na sławnym rumaku Rossynancie i panią swojej woli mieni Dulcyneę z Toboso, która dawniej zwała się Aldonza Loreno, tak jak moja Kasildea z Wandalji zwała się wprzód Kalsideą z Andaluzji. Jeśli tych wszystkich oznak niedosyć, dla umocnienia tej prawdy, oto moja szpada, która samo niedowiarstwo do wiary jest przymusić zdolna.
— Nie zapędzaj się tak, WPanie — odparł Don Kichot — i wysłuchaj tego, co chcę powiedzieć. Musicie wiedzieć, że ten Don Kichot, o którym mówicie, jest wielkim moim przyjacielem i to tak dalece, że za sobowtóra swego go trzymam. Na te okryślenia i znaki, któreś mi WPan powiedział, a które są nader wierne i szczegółowe, nie lza mi wątpić, że jest on tym, coś go WPan przemógł. Z drugiej strony, widzę na własne oczy i własnemi dotykam rękami prawdy tej niepodobieństwa, gdyż nie może to i być, aby tu o prawdziwego Don Kichota rzecz szła, chyba, że jeden z niezliczonych, przeciwnych mu, czarnoksiężników (jeden osobliwie a ciągle na niego nastaje) wziął na się jego postać i dał się pognębić umyślnie, z tem zamierzeniem, aby go obłuskać ze sławy, jaką mu przysporzyły i zjednały, na cały okrąg świata, czyny waleczne i rycerskie poczynania. Dla potwierdzenia tej rzetelnej prawdy, chcę, abyś WPan wiedział, ze czarnoksiężnicy, jego adwersarze, przed dwoma dniami, przedzierżgnęli osobę pięknej pani Dulcynei z Toboso, w postać szpetnej, zapotniałej i grubej chłopianki; tą samą modłą, mogli przecie przemienić Don Kichota. Jeżeli po tem wszystkiem WPan jeszcze śmiesz powątpiewać o prawdzie, co ją tutaj wyłuszczam — oto Don Kichot, sam we własnej osobie, który tę prawdę poprze swoim orężem, potykając się konno lub pieszo, jakim tylko kształtem zechcecie.
Tak mówiąc, zerwał się na równe nogi, schwycił szpadę i jął czekać, jaką rezolucję podejmie Rycerz z Lasu, który głosem hamownym i spokojnym rzekł:
— Dobry płatnik gotów jest do dobrej zapłaty; ten, panie Don Kichocie, co Was, omanionego, pokonał, może żywić nadzieję, że Was zwycięży także w Waszym prawdziwym kształcie. Nie jest to jednak dla rycerzy błędnych rzecz stosowna, nocą oręża się imać, jako to czynią różne zawalidrogi i łotrzykowie; poczekajmy do rana, aby słońce naszą waleczność poznało. Kondycją naszej rozprawy będzie, że pokonany we wszystkiem ma być podległy zwycięzcy, tak aby wypełnił to, co mu rozkażą, a co nijak przeciwne być nie może zakonowi rycerstwa błędnego.
— Jestem bardzo rad z tego warunku — odparł Don Kichot.
Tak mówiąc, udali się do swoich giermków, których zastali mocno chrapiących, w tej postawie, w jakiej ich sen zaskoczył. Obudziwszy ich, kazali im mieć na pogotowiu konie, gdyż o wschodzie słońca odbędzie się, straszliwa i krwawa rozprawa. Sanczo na to zawiadomienie, osłupiał i ścierpł, obawiając się o życie swego pana, gdyż siła opowieści usłyszał od Giermka Borowego o przewagach Rycerza z Lasu. Dwaj giermkowie, nie rzekłszy ni słowa, udali się do rumaków. Trzy konie i osioł już się z sobą zwąchały i przebywały w swojej przytomności.
Giermek Borowy, idąc, rzekł do Sanczo Pansy:
— Musicie wiedzieć, panie bracie, że w Andaluzji jest obyczaj, który się domaga, aby giermkowie nie stali próżno z założonemi rękami, podczas gdy ich panowie się potykają. Mówię wam to, gdyż w czasie walki panów-rycerzy i my walczyć musimy na śmierć i życie.
