Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nasz rycerz i jego giermek, wielce smutni i zafrasowani, do swych biegunów powrócili. Zwłaszcza Sanczo był ciężko strapiony, bowiem ilekroć ktoś mu się dobierał do węzełka z uciułanemi pieniędzmi, miał wrażenie, że mu duszę z ciała dobywa. Gdy mu odbierano grosz, zdawało mu się, że źrenicę oka utraca. Wsiedli w głębokiem milczeniu na rumaki i oddalili się nieznacznie od sławnej rzeki; Don Kichot, zanurzony w swych zamyśleniach miłosnych, Sanczo w myśli zostania znacznym panem, od czego wiele oddalonym się uznawał. Chocia był prostakiem i głupcem, przecie dobrze miarkował, że czyny, zamysły i postępki jego pana były po większej części tylko dziwactwa i przywidzenia, tak dalece, że czekał tylko stosownej pory, aby, nie uczyniwszy obrachunku, ani nie pożegnawszy się ze swym panem, czmychnąć i do domu powrócić. Jednakoż fortuna inaczej zdarzyła, niż zamyślał.
Trafiło się, iż nazajutrz, nad wieczorem, Don Kichot, wyjeżdżając z lasu, rzucił wzrokiem na łąkę zieloną, na skraju której wielu ludzi stało. Zbliżywszy się, uznał, iż byli to polujący na ptactwo. Gdy się dalej przysunął, obaczył między nimi damę urodziwą, siedzącą na rumaku śnieżnobiałym, co miał na sobie rząd zielony i siodło wspaniałe, przetykane srebrem. Dama była przybrana w zielone suknie polowe, tak dobrane i ozdobne, iż zdało się że to sama ozdobność w jej osobę przemieniła się. W lewej ręce sokoła trzymała, co było Don Kichotowi powodem do mniemania, że musi być to jakaś znaczna dama i pani tych myśliwych. Jakoż było tak w samej rzeczy. Rzekł zatem do Sanczy:
— Jedź, mój synku, Sanczo, i powiedz tej damie, na białym rumaku siedzącej, że ja, Rycerz Lwów całuję ręce jej przedziwnej piękności. Jeżeli Jej Wysokość pozwoli, sam osobiście ucałuję je i złożę Jej zapewnienia pokornych służb moich we wszystkiem, co mi rozkaże. Zważaj dobrze, Sanczo, na to, co mówić będziesz i nie wściubiaj w to przywitanie mnóstwa przysłów swoim obyczajem.
— Właśnie WPan znalazł wściubiacza — odparł Sanczo. — Zali do mnie z taką mową obracać się należy? Alboli to pierwszy raz w mojem życiu poselstwa do wysokich i znakomitych dam odprawiam?
— Krom tego, coś je odbył do Jejmość pani Dulcynei — rzekł Don Kichot — nie wiem o innem, chyba, żeś nie odemnie był wyprawiony.
— Prawdą jest — odparł Sanczo — ale dobry płatnik nie boi się dać zastawy, zasię w dostatnim domu wnet stół do wieczerzy nakrywają, chcę rzec, że nie mnie to trzeba przestróg udzielać, bowiem jestem zdatny do wszystkiego i na wszystkiem znam się potrosze.
— I ja tak trzymam o tobie, Sanczo — rzekł Don Kichot — jedź szczęśliwie i niech cię Bóg prowadzi.
Sanczo ruszył zaraz truchcikiem, przynaglając osła do zmiany chodu. Przyjechawszy do miejsca, gdzie cię znajdowała piękna dama polująca, zlazł z kulbaki rzucił się na kolana i tym kształtem przemówił:
— Wysoka i piękna damo, ten rycerz, co go tam widać, Rycerzem Lwów zwany, jest moim panem, ja zasię jestem jego giermkiem, którego w domu Sanczo Pansą zowią. Ów Rycerz Lwów, który przed niedawnym czasem zwał się Rycerzem Posępnego Oblicza — przysyła mnie, abym powiedział Waszej Wysokości, że Ją uprasza o pozwolenie i dozwolenie, by mógł, za łaską Jej osobliwą i wiadomością własną, swoje pragnienie uskutecznić, co je ma, i które jest, jak powiada i jak mnie się zdaje, usługiwać wiecznie Waszej Dostojności i Piękności Wysokiej. Jeżeli mu Wasza Uprzejmość tego przyzwolenia udzieli, obróci się ono na dobro Waszej Wysokości, on zasię otrzyma fawor osobny, co go w ukontentowanie głębokie wprawi.
— Zaprawdę, mój wdzięczny panie giermku — odparła dama — odprawiłeś swoje poselstwo należycie, z wszystkiemi okolicznościami, jakich podobny urząd wymaga. Podnieś się, proszę, nie jest bowiem rzeczą przyzwoitą, aby giermek tak wielkiego rycerza, jakim jest Rycerz Posępnego Oblicza, o którym już doskonałe uwiadomienie mamy, na kolanach pozostawał. Wstań, mój przyjacielu i powiedz swemu panu, że wielkim zaszczyci faworem mnie i mego małżonka, księcia pana, jeśli nas odwiedzić zechce w naszym wiejskim domu, co go tu mamy w pobliżu.
Sanczo powstał, przenikniony pięknością i grzecznością tej damy. Najwięcej zadziwił się jednak usłyszawszy, że była już uwiadomiona o Rycerzu Posępnego Oblicza. Mniemał, że dlatego tylko nie nazwała go Rycerzem Lwów, iż niedawno sobie przybrał ten przydomek.
— Powiedz mi, panie giermku — rzekła księżna (o której nie wiadomo z jakiego była rodu) — zali twój pan nie jest tym rycerzem, o którym historję wydrukowano pod tytułem „Przedziwny hidalgo, Don Kichot z Manczy“ i który ma za panią swego serca pewną Dulcyneę z Toboso?
— Ten sam właśnie, Wasza Wielmoznosc — odparł Sanczo — ja zasię jestem jego giermkiem, o którym winno być w dziejach dołożone, jeżeli mnie tylko w kołysce nie przemieniono, chcę mówić, w druku nie przechrzczono.
— Cieszę się z tego wielce — rzekła księżna. — Jedź, mój przyjacielu, Pansa, i powiedz swemu panu, że jego przyjazd do naszych posiadłości jest nam wielce miły i że nic przyjemniejszego nam się stać nie mogło nad tę bytność.
Sanczo powrócił spieszno i wesoło z tak pocieszną wiadomością do swego pana. Rozpowiedział mu szyroce, co z tą damą rozmawiał, wynosząc pod niebiosy, w swym gminnym stylu, jej urodę, kształtność i grzeczność. Don Kichot na siodle się dobrze osadził, nogi w strzemionach utwierdził, poprawił szyszak i spiąwszy Rossynanta ostrogą, ruszył na ucałowanie rąk księżnej. Księżna przywołała tymczasem swego małżonka-księcia, i gdy Don Kichot się zbliżał, opowiedziała mu o poselstwie Sanczy. Księstwo czytali już byli pierwszą część Dziejów Don Kichota, znali więc cudacką naturę naszego rycerza. Czekali zatem na niego niecierpliwie, pragnąc go poznać jaknajprędzej. Umyślili obchodzić się z nim jego zwyczajem i zgadzać się z nim we wszystkiem, przyjmując go z wszelkiemi obrządkami rycerstwa błędnego, o jakich mówią księgi rycerskie, których lubownikami byli.
Wtem przybył Don Kichot z podniesioną przyłbicą; Sanczo, widząc, że chce zleść z konia, pragnął mu strzemię podtrzymać, ale gdy chciał szybko na ziemię zeskoczyć, zaplątała mu się noga w postronku, co był u burdy, tak iż nie mógł żadną miarą jej wywikłać i pozostał zawieszony, łbem i brzuchem na ziemi leżąc. Don Kichot, który nie miał obyczaju zsiadać z rumaka bez tego, aby mu giermek strzemienia nie podtrzymywał, mniemając, że Sanczo już puślisko trzyma, przechylił się całem ciałem na jedną stronę, pociągając za sobą siodło, snać źle podpięte i obalił się wraz z niem na ziemię, nie bez wielkiego wstydu.
Przeklinał pocichu biednego Sanczę, który się jeszcze nie mógł wydobyć z zawikłania. Strzelcy zaraz, z rozkazu księcia, skoczyli, aby dopomóc rycerzowi i giermkowi. Podnieśli Don Kichota, który srodze potłuczony, szedł, jak mógł nachramując, poczem przykląkł na jedno kolano przed parą książęcą. Książę nie chciał dopuścić tego uniżenia, zsiadłszy tedy prędko z rumaka, pochwycił go w ramiona i rzekł:
— Martwi mnie, panie Rycerzu Posępnego Oblicza, to nieszczęście, które się Wam przytrafiło, zaraz po wjeździe do mych włości. Aliści zaniedbania giermków bywają nieraz przyczyną cięższych przypadków.
