Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XXV
O PRZYTRAFIENIU RYCERZA OŚLEGO I O PRZYGODZIE POKAZYWACZA KUKIEŁ, A TAKOŻ O WRÓŻENIACH MAŁPY

Don Kichot o mało ze skóry nie wyskoczył, pragnąc dowiedzieć się dziwów, co mu je człek, bron niosący, obiecał opowiedzieć. Poszedł szukać go tam, gdzie mu oberżysta wskazał i prosił, aby mu rzekł, nie mieszkając to, co później opowiedzieć zamyślał, a o co go już w drodze zapytywał.
— Trzeba — odpowie ten człowiek — większej wygody i czasu dłuższego na wypowiedzenie i słuchanie tych dziwów. Pozwólcie mi, miły panie, wprzód muła mego opatrzyć, później zaś opowiem Wam rzeczy, co Was w zadziwienie wprawią.
— O to mniejsza — rzecze Don Kichot — we wszystkiem ci dopomogę.
Jął zatem żłób czyścić i jęczmień podsiewa,ć ta pokora zobligowała tamtego do opowiedzenia mu chętnie tego, o co prosił. Usiadł na ławie kamiennej, obok Don Kichota i, mając za słuchaczów Bazylego, pazia, Sanczo Pansę i oberżystę, zaczął swoją opowieść na ten kształt:
— Musicie wiedzieć WPanowie, iż w jednej wsi, o pięć mil stąd oddalonej, tameczmemu wójtowi i asesorowi zginął osioł. Powiadają, że stało się to przez psotę i łotrostwo jego służącej (siłaby o tem mowić należało). Chocia wójt wszystkich starań dokładał, aby osła odzyskać, przecie wysiłki jego były daremne. Od dnia, gdy osioł zaginął, ubiegło już piętnaście dni, aż razu pewnego, gdy wójt się po wsi przechadzał, zbliżył się doń namiestnik sądowy tegoż miejsca i rzekł:
— Dajcie mi hojny napiwek, kumie, bowiem wasz siwec się znalazł.
— Przyrzekam, że go uiszczę — odparł tamten — ale wprzód powiedzcie mi, gdzieście go odnaleźli.
— Widziałem go dzisiaj rano — rzecze namiestnik — w górach, bez, burdy i uzdy, tak chudego, że aż litość bierze, gdy się na niego patrzy. Chciałem go schwytać i przygnać tu do was, ale tak zdziczał, że gdym się do niego zbliżył, zaczął ligać, później zaś uciekł w najgęstszy las. Jeżeli chcecie, abyśmy się we dwóch na poszukiwania udali, pozwólcie, abym moją oślicę do stajni odprowadził; niezadługo do was powrócę.
— Bardzo mi rzecz miłą uczynicie — odparł wójt — i postaram się odwdzięczyć wam przy pierwszej sposobności.
Z temi wszystkiemi szczegółami i tym kształtem właśnie opowiadają o tem zdarzeniu wszyscy, co całej prawdy są świadomi.
Dwaj przyjaciele poszli tedy w las, ku temu miejscu, gdzie się osioł ukazał, ale mimo usilnych poszukiwań znaleść go nie mogli. Namiestnik, widząc, że nic wskórać nie mogą, rzekł:
— Słuchajcie, kumie, przyszedł mi na myśl dobry sposób, dzięki któremu, ani chybi, znajdziemy to bydlę, choćby się ono zapadło nie tylko w głąb lasu, ale i ziemi. Ja umiem ryczeć bardzo udatnie, a jeśli i wy trochę potraficie, całą rzecz pięknie uładzimy.
— Jeżeli ja trochę ryczeć umiem, kumie? — odparł wójt. Na Boga! — tak ryczę, że nikt mnie w tem nie przewyższy, nawet same osły.
— Zaraz to obaczym — odparł namiestnik — mojem ułożeniem jest, że ja się udam w jedną stronę, wy zaś w drugą tego lasu, tak iż cały bor okrążymy i przetrząśniemy. Wy będziecie ryczyć, ja wam będę odrykiwał, tak iż osioł, jeśli się w lesie znajduje, niechybnie się nam odezwie..
— Muszę wam rzec, kumie — oparł wójt — że wynalazek jest wyśmienity i godny waszego wielkiego rozumu.
Rozdzielili się zatem, jak było ustanowione, i zaczęli oba wraz ryczeć jak osły. Omyłem wspólnem ryczeniem, przybiegli do siebie, rozumiejąc, ze osioł się już odnalazł. Gdy się do siebie zbliżyli, rzekł ten co osła utracił:
— Zali to możliwe, kumie, aby to nie mój osioł tak ryczał?
— Nie, to ja ryczałem — odparł namiestnik.
— Zatem powiedzieć mogę — rzekł pierwszy — że nie ma żadnej różności między wami a osłem, przynajmniej co do ryczenia. W życiu mojem nie widziałem, ani słyszałem nic podobnie dokładnego.
— Te gorące zachwalania i pochwały — odparł ten, co ułożenie wymyślił — raczej do was, kumie, niż do mnie stosować się winny, gdyż przysięgam na Boga, który mnie stworzył, że moglibyście dwoma ryczeniami zgasić tego, co najlepiej w świecie ryczeć umie. Głos macie mocny, dźwięk wasz jest wysoki, ostatnie nuty szybkie i liczne; słowem uważam się za zwyciężonego i wam oddaję prym i koronę tej tak rzadkiej zdatności.
— Muszę tedy rzec — odparł właściciel zaginionego osła — że odtąd jeszcze więcej szacował się będę, niż przedtem, w tej myśli pozostając, że mam zdolności osobne i coś nie coś umiem; dotąd bowiem mniemałem, że dobrze ryczę, aliści nie wiedziałem, że aż tak w doskonałości celuję.
— Ja zasię powiem — odparł drugi — że wiele jest na świecie zdatności i biegłości straconych i źle używanych przez ludzi, którzy nie umieją ich ukazać i używać.
— Nasza biegłość — rzecze właściciel osła — nie wiem ku czemuby służyć miała, gdyby nie to przytrafienie; daj Boże jeszcze, aby skuteczna była.
Rzekłszy to, znów się rozdzielili i ryczeć jęli, ale za każdym razem ta sama omyłka się powtarzała i zbiegali się do siebie, aż wreszcie na oznaczenie, że to nie osioł, umówili się dwa razy, raz po raz ryczeć. Tak tedy podwoiwszy ryczenia, okrążyli całą górę, aliści zgubiony osioł wcale im się nie odezwał. Jakżeby jednak mógł głosu dobyć, nieborak, skoro w gęstwinie lasu wpół pożarty od wilków leżał? Gdy go ujrzał jego pan, rzekł:
— Dziwiłem się mocno, że nie odpowiada, gdyby był przy życiu, jużby dawno się nam odezwał, nasze ryczenia usłyszawszy; chybaby nie był osłem. Już i nie żałuję trudu, któregośmy na szukanie nie litowali, chocia bowiem mego osła martwym znalazłem, to słyszałem was dokładnie i gładko ryczącego.
— Biegłość nasza jest równa, kumie — odparł tamten. Jeżeli ksiądz proboszcz dobrze śpiewa, to jego wikary nie podlej.
Powrócili do swej wsi zmordowani, źli i ochrypnięci, i opowiedzieli przyjaciołom, znajomym i wszystkim, co się tam znajdowali, co się im przytrafiło przy poszukiwaniu osła, wynosząc pod niebiosy wzajemną zdatność doskonałego ryczenia. Niezadługo rozniosła się ta sława po wsiach okolicznych i djabeł, który nigdy nie śpi, siejąc niezgody, wzniecając kłótnie wszędzie, gdzie może, za błahym powodem, sprawił, że mieszkańcy innych wsi zaledwie jakiegoś człeka z naszej wsi napotkali, zaczynali mu zaraz ryczeć pod nos, jakby się naśmiewali z naszych urzędników. Aż do dzieci się ta igraszka przeniosła, a było to jakby się w ryczenie wszyscy czarci z piekła wdali. Ryczenie rozszerzyło się po całym kraju okolicznym, tak, iż mieszkańcy wsi są po tym ryku odróżniani od innych, jak murzynowie od białych. Nieszczęście tych żartów tak daleko zaszło, że nieraz wyszydzeni występowali zbrojnie przeciwko szydercom, aby im bitwę wydać, nie dbając na królewskie zakazy, na strach przed wieżą, ani na wstyd. Mniemam, że jutro albo pojutrze wszyscy z naszej wsi wyjdą w pole, aby walczyć z mieszkańcami innej, o dwie mile stad się znajdującej, bowiem ci najwięcej nas prześladują.