— Ten obyczaj, panie giermku — odparł Sanczo — jest dobry dla nicponiów i zuchwalców, ale nigdy dla giermków błędnych. (Przynajmniej nigdy nie słyszałem, aby mówił o tem mój pan, który zna na pamięć wszystkie obyczaje i ustawy rycerstwa błędnego.) Załóżmy, że ta reguła, nakazująca giermkom potykanie się na wzór swoich panów jest i prawdziwa; ja jej przestrzegać nie będę, choćbym miał ponieść karę, oznaczoną dla giermków spokojnego przyrodzenia, a która nie może przenosić dwóch funtów wosku[7] dla Kościoła. Wolę już za ten wosk zapłacić, gdyż wiem, że mnie taniej będzie kosztować, niż plastry i szarpie na głowę, którą już mam za rozbitą i rozłupaną na pół. A co gorsza, że nie mam szpady, jakoże nigdy przez cały mój wiek przy boku jej nie miałem, nie mogę się przeto potykać!
— Mam na to sposób doskonały — rzekł Giermek Borowy — mam tu z sobą dwa wory płócienne jednakiej wielkości. Weźmiesz WPan jeden, ja drugi i będziemy się tą równą bronią do upadłego młócili.
— Na to zgoda — odparł Sanczo — bowiem w tej bitce raczej wykurzymy swoje suknie, niż sobie rany zadamy.
— Tego i być nie może — zawołał Giermek Borowy gdyż do worów włożymy pół tuzina dobrze okrągłych kamieni, tak aby naszej broni wiatr nie porwał. Waga kamieni równa się okaże, tak iż będziemy tęgo worami wywijać, bez zbytniej krzywdy dla nich i dla siebie.
— Ha, na duszę mego ojca — zakrzyknął Sanczo — włóżcie lepiej do worów skórę kuny, futro sobolowe i strzępy gremplowanej bawełny, abyśmy sobie łbów nie porozbijali i nie pogruchotali kości. Ale choćbyście je napełnili jedwabnemi moteczkami, jeszczebym w szrankach nie stanął. Niechaj nasi panowie wojują, to ich sprawa, my zaś pijmy i żyjmy i o salwowaniu żywota myślmy. Sam czas ma o to staranie, aby nas życia pozbawić, nie trzeba go pobudzać, i naglić, ani zrywać owoców, nim dojrzałe upadną, wszystko skończy się, gdy przyjdzie pora naznaczona.
— Z tem wszystkiem — odparł Giermek Borowy — musimy się bić, choćby przez pół godziny.
— Nigdy na to nie przystanę — rzekł Sanczo — nie okażę się przecie takim niewdzięcznym i gburowatym, abym miał szukać choćby najbłahszej zwady z człekiem, z którym tak smaczno jadłem i piłem; jak u djabła można bić się, skoro się żadnej do siebie urazy nie chowa, ani gniewnym nie jest?
— I na to mam sposób łatwy — odparł Giermek Borowy przed zaczęciem bitki, podsunę się cichutko do Wpana i wymierzywszy mu trzy, albo cztery tęgie policzki, z nóg go zwalę. Tym kształtem obudzę kolerę w WPanu, choćby była tak uśpiona, jak borsuk.
— Ja wiem jeszcze lepszy środek — rzekł Sanczo — który tamtemu ni kęska nie ustępuje. Wezmę do rąk pałkę i nim Wasza Miłość we mnie kolerę wzburzy, wściekłemi razami wasz gniew uśpię, tak iż obudzi się dopiero na tamtym świecie, gdzie wszyscy wiedzą, że nie jestem człekiem, coby się dał po pysku bezkarnie grzmocić. Niechaj każdy baczy pilnie na to, co robi. Najdogodniej będzie dla nas gniewu nie budzić, gdyż jeden nie wie, co się drugiemu wnątrz duszy święci. Czasem ten co szuka wełny, postrzyżony wraca; Bóg błogosławi spokojnych, zaś kłótliwych wyklina; jeśli kto zawarty w ciasności nabywa śmiałości i lwem się staje, to Bóg jeden wie czem ja, będąc człowiekiem, stać się mogę. Już teraz obwieszczam wam, panie giermku, że całe zło i wszystkie szkody, co z naszej kłótni wynikną, zrachowane będą na wasze dobro.
— Niechaj tak będzie — odparł Giermek Borowy. — Gdy Bóg zechce, dzień nastanie, później zaś będzie, jak Bóg ustanowi.
Już słychać było pośród drzew miłe różnobarwnych ptasząt świergoty. Ich radosne śpiewy zdały się witać uroczyście świeżą jutrzenkę, która z bramy Wschodu wychylała powoli swoje piękne oblicze, strząsając ze swojej grzywy mnóstwo płynnych pereł. Można było rzec, że trawy, wykąpane w tej słodkiej cieczy, same się rozcieklały, stając się deszczem przezroczych klejnotów. Wierzby zsyłały pachnącą mannę, mile szemrały strumyczki, radośnie mruczały ruczaje, weseliły się bory, zaś łąki stroiły się ozdobnie, na przyjście jutrzenki. Kiedy już jasność dnia pozwoliła rozeznać przedmioty, pierwszym widokiem, który się na oczy Sanczo Panczy podał, był nos Giermka Borowego, nos tak straszliwie długi, że rzucał cień na całe jego ciało. Dziejopis powiada, że w samej rzeczy był niezwykle długi, pawiego koloru, zakrzywiony w połowie i pełen brodawek.
Zwisał mu przynajmniej na dwa palce poniżej ust. Długość tego nosa, jego kolor, brodawki i zagięcie czyniły pozór twarzy giermka tak straszliwy, że Sanczo zaledwie go ujrzał, już był tknięty paraliżem i wyglądał niby chłopiec, co padaczki dostał. Wolałby wytrzymać dwieście tęgich wycięć w pysk, niźli rozbudzać swoją kolerę i potykać się z tem monstrum szkaradnem.
Don Kichot, obróciwszy oczy, na swego adwersarza, ujrzał, że ten już przyłbicę zapuścił, tak iż jego oblicze niewidoczne było. Nasz rycerz zważył jeno, że był to człek tęgi i krzepki i dość niskiego wzrostu. Na zbroi miał zwierzchnią suknię, niby opończę, która się zdawała złotolita, z mnóstwem rozsypanych po niej małych, błyszczących zwierciadełek i szklanych okruchów, co piękny i wspaniały pozór sprawiało. Na szyszaku powiewała siła, czubów z zielonych, żółtych i białych piór ptasich uczynionych. Kopja, którą oparł o drzewo, była długa, gruba i ozdobiona stalowym końcem, na dłoń długim.
Don Kichot wszystko to dobrze zważył, a zważywszy, osądził, że ten rycerz tęgim musi być osiłkiem; nie uląkł się jednak, jak Sanczo Pansa, przeciwnie rzekł śmiało do swego przeciwnika.
— Jeżeli popędliwość i żądza Wasza, panie rycerzu, co Was do bitki zachęca, nie narusza Waszej dworności, proszę abyście unieśli nieco przyłbicy, gdyż chcę wiedzieć czy skład Waszej twarzy, stosuje się do wdzięku, który Wasza postać okazuje.
— Czy zwycięzcą, czy też zwyciężonym z tego potkania wyjdziecie, panie rycerzu — odparł Rycerz Zwierciadlany — będziecie mieli aż nadto czasu na oglądanie mego oblicza. Nie mogę na ten czas Waszego życzenia wypełnić, gdyż zdawa mi się, że czynię wielkie pokrzywdzenie Kasildei z Wandalji, trwając czas po próżnicy, na unoszenie przyłbicy, bez przymuszenia Was wprzód do wyznania tej prawdy, co się jej po Was domagam.
— Teraz, gdy już rumaków dosiadamy — rzekł Don Kichot — możecie mi chyba oznajmić, panie rycerzu, czy ja jestem ten sam Don Kichot, któregoście mieli zwyciężyć?
— Na to mogę WPanu odpowiedzieć — odparł Rycerz Zwierciadeł, że podobni jesteście doń, niby jajo do jaja. Z tem wszystkiem, ponieważ rzekliście, że Was czarnoksiężnicy prześladują, tedy nie śmiem twierdzić, że jesteście tym samym.
— Dosyć mi na tem — rzekł Don Kichot — wierzę niezachwianie, że się mylicie. Niechaj podwiodą nam konie, a wraz Was wyprowadzę z tego grubego błędu, w tem okamgnieniu, zużywając mniej czasu, niżbyście go potrzebowali na podniesienie przyłbicy. Jeżeli Bóg, moja pani i moje ramię mi pomogą, obaczę zaraz Waszą twarz, a Wy upewnicie się, że nie jestem zwyciężonym Don Kichotem.
W tem miejscu, ucinając dyskurs, wskoczyli na siodła. Don Kichot popuścił cugli Rossynantowi, aby mieć większe pole do zapędu i uderzenia na swego adwersarza. Rycerz Zwierciadeł toż samo uczynił. Gdy już równa między nimi leżała przestrzeń, rzekł bohatyr nieznany:
— Pamiętajcie, panie rycerzu, że pakt naszego pojedynku powiada, iż zwyciężony ma podlegać we wszystkiem woli zwycięscy, tak jak to już namienione było.
— Wiem — odparł Don Kichot — ale i z tym dodatkiem, że zwycięzca nie może zadać zwyciężonemu żadnych czynności, coby przekraczały obręby rycerskich ustaw.
— I ja tak rozumiem — rzekł Rycerz Zwierciadeł.
Don Kichot obrócił trafunkiem oczy na olbrzymi nos giermka i osłupiał nie mniej, jak Sanczo; wziął tego giermka za jakieś monstrum, czy dziwotwora, z tych, których na świecie nie masz! Sanczo widząc, że jego pan oddala się, dla lepszego zapędu i impetu, nie chciał żadną miarą pozostać z nosaczem. Obawiał się, że gdy giermek pchnie tym nosem jego nos, cała rozprawa między nimi się skończy, on zaś tem uderzeniem i przestrachem z nóg zwalony zostanie. Poszedł tedy za swoim panem, trzymając się za strzemię Rossynanta. Gdy mu się zdało, że jego pan już zawrócić zamierza, rzekł:
— Błagam Was, panie mój, abyście, nim do bitwy przystąpicie, pomogli mi wieść na to drzewo korkowe, skąd lepiej, niż z ziemi będę mógł oglądać tę srogą rzeź, jaką Wasza Miłość na tym rycerzu sprawi.
— Mniemam raczej — odparł Don Kichot — że uważasz to drzewo za galerję, skąd się będziesz mógł bez nijakiego hazardu, gonitwie byków przypatrywać.
— Nie zmyślając — rzecze Sanczo — szkaradny nos tego giermka zadziwił mnie i takim lękiem napełnił, że nie śmię się znajdować w jego pobliżu.
— Jest to taki nos — odparł Don Kichot, — że gdybym nie był tym, kim jestem, sambym się zestrachał. A teraz pójdź tu bliżej, gdyż chcę ci dopomóc na drzewo się wdrapać.
Gdy Don Kichot wspierał Sanczę, chcąc aby giermek na drzewo się dostał, Rycerz Zwierciadeł, uczyniwszy sobie rum, co się mu dostateczny być wydawał, mniemając że Don Kichot to samo już uczynił, nie czekał na dźwięk trąby, ani na inny znak pobudki, jeno popuścił cugli swemu rumakowi (który nie był bardziej rączy, ani piękniejszy do Rossynanta) i pobudziwszy go do najżwawszego biegu, czyli do truchciku, leciał na spotkanie swego wroga. Ujrzawszy jednak, że Don Kichot zabawny jest podsadzaniem Sanczy, zawściągnął wodzy i na połowie drogi się zatrzymał. Rumak bardzo był mu za to obligowany, gdyż już ani kroku naprzód postąpić nie mógł. Don Kichot, któremu się zdało, że rycerz wraży bieży przeciwko niemu na skrzydłach, wbił ostrogi w wychudzone boki Rossynanta i przynaglił go tak, iż, jak dziejopis mówi, człapak zaczął gnać na wyskok, chocia w trakcie całej tej historji jeno truchcikiem biegał.
Z tym wściekłym impetem, jakiego nigdy jeszcze nie widziano, runął naprzód i doskoczył tam, gdzie się znajdował Rycerz Zwierciadeł, który nie przestawał wpierać pięt w swego rumaka, pakując mu w brzuch ostrogi, aż po same gwiazdki, bez tego jednak, aby go choć na palec z tego miejsca poruszyć, gdzie się zastanowił. Nasz dzielny Don Kichot skorzystał z nadarzonej sposobności, jego adwersarz bowiem wodził się ze swym biegunem, tak, iż nie mógł nawet dzidy dobrze przymierzyć, ani wziąć zamachu. Don Kichot, nie zważając na te jego zatrudnienia, bez nijakiego dla siebie hazardu, napadł z taką furją na Rycerza Zwierciadeł, że go z siodła zaraz wysadził i rzucił pod brzuch konia na ziemię, gdzie już pozostał, niby martwy, ręką ani nogą ruszyć nie mogąc.
— Sancho, obaczywszy rycerza na ziemi rozciągnionego, spuścił się gładko z korkowego drzewa, podbiegł żwawo do swego pana, który już zlazł z Rossynanta i zbliżył się do Rycerza Zwierciadeł, aby mu szyszak odjąć i upewnić się, czy jest martwy... W przypadku gdyby był żyw, chciał mu dać oddech wolniejszy. Nagle ujrzał... któż będzie mógł objawić to, co ujrzał, nie budząc zadziwienia i osłupienia w tych, co go słuchają. Obaczył, jak historja powiada, prawdziwą twarz, prawdziwe oblicze, rzetelny pozór, wierny obraz i konterfekt bakałarza Samsona Karrasco. Wówczas donośnym głosem na Sanczę zawołał: — Pójdź tu, Sanczo, i spójrz na to, czemu, mimo ócz własnych świadectwa, wierzyć nie będziesz! Bierzaj, mój synu i patrz, co za moc jest tej przeklętej magji i co mogą gusła i czarnoksiężnicy.
Sanczo, ujrzawszy oblicze bakałarza Karrasco, jął się żegnać znakami krzyża świętego i Bogu się polecać. Tymczasem, gdy zwyciężony rycerz żadnej oznaki życia nie dawał, Sanczo rzekł do Don Kichota:
— Mniemam, panie mój, że dla lepszego doświadczenia i upewnienia się trzeba wrazić szpadę w gardziel tego Jegomości, co być się zdawa bakałarzem Karrasco. Może zabijając go, pozbędziesz się WPan jednego ze swych wrogów — czarnoksiężników.
— Dobrze gadasz — odparł Don Kichot — im więcej trupów, tem mniej nieprzyjaciół.
Gdy już wyciągał szpadę, aby radę Sanczy uskutecznić, nadbiegł co tchu w piersiach giermek Rycerza Zwierciadeł, ale już bez nosa, co go takim szpetnym czynił, krzycząc gromkim głosem:
— Zatrzymajcie się panie Don Kichocie, baczcie, co czynić chcecie. U nóg waszych leży przecie wasz przyjaciel, bakałarz Karrasco... ja zaś jestem jego giermkiem.
Sanczo, ujrzawszy go, już bez tej ohyzdy a plugastwa, zapytał:
— A gdzie nos?
— Tutaj, w kieszeni — odparł giermek.
I zanurzywszy rękę w prawą kieszeń, wydobył nos uklejony z papieru, tak cudaczny, jakeśmy to opisali. Sanczo, przypatrzywszy się giermkowi baczniej, rzekł głosem, pełnym wielkiego zdumienia:
— O najświętsza panienko, bądź mi na pomocy! Ten ci jest Tomaszem Cecialem, moim kumotrem i sąsiadem!
— A jakżeby mogło być inaczej! — odparł giermek beznosy. Jestem Tomaszem Cecialem, kmotrem i sąsiadem Sanczo Pansy, a zaraz wam opowiem, przez jakie to sztuczki, wybiegi i zwodzenia tutaj się znajduję. Na ten czas poproście jeno swego pana, aby nie dotykał, krzywdy nie robił i nie ranił Rycerza Zwierciadeł, leżącego u jego stóp, gdyż jest on zuchwałym bakałarzem Karrasco.
Tymczasem Rycerz Zwierciadeł do utraconych zmysłów przyszedł. Don Kichot, zważywszy to, przytknął mu do gardła ostrze obnażonej szpady i rzekł:
— Zginiecie, rycerzu, jeśli nie wyznacie, że niezrównana Dulcynea z Toboso w piękności prym dzierży nad Waszą Kasildeą z Wandalji. Krom tego musicie się przedstawić mej damie w mojem imieniu, aby mogła rozporządzać Wami, według swego upodobania. Jeśli pani Dulcynea puści Was na wolę, pospieszycie nazad do mnie (sława głośnych dzieł moich za przewodnika Wam posłuży i do miejsca, gdzie będę przebywał, łatwiej doprowadzi), aby mi oznajmić, co się Wam, w przytomności pani mojej, przytrafiło. Wszystkie te warunki nie są ni kęska przeciwne tym, któreśmy przed naszem spotkaniem okryślili, gdyż nie przechodzą obrębu ustaw błędnego rycerstwa.
— Wyznaję — odparł powalony na ziemię rycerz — że jeden brudny i koślawy trzewik pani Dulcynei z Toboso, więcej warta, niżli źle postrzyżona, chocia ochędożna broda Kasildei. Przyrzekam święcie, że pójdę i wrócę, aby Wam zdać szczegółową relację z tego, co chcecie.
— Musicie także przyznać i uwierzyć — rzekł Don Kichot — że rycerz, którego zwyciężyliście nie był, ani nie mógł być Don Kichotem z Manczy, ale że był to ktoś inny, jemu podobny. Jako też i ja z mojej strony przyświadczam, że Wy, chocia zdajecie się być bakałarzem Samsonem Karrasco, wcale nim nie jesteście, tylko jemu podobnym. Te zmyślone kształty postawili mi przed oczami moi nieprzyjaciele-czarnoksiężnicy, tak, abym poskromił porywcze zapędy mego gniewu i używał w spokojności i łagodności owoców mojej sławy i zwycięstwa.
— Przyświadczam, utrzymuję i wierzę, tak jak Wy, panie, zaświadczacie, utrzymujecie i wierzycie — odparł srodze zmordowany nieborak-rycerz. Pozwólcie mi podnieść się na nogi, jeśli na to pozwoli obrażenie, com je z upadku odniósł.
Don Kichot, pospołu z Giermkiem Borowym, pomogli mu wstać. Sanczo Pansa nie odrywał oczu od giermka, pytając go o różne rzeczy; responsy na te pytania były jawnym dowodem, że znajdował się przed nim Tomasz Cecial w niezmyślonym kształcie. Aliści podejrzenie, które wszczepił w umysł Sanczy jego pan: że czarnoksiężnicy przemienili pozór Rycerza Zwierciadeł i przedzierzgnęli go w postać bakałarza Samsona, nie zwalało mu uwierzyć w prawdę, którą miał przed oczami.
Koniec końców pan i sługa pozostali w swem błędnem mniemaniu i opacznem rozumieniu. Tymczasem Rycerz Zwierciadeł i jego giermek, wielce nieszczęśliwi, odjechali od Don Kichota i Sanczy, szukając miejsca, gdzieby mogli opatrzyć plastrami żebra potłuczone.
Don Kichot i Sanczo odprawili się w drogę do Saragossy, gdzie ich historja na ten czas pozostawia, aby zdać sprawę z tego, kim był Rycerz Zwierciadeł i jego srogonosy giermek.




  1. Od Andalos, jak Arabowie nazywali Wandalów, poszła później nazwa Andalosia i Andalusia.
  2. Giralda — piękna wieża słynnej katedry w Sevilli. Zbudował ją w końcu XII w. król maurytański, z dynastji Almohadi. Była to wieża obserwacyjna w pobliżu meczetu, przekształconego później na katedrę. Na szczycie wieży postawiono w 1568 r. ogromną statuę złoconą, obracającą się za podmuchem wiatru i wskazującą jego kierunek.
  3. Cztery wielkie posągi z szarego kamienia, przedstawiające jakieś zwierzęta i chrzczone przez lud nazwą „Byków z Guisando“.
    Posągi te znajdują się w winnicy klasztoru Jerónimos de Guisando, w djecezji Avila. Nie wiadomo z jakiego czasu pochodzą.
  4. Cabra (starożytne „Algebro“) miasteczko w prowincji Kordoba. W odległości kilku kilometrów od Cabra, otwiera się tajemnicza i olbrzymia otchłań, o której lud sądził, że jest „gębą piekieł“.
    Wspomina o niej Vicent Espinel w „Relaciones del Escudero Marcos de Obregón“, Luis Velez de Guevara w „El Diablo Cojuelo“ i Cervantes w „Ordenanzas de los poetas“, dodanych do „Vieje del Parnaso“.
  5. Dwa wiersze z poematu „La Araucana“ Don Alonso de Ecrilla y Zuniga, który „chce śpiewać nie o kobietach, ani o dworności zakochanych rycerzy, lecz o dzielnych bohaterskich czynach Hiszpanów, w czasie zdobywania Chile“.

    ...„pues no es el vencedor más estimado
    de aquello en que el vencido es reputado“.

  6. Ferrau, spotkawszy Rolanda i niepoznawszy go, chełpi się przed nim, że go zwyciężył w pojedynku, czemu zaprzecza Paladyn (Orl. Fur. XII, 44 — 45).
  7. Statuty niektórych bractw miały ustanowioną pewną karę pieniężną, którą grzesznik i winowajca płacił w mniejszej, lub większej ilości świec woskowych. Sanczo przypomina w kapitulum XLIII, że należy do pewnego bractwa religijnego w swojej wsi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.