— Fawor, który otrzymałem od tak wielkiego książęcia — odparł Don Kichot — czyni, że nie mógł bym się czuć nieszczęśliwy, nawet, gdybym był i spadł w abis najgłębszy, gdyż szczęście widzenia Was wydobyłoby mnie stamtąd bez szwanku i ze sławą. Mój giermek, oby Bóg mu tego nie pamiętał, lepiej umie jęzor rozwiązywać dla nieprzystojnego rozprawiania, niż popręgi zaciskać i siodło umacniać. Ale w jakimkolwiekbym się znajdował stanie, konno czy pieszo, stojąc lub leżąc, jestem zawsze gotów na wszelkie rozkazy i skinienia Waszej Dostojności i mojej pani, księżnej, królowej piękności i władczyni powszechnej grzeczności.
— Zamilczcie, panie Don Kichocie z Manczy — rzekł książę — tam, gdzie jest Jejmość pani Dulcynea z Toboso, nie lza bez przestąpienia słuszności, chwalić innej urody jak jej.
Sanczo tymczasem wyplątał się już z sideł, a znajdując się w pobliżu, nie czekał, aż jego pan odpowie, jeno rzekł:
— Nie można tego zaprzeć, aby Jejmość pani Dulcynea z Toboso nie była piękna bardzo. Aliści, gdy się tego najmniej spodziewać możesz, zając ci z pod nóg wylata. Mówię tak, bowiem słyszałem, że to, co my zowiemy przyrodzeniem, jest jak garncarz, który wazy lepi. Gdy jedną piękną utoczy, dwie, trzy, albo i sto podobnych uczynić zdoła. Dlatego też Jejmość Księżna, nieobludnie mówiąc, nic nie ustępuje w urodzie Jejmość Dulcynei.
Don Kichot obrócił się wówczas do księżnej i rzekł:
— Trzeba, aby Wasza Wysokość wiedziała, że nigdy rycerz błędny nie miał za giermka równego plotucha i krotochwilnika, jak ja. Jeżeli będę miał szczęście służyć Waszej Książęcej Mości, choćby przez kilka dni, on sam to da poznać dowodnie.
— Księżna odparła: — Że Sanczo jest żartowniś tem więcej go szanuję. Znak to, że ma rozum pojętny, bo żarty i facecje, jak WPan sam wiesz, nie wychodzą z umysłów grubych, a tępych. Z tego, że poczciwy Sanczo jest krotochwilnikiem, wnoszę, że musi być człekiem pojętnym i mądrym.
— I gadatliwym — przydał Don Kichot.
— Tem lepiej — odparł książę — bowiem siła facecyj nie można pomieścić w niewielu słowach. Nie chcąc teraz na próżnem gadaniu czasu trawić, proszę, aby Rycerz Posępnego Oblicza zechciał nam towarzyszyć.
— Wasza Książęca Mość, raczcie mówić Rycerz Lwów — rzekł Sanczo — bo już niemasz Rycerza Posępnego Oblicza.
— Niechże będzie Lwów — odpowiedział książę — upraszam więc raz jeszcze, aby WPan Rycerz Lwów raczył jechać z nami do mego zamku, który się znajduje w pobliżu. Spotka go tam przyjęcie, jakie należne jest tak wysokiej osobie. Ja i moja małżonka zwykliśmy przyjmować godnie wszystkich rycerzy błędnych, którzy tu przybywają.
Tymczasem Sanczo osiodłał już był Rossynanta. Don Kichot dosiadł swego bieguna, zaś książę pięknego rumaka. Wzięli księżnę w środek i udali się w stronę zamku. Księżna pragnęła, aby Sanczo jechał przy jej boku, bowiem niezmiernie rada słuchała go rozprawiającego. Sanczo nie dał się wiele prosić; wmieszał się między państwo i jako czwarty wdawał się i wrywał w mowę, ku wielkiej uciesze księżnej i księcia, którzy czuli się ukontentowani ze zdarzonej sposobności przyjęcia w zamku takiego rycerza błędnego i podobnego giermka.