Abyśmv dobrze uzbrojeni wystąpić mogli, kupiłem te alabardy i dzidy, coś je WPan widział. Oto są dziwy, WPanowie, com je miał opowiedzieć, o innych nie wiem.
Wtem wszedł do karczmy człek, ubrany w skórę dzikiej kozy, kaftan, spodnie i pończochy. Wchodząc, rzekł głosem donośnym:
— Czyli macie jaką izbę próżną, panie gospodarzu. Oto małpa, która wróży i wyobrażenie uwolnienia Melisandry...
— Tam do kata! — zawołał karczmarz — przecie to mistrz Pieter! Wesoły wieczór się nam gotuje!
„Zapomniałem wam powiedzieć, że mistrz Pieter miał lewe oko i prawie cały lewy policzek opasany przepaską z zielonej kitajki, jakby na dowód, że cała ta część była chora“. Gospodarz ciągnął dalej:
— Witajcie nam, witajcie Wasza Miłość, mistrzu Pietrze. Gdzie jest małpa i obraz, gdyż ich tu nie widzę.
— Znajdują się w pobliżu — odparł człek, w skórę ubrany ja pośpieszyłem naprzód, aby dowiedzieć się, czy będzie miejsce dla nas.
— Odmówiłbym izby księciu Alby, aby ją tylko dla was zachować — odparł oberżysta. — Niech jeno przybywa małpa i obraz sceniczny,[1] gdyż są tu dzisiaj osoby, co zapłacą należycie za to widowisko i zręczność małpy.
— Dobrze zatem — odparł człek z opaską na oku — taniej się zgodzę i bylebym tylko koszty swoje opędził, już rad będę. Teraz pójdę, aby corychlej sprowadzić wóz, na którym się znajduje małpa i obraz sceniczny. To rzekłszy, wyszedł z oberży.
Don Kichot zapytał gospodarza, co to za jeden ten mistrz Pieter i jaki obraz oraz małpę posiada?
— Jest to stary pokazywacz kukieł — odparł gospodarz. — Oddawna już objeżdża prowincję Aragonu, która w skład Manczy wchodzi, wożąc ze sobą obraz Melisandry, uwolnionej przez znamienitego Don Gaiferosa. Jest to jedna z najlepszych i najudatniej wyobrażonych historyj, jakich w tym kraju oddawna nie widziano. Ma także małpę, tak zręczną i zdatną, że drugiej takiej pośród wszystkich małp nie masz. Przechodzi ona to, co człek imaginować sobie i wystawiać może. Gdy się jej o co pytają, słucha z pilnością, potem skacze na ramiona swego pana i, zbliżając się do ucha swego pana, szepce odpowiedź na pytanie, którą później mistrz Pieter oznajmia. Więcej gada o przeszłości, niż o przyszłości, a chocia nie zawsze zgadnie, jednakoż nie często się myli, tak iż niektórzy rozumieją, że djabła ma za skórą. Za każde zapytanie, jeśli małpa odpowie, jej pan bierze dwa reale, chciałem rzec raczej, jeśli Pieter odpowie, potem gdy mu już małpa do ucha naszepce, tak dalece, że ten Pieter za człeka majętnego uchodzi. Jest to człek dworny, jak mówią we Włoszech, dobry kompan, dobrze życia używający; mówi za sześciu, pije za dwunastu, a wszystko to z przemysłu swego języka, swej małpy i swego obrazu.
Tymczasem przybył Pieter; na wozie znajdowała się tłusta małpa bez ogona, mająca pośladki pokryte pilśniowemi kudłami; z tem wszystkiem niezbyt szpetnie wyglądała. Zaledwie Don Kichot ujrzał ją, zapytał:
— Rzeknij mi pani wróżko, jakie to ryby się łowi? Cóż tam robimy? Co się z nami stanie? Oto moje dwa reale!
To mówiąc, kazał Sanczy odliczyć je mistrzowi, aliści ten odparł za małpę:
— To zwierzę, WPanie, nie wie rzeczy, które nastąpić mają, wie tylko przeszłość i trochę teraźniejszych.
— Hej, do bisa! — zawołał Sanczo — nie dałbym ani szeląga za przepowiadanie tego, co już się stało, któż może to lepiej wiedzieć odemnie samego? Wielkie toby głupstwo było płacić komuś za opowiedzenie mi tego, co ja dokładnie wiem. Ale skoro małpa jest wiadoma, co się teraz dzieje, tu są dwa reale, niechaj cudak powie, co pod ten czas robi Teresa Pansa, moja żona i czem się bawi.
Mistrz Pieter nie chciał wziąć zapłaty, mówiąc:
— Nie zwykłem brać wcześniej pieniędzy, niż małpa usłuży.
Rzekłszy to, uderzył się dwa razy prawą ręką po plecach; małpa wskoczyła mu na nie, przybliżyła pysk do jego ucha i poczęła szczęką o szczękę uderzać. Trwało to kęs czasu, jaki potrzebny jest na odmówienie Credo, później z równą letkością i chyżością skoczyła na ziemię; mistrz Pieter tymczasem padł na kolana przed Don Kichotem i obejmując mu nogi rzekł:
— Obejmuję te nogi, tak jakbym kolumny Herkulesa obejmował, o wskrzesicielu znamienity zapomnianego rycerstwa błędnego, o nigdy zadosyć nie wychwalony rycerzu, Don Kichocie z Manczy, podporo słabych, ramieniu upadłych, wsporze i pociecho nieszczęsnych.
Don Kichot osłupiał. Sanczo pozostał pomieszany, krewniak zastanowiony, paź zacudowany, gospodarz i wszyscy wielce zadziwieni ze słów, pokazywacza kukieł, który ciągnął dalej tym kształtem:
— A ty, poczciwy Sanczo Pansa, najlepszy giermku najwyborniejszego rycerza na świecie, ciesz się z całej duszy: twoja żona Teresa raduje się dobrem zdrowiem i przędzie teraz len, a jeśli chcesz, abym ci jeszcze coś powiedział, wiedz, że blisko niej po lewej ręce stoi dzban naszczyrbiony, pełen wina, którym się w pracy swojej pokrzepia.
— Temu łatwo wierzę! — zawołał Sanczo — Teresa jest kobieta rządna, starowna i zabiegła, gdyby nie była zazdrosna, nie oddałbym jej za olbrzymkę, Andandonę, która według tego, co mój pan powiada, była białogłową, wielkimi zaletami uraczoną. Moja Teresa jest z tych, co to nie dają sobie w kaszę dmuchać.
— Mniemam — rzecze wtem Don Kichot — że kto wiele czyta i dużo po świecie jeździ, siła widzi i siła umie. Mówię to dla tej przyczyny, że nie ma dowodu, któryby mógł mnie przekonać, że są na świecie małpy wieszczki, jako to teraz na własne oczy widzę. Jam jest ten Don Kichot z Manczy, którego to zwierzę mianowało. A chocia zbytnio mnie nad zasługę zachwaliło, przecie dziękuję niebu, że mnie obdarzyło duszą łagodną, tkliwą i litosną, zawsze gotową do świadczenia wszystkim dobra, a nigdy zła.
— Gdybym miał pieniądze — rzekł paź — zapytałbym pani wróżki, co mnie czeka w dalszej podróży, którą przedsięwziąłem.
Na to mistrz Pieter, powstawszy z klęczek, rzecze:
— Jużem namienił, że to zwierzę o rzeczach przyszłych nie gada, nic tu nie znaczy, czy są pieniądze, czy ich niema, bo, przez wzgląd na przytomność pana Don Kichota, o zapłacie wcale nie myślę.
A teraz, aby się uiścić ze swej obietnicy i uciechę panu Don Kichotowi sprawić, zaraz widowisko odprawię, ku zabawie wszystkich przytomnych, nie domagając się grosza od nikogo.
Gospodarz, wielce uradowany, wyznaczył miejsce sposobne na to widowisko kukieł, które zaraz sprawione zostało.
Don Kichot nie był zbytnio ukontentowany zgadywaniem małpy, gdyż nie mógł tego wymiarkować, dlaczego zwierzę nie jest wiadome teraźniejszości i przyszłości, przeto, gdy mistrz Pieter zajęty gotowaniem widowiska, odciągnął Sancza w kąt stajni i rzekł:
— Myślałem i przemyśliwałem nad cudowną zdatnością tej małpy i owóż mniemam teraz, że jej pan, mistrz Pieter musi mieć skrytą i osobną umowę z djabłem[2], aby ten nadawał małpie tę doskonałość, co Pietrowi daje możność wyżywienia się. Gdy się już ubogaci, będzie musiał oddać kusemu duszę swoją, czego ten nieprzyjaciel ludzkiego rodzaju zawsze najusilniej żąda. W zdaniu tem utwierdza mnie i to, iż małpa tylko teraźniejszych i przeszłych rzeczy jest wiadoma; w samej rzeczy uwiadomienia djabła dalej nie idą, bo przyszłość jest mu tajna i znać on ją może jeno przez omylne domyślania. Panu Bogu tylko jednemu jest zostawiona wiadomość wszystkich wieków i chwil i jeno dla Boga niema przyszłości ani przeszłości, tylko sama teraźniejszość. Skoro jest tak nieomylnie, za pewne to kładę, że małpa djabelskim językiem przemawia i w zadziwieniu ostaję, że jeszcze nie doniesiono o niej Świętej Inkwizycji, aby ją wybadała jakim językiem i duchem zgaduje i jakiej tajemnej mocy zdatność tę zawdzięcza. Wiadomo jest przecie, że ani ona, ani jej pan nie są astrologami i nie umieją horoskopów dochodzić, która to umiejętność tak powszechna jest teraz w Hiszpanji, że niema dzisiaj szewca, pazia lub babiny, coby nie umieli gwiaździarskich figur układać, jakby tu chodziło o podniesienie waleta dzwonkowego; przez te łgarstwa i zabobony zaciemniają i upadlają cudowną prawdę tej sciencji. Przypominam sobie, że jedna dama zapytała pewnego dnia jednego z tych gwiaździarskich zgadaczów, czyli jej suczka, co ją na ręku trzymała, oszczeni się, wiele mieć będzie szczeniąt i jakiej maści? Mistrz gwiaździarski, okryśliwszy horoskop, odparł, że suczka stanie się szczenna i urodzi trzy szczeniaki: jeden będzie zielony, drugi czerwony, a trzeci mieszanej barwy. Stanie się to jednak tylko wtedy, jeśli suczka będzie się parzyła w poniedziałek lub sobotę, między godziną jedenastą a dwunastą w południe lub w nocy. Zdarzyło się, że po dwóch dniach suczka zdechła, z przyczyny niestrawności, a ten znaków okryślacz zyskał w całem mieście sławę znakomitego astrologa.
— Z tem wszystkiem — odparł Sanczo — chciałbym, aby Wasza Miłość kazał Pietrowi zapytać się małpy, jeżeli cuda, coś je WPan widział w jaskini Montesinos są prawdziwe, ja bowiem, bez nijakiego dla Waszej Miłości uszczypku, poczytuję je za łgarstwo, zmyślenie, albo przynajmniej za marzenie we śnie.
Gdy się takiemi dyskursami bawili, mistrz Pieter zbliżył się do Don Kichota, aby mu powiedzieć, że widowisko jest już gotowe. Prosił go też, aby przybył nieodwłocznie, bowiem theatrum na zobaczenie zasługuje. Don Kichot oznajmił mu swoje pragnienie i prosił go, aby dowiedział się od małpy, czy rzeczy, co mu się przytrafiły w jaskini Montesinos, były rzetelne, czy też przez sen marzone, gdyż, jak mu się zdawa, mają one w sobie coś z jawy, a coś ze snu.
Majster nie odrzekł ani słowa, jeno przywiódł małpę i, postawiwszy ją przed Don Kichotem i Sanczem rzekł:
— Pani małpo, ten rycerz chce wiedzieć, czyli pewne rzeczy, co mu się zdarzyły w jaskini, zwanej Montesinos, są prawdziwe, czyli też zmyślone. Rzekłszy to, dał znak umówiony, małpa zaś skoczyła mu zaraz na ramię i szemrać jęła do ucha. Majster Pieter oznajmił, nie mieszkając: — Małpa powiada, iż część tych osobliwości, coście je widzieli w jaskini jest do prawdy podobna, druga zasię wątpliwa i to jest wszystko co wie względem tego zapytania. Jeżeli jednak Wasza Miłość chce więcej dowiedzieć się, w przyszły piątek małpa odpowie na wszystkie zadane jej trudności. Teraz skończyła się już moc jej zgadania i cnota ta wróci małpie dopiero w piątek, jak sama rzekła.
— Zaliżem nie powiedział — rzecze Sanczo do swego pana — że te widziadła w Montesinos nie ze wszystkiem są rzetelne? Nawet połowy prawdy niema w tem, coś WPan opowiedział.
— Zdarzenia ci to wyjawią, Sanczo — odparł Don Kichot — czas wszystko odkrywa i na jaśnię podaje, choćby i rzecz jakaś była we wnętrznościach ziemi utajona. Ale dosyć na tem! Pójdźmy obaczyć widowisko majstra Pietra; widzi mi się, że musi mieć w sobie coś nowego i dobrego.
— Coś? — zapytał majster Pietr — moje theatrum tysiąc najwyborniejszych rzeczy w sobie zawiera. Zaręczam Waszej Miłości, że jest to osobliwość największa jaką dzisiaj na świecie oglądać można, lecz, operibus credite et non verbis. Pospieszajmy jednak, gdyż pora robi się późna, a siła rzeczy mamy czynić, mówić i pokazywać.
Don Kichot i Sanczo weszli za Pietrem do izby, gdzie już theatrum kukieł ustawione było, wielą świeczek woskowych oświetlone, co mu dawało wspaniały pozór. Majster Pieter zaraz wlazł pod płótno, gdyż on to miał kukłami poruszać. Na przodzie stanął mały chłopiec, sługa majstra Pietra, aby tłumaczyć i objaśniać przytomnym tajemnice widowiska. W ręku miał laseczkę, którą ukazywał kukły, wychodzące na scenę.
Don Kichot, Sanczo, paź i krewniak Bazylego zasiedli na najlepszych miejscach; wszyscy obecni w karczmie bądź stali, bądź też siedzieli naprzeciw theatrum. Tłumacz jął mówić to, o czem dowiemy się w kapitulum następnem:




  1. „Retablo“ — oznacza obraz, na którym są wymalowane lub wyrzeźbione figury i sceny, przedstawiające fazę jakiejś historii lub zdarzenia. Wspaniałe są zwłaszcza figury na katedrze w Oviedo i w Burgos. „Retablos“ zwano także teatry marjonetek, tak popularne w Hiszpanii.
  2. Opuszczam ustęp, polegający na grze słów między „paktem“ (pacté) a „patio“ (dziedziniec), niemożliwej do oddania w przekładzie. „Osobny pakt z djabłem“ — mówi Don Kichot. Sanczo, nie zrozumiawszy, odpowiada: „Jeżeli ten podwórzec jest przestronny i do djabła należy, ani chybi brudny być musi. Jakąż jednak korzyść mieć może mistrz Pieter z takich dziedzińców“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.