Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Historja powiada, że Sanczo wstrzymał się od spania poobiedniego tego dnia, i że, chce dotrzymać słowa księżnie, zjadłszy posiłek, udał się do niej. Księżna, która wielką pociechę odnosiła z rozmów z nim, rzekła mu, aby usiadł wedle niej na karle, aliści Sanczo odmówił, jako człowiek rozumienie na rzeczy mający, acz księżna mu powiedziała, że powinien usiąść jako rządca wyspy, a rozmawiać jak giermek, gdyż przez wzgląd na oba te urzędy wart jest zasiadać na krześle Cyda Ruy Dias Campeadora.[1] Sanczo, skłoniwszy głowę, usłuchał i usiadł. Wszystkie panie i panny dworskie Księżnej obstąpiły go wkoło, milczenie ścisłe zachowując i czekając co powie. Księżna zaczęła pierwsza w te słowa:
— Teraz, gdy sami jesteśmy i gdy nas nikt nie słucha, radabym, żeby mnie Pan Wielkorządca objaśnił w trudnościach, które znajduję w dziejach wielkiego Don Kichota z Manczy, które do druku oddane zostały. Pierwsza wątpliwość taka jest: Skoro Sanczo nigdy nie widział pani Dulcynei, chciałam rzec pani Dulcynei z Toboso, i nie odwiózł jej listu Don Kichota. jakoże list ten pozostał w Sierra Morena, między kartkami książeczki pamiętnej, jakże tedy mógł być tak śmiały, aby myślić odpowiedź i powiedzieć, że zastał tę damę, i zesiewającą zboże przetakiem, co jest nie tylko szalbierstwem grubem, ale też uszczerbkiem dla dobrego imienia nieporównanej Dulcynei; rzeczy te są przeciwne i niegodne wierności, ani rzetelności prawych giermków.
Na tę mowę Sanczo powstał z karła, nie odpowiedziawszy słowa, palec sobie na ustach położył i przeszedł przez pokój pocichu, skradając się i podnosząc zasłony i kobierce; to uczyniwszy powrócił i usiadł.
— Teraz Mościa Księżno, rzecze, gdym widział, że nas nikt nie podsłuchuje pokryjomu, szczerze i bez strachu jestem gotów odpowiedzieć na to, o co się mnie zapytano i na wszystko, czego pani Księżna żąda. Naprzód tedy, rzec muszę, iż uznaję mego pana Don Kichota za szaleńca, któregoby związać należało. chociaż czasami tak dobrze gada, iż mojem zdaniem i tych co go słuchają, sam djabeł nie mógł wymyślić mądrzejszych, udatniejszych i foremniejszych rzeczy; z tem wszystkiem mniemam i twardo utrzymuje, że ma mózg przewrócony. To, co mi do głowy przyjdzie, zaraz mu do wierzenia podaje, choćby to była bzdura wierutna, jak to odpisanie na list, albo i to, co się sześć czy osiem dni temu przydarzyło i nie jest jeszcze w dziejach dołożone, chcę rzec zaczarowanie pani Dulcynei, które jest równą prawdą, jak to, że osioł mój po powietrzu lata.
Księżna nalegała, aby Sanczo opowiedział ten figiel z zaklęciem Dulcynei, co giermek dokładnie wyłożył, nie opuszczając najmniejszej okoliczności, ku niemałej uciesze księżnej i jej dworskich panien.
— Z tego, co mi pan Sanczo wyraża — powie księżna — straszna wątpliwość budzi się w mojej duszy, zdaje mi się jakbym słyszała jakiś głos, szepcący do ucha: „Ponieważ Don Kichot z Manczy jest głupcem, szaleńcem i człekiem z rozumu obranym, zacóż Sanczo Pansa, jego giermek, wiedząc o tem dobrze, jednak mu służy/pokładając ufność w próżnych obietnicach; zapewne sługa musi być jeszcze głupszy i bardziej szalony niż jego pan.
Jeśli tak jest, jak jest istotnie, za złe ci będą poczytywali, pani księżno, że dałaś do rządzenia wyspę temu Sanczo Pansie, który nie umiejąc sam sobą rządzić, nie będzie też potrafił rządzić innymi!
— Zaprawdę, Mościa Księżno, ta wątpliwość całkiem słusznie się rodzi, może jej Księżna Pani powiedzieć, aby mówiła jasno, albo jako chce, ponieważ wiem, że prawdę twierdzi. Gdybym miał rozum zdrowy, dawnobym powinien był porzucić mego pana, ale owóż taki już mój los i moje złe przeznaczenie nie mogę inaczej, muszę za nim ciągnąć. Obaj jesteśmy z jednej wsi, jadłem jego chleb, dobrze mu życzę, nie jest niewdzięczny, dał mi oślęta, zasię ja bardzo wierny jestem, dlatego nie trzeba się spodziewać, aby nas rozłączyć mogła rzecz inna, jak ta motyka i rydel, któremi grób kopią. Jeżeli Wasza Wspaniałość nie chce, aby mi dano urząd na wyspie, który mi obiecano, powiem, że bez tego urzędu Bóg mnie na świat zesłał, a może też, nie otrzymawszy go, sumienie będę miał wolniejsze. Chociażem głupiec i prostak, rozumiem, że prawdę powiada przysłowie, iż mrówce skrzydła na jej zgubę wyrosły. Może się także zdarzyć, że Sanczo giermek łatwiej i prędzej trafi do nieba, niż Sanczo, rządca. Równie tu dobry chleb pieką, jak we Francji, a nocą wszystkie koty są szare. Nieszczęsny to człowiek, który o drugiej godzinie po południu, jeszcze nic w gębie nie poczuł; niema żołądka, coby o dłoń był większy od drugiego, a czy się słomą, czy sianem bańdzioch nabije, w tem rzecz cała, aby był pełen. Ptaszkom z pól Bóg dostarcza pożywienia i pieczę ma nad niemi! Lepiej grzeją cztery łokcie sukna grubego z Cuenca, niż cztery łokcie przedniej materji wełnianej z Segovii; gdy się z tego świata schodzi i gdy nas do ziemi kładą, jedna droga dla książęcia jak dla prostaka. Ciało papieża więcej miejsca nie zajmuje, jak ciało zakrystjana, chociażby i papież był wyższy za życia. Wchodząc do jamy, trzeba się kurczyć i zginać, bowiem nam się kurczyć i zginać każą, chocia to nam i do smaku nie przypada, a później dobranoc!
Wracając do mego wątku, powiem tedy, że jeżeli mi Wasza Dostojność nie chce dać tej wyspy, rozumiejąc, żem głupi, ja, jako człowiek mądry, pokażę dowodnie, że wcale o nią nie stoję! Słyszałem, że często djabeł siada za krzyżem, że nie wszystko złoto, co się świeci i że chłopa Wambę wzięto od pługów i wołów, aby go uczynić królem Hiszpanji, zasię króla Rodryga porwano z pośród bogactw obfitości, brokatów, używania i krotochwil, aby go pożarły węże i żmije, jeżeli starożytne romanse nie kłamią.
— Jakto, jeżeli nie kłamią? — powie ochmistrzyni, pani Rodriguez, która była wśród słuchających: jest to romans, który opisuje, że tego króla za żywa wtrącono do wieży głębokiej, pełnej żmij, wężów i gadzin jadowitych i, że we dwa dni potem słyszano wyraźny głos tegoż króla, żałośnie jęczący i wyrzekający:
Teraz mnie szarpią, teraz pożerają
Części, któremi grzeszyłem najbardziej
dlatego też ma rację ten Jegomość, mówiąc, że woli być kmieciem, niż królem, skoro gadziny mają go pożreć.
Księżna nie mogła się wstrzymać od śmiechu, z prostactwa ochmistrzyni, a zarazem zdumiała się wywodami Sancza i jego przysłowiami.
— Przyjaciel Sanczo wie dobrze — rzecze — że każdy rycerz, kiedy co obiecuje, winien słowa dotrzymać, choćby go to i życie kosztować miało. Lubo książę, mój mąż, nie należy do zakonu rycerstwa błędnego, jednakoż przez to nie przestaje być rycerzem; uiści tedy swoje przyrzeczenie, mimo zawiści i niechęci ludzkiej. Bądź dobrej myśli, Sanczo; gdy się najmniej tego spodziewać będziesz, zasiądziesz na stolcu wyspy i swego urzędu i ujmiesz w dłonie ster rządzenia. To ci jeno zalecam, abyś umiał rządzić dobrze swoimi lennikami, którzy są wszyscy wiernymi i zacnymi ludźmi.
— Co się należy do dobrego rządzenia — zawoła Sanczo — nie trzeba mi tego przepowiadać ani polecać, bo z przyrodzenia jestem miłosierny i dla nędznych litościwy. Nie leź nikomu w drogę, kiedy placki piecze i chleba mu z pieca nie wygarniaj! Ale na Święty Krzyż Zbawiciela, niech mi czarnego za białe nie udają; jestem stary wilk, który dobrze wszystko słyszy i umie się obudzić kiedy trza. Nikt mi piaskiem oczu nie zasypie; wiem który but mnie uciska, chcę przez to rozumieć, że dobrzy będą u mnie mieli łaskę i wspór, ale źli nie znajdą przystępu ani pomocy. Widzi mi się, że co się należy do rządów, wszystko na tym zawisło, aby dobrze zacząć, może będąc przez piętnaście dni gubernatorem, będę się lepiej znał na rządach, niż na uprawie roli, na której się urodziłem.
— Dobrze mówisz, Sanczo — odezwie się księżna — nikt nie rodzi się uczonym, zaś biskupów robią z ludzi a nie z kamieni. Ale powracając do pierwszego wątku, czyli do omamienia pani Dulcynei, przeświadczona jestem i mam to za prawdę dowodną, że ułożenia Sancza, aby swego pana oszukać i dać mu do wierzenia, że prosta chłopka jest panią Dulcyneą, której nie rozpoznaje, z powodu jej zaczarowania, było wynalezieniem czarnoksiężników, co Don Kichota prześladują. Wiem dostatecznie z pewnego źródła, że dziewka, która jednym zamachem na osła wskoczyła, była prawdziwą Dulcyneą z Toboso i tak dobry Sanczo, który umyślił ułudzie pana, sam został uwiedziony. Nie lza rzucać cienia wątpliwości na tę prawdę.
Wiedz, panie Sanczo Pansa, że i my mamy tutaj przychylnych nam czarnoksiężników, którzy mówią nam o wszystkiem, co na świecie zachodzi, z wiernością niewypowiedzianą, bez matactw i wykrętów. Niech mi Sanczo wierzy, że ta dziewka, tak żywo skacząca, jest właściwą Dulcyneą z Toboso, zaczarowaną jako i jej matka, co ją na świat wydała. Gdy najmniej się tego spodziewać będziemy, obaczymy ją w jej stanie prawdziwym, wówczas Sanczo wywiedziony będzie z błędu, w którym pozostaje.
— Zaprawdę Mościa Księżno — rzecze Sanczo — może to być wszystko i poczynam już wierzyć w to, co mój pan rozpowiadał o swoich widzeniach w jaskini Montesinos, gdzie jak oznajmił, ujrzał Jejmość Dulcyneę z Toboso, ubraną tak, jak jam ją widział, gdy mi przyszło do głowy zaczarować ją. Widzę teraz, że to było naopak, jako Wasza Dostojność namienia, nie można bowiem tego po moim grubym umyśle się spodziewać, aby w jednej chwili wyskoczyła z niego tak subtylna sztuczka; do tego nie sądzę, aby mój Pan był tak głupi, żeby, dla słabiuchnych i wątłych mych racyj, miał uwierzyć w rzecz, daleko po za obręb prawdy wychodzącą. Atoli, Mościa Księżno, nie trzeba przez to sądzić o mnie, że jestem złośliwym, bowiem od takiego prostaka, jak ja, nie lza wymagać, aby przenikał myśli i złośliwości zręcznych czarnoksiężników. Wynalazłem ten fortel jedynie, abym się pozbył naprzykrzania mojego pana, nie dlatego, żebym go urażał i znieważał. Jeżeli się rzeczy inaczej obróciły, jest w niebie Bóg, który patrzy w serca nasze.
— Dobrze to powiadasz — rzecze księżna — ale zechciej mnie teraz objaśnić, Sanczo, co to znaczy ta jaskinia Montesinos? Radabym wiedzieć o tem.
Sanczo opowiedział księżnie szczegółowie wszystko, cośmy już o tej przygodzie mówili.
Księżna, wysłuchawszy pilnie tej mowy, rzekła:
— Z tego przytrafienia wnosić możemy, że skoro Don Kichot twierdzi, że widział tą samą chłopiankę, którą Sanczo spotkał, wyjeżdżając z Toboso, jest to istotna Dulcynea i że nasi czarnoksiężnicy są bardzo pilni i ciekawi.
— Co do mnie — rzecze Sanczo — to oznajmiam, że jeżeli Jejmość Dulcynea jest zaklęta, tem gorzej dla niej. Nie czuję się dość silny, aby wadzić się ze wszystkimi nieprzyjaciółmi pana mojego, których jest wielu i to nader złośliwych. To pewna, że ta, którą napadłem, była wieśniaczką; za taką ją uznałem i taką być osądziłem. Jeżeli taż sama jest Dulcyneą, nie lza mi tego przypisywać, ani mnie o to obwiniać, w tej materji żarty stosowne nie są. Zaprawdę nie miłe mi jest to powtarzanie: Sanczo to zrobił, Sanczo tu, Sanczo tam, jak gdyby Sanczo Pansa był nie wiem kto i nie ten sam Sanczo Pansa, który teraz w książkach po całym świecie wędruje, jak mi o tem oznajmił Samson Karrasco, co w Salamance stopień bakałarza uzyskał. Persony takie, jak on, kłamać nie mogą, chyba że im przyjdzie na to fantazja, albo jakiś profit w tem mają. Niechże tedy ze mną zatargi nie szukają; cieszę się dobrem imieniem, a jak od mego pana słyszałem, więcej warta dobre imię, niż wielkie bogactwa. Niech się tylko wdam w to rządzenie, a cudowne rzeczy dziać się poczną. Ten, co był dobrym giermkiem, stanie się też dobrym gubernatorem.
— Wszystko, co teraz tu Sanczo powiedział — rzecze Księżna — są to sentencje Katona, albo przynajmniej maksymy, dobyte z samych wnętrzności Michała Verino,[2] który „Florentibus occidit annis“. Mówiąc na modłę Sancza: pod nędznym płaszczem czasem się dobry pijak ukrywa.
— Upewniam, Mościa Pani Księżno — odpowie Sanczo — że w życiu mojem nie piłem nigdy dla nałogu, tylko dla pragnienia; trafiało się, bo nie jestem świętoszkiem. Pijam, kiedy mam chęć i kiedy mnie częstują, choćby mi i pragnienie nie dokuczało, nie chcę się bowiem wydać człowiekiem gburowatym i odtrętnym. Gdy przyjaciel zdrowie wznosi, któreż serce może być tak zatwardziałe, aby mu nie odpowiedziało? Jeśli dziób do napoju wkładam, nie upijam się jednak i o abecadle nie zapominam, zwłaszcza, że giermkowie rycerzy błędnych pospolicie wodę żłopią, włócząc się po kniejach, borach, łąkach, górach i skałach.
— I ja tegoż zdania jestem — odpowie księżna — ale teraz niech się Sanczo na spoczynek uda. Za drugim razem szczegółowiej pomówimy i ustanowimy, co się należy do osadzenia na tym urzędzie.
Sanczo ucałował księżnej ręce, prosząc ją o wyświadczenie mu tej łaski, aby miała na pieczy jego siwca, który jest światłością ócz jego.
— Cóż to za siwieć? — zapyta Księżna.
— Jest to mój osioł — odpowie Sanczo. — Aby go tak nie nazywać, zwykłem go zwać siwcem. Prosiłem już tę panią ochmistrzynię o staranie nad osłem, gdym do zamku wchodził, ale się rozgniewała, jakbym ją nazwał starą babą szpetną. Tymczasem, wiadomo o tem dobrze, że dla tych dam jest rzeczą bardziej stosowną i właściwą dawać bydlętom paszę, niż ozdabiać komnaty swoją obecnością. O Panie Święty, w jakiejż nienawiści miał te jejmość dobrodziejki pewien szlachcic z mojej wsi!
— Musiał to być zapewne jakiś prostak gburowaty — rzekła ochmistrzyni, dama Rodriguez — bo gdyby był zacnie urodzony, wynosiłby te damy pod gwiazdy.
— Dosyć na tem — rzekła Księżna — zmilczcie pani Rodriguez, przestań mówić panie Sanczo! Będę to miała na pieczy, aby z siwcem dobrze się obchodzono, gdyż jest on szacownym skarbem Sanczy, a przeto tak mi drogim, jak źrenica mego oka.
— Wystarczy Mościa Pani Księżno — zawoła Sanczo — jeśli w stajni trzymany będzie. Ani ja, ani on nie jesteśmy godni, aby być tak drodzy, jak źrenice ócz Waszej Dostojności. Nie pozwoliłbym na to również, jak i nie dopuścił, aby mnie kto kułakiem wygrzmocił, chocia bowiem pan mój mówi, że ze względu na prawa dworności, lepiej jest stracić, dając jedną kartę więcej niż mniej, to w materji oślej paszy trza być ścisły i poza naznaczoną granicę nie wychodzić.
— Może go Sanczo — odparła księżna — wziąść z sobą na urząd i tam dogadzać mu do upodobania, a nawet od wszelkiej pracy go uwolnić.
— Nie sądźcie, Mościa Księżno — odparł Sanczo — żeście za wiele powiedzieli. Widziałem już nie jednego osła, co szedł na urząd, gdybym i mego tam zaprowadził, wierę, nie byłaby to rzecz nowa.
Słowa Sanczy nowy śmiech i ukontentowanie w księżnej wzbudziły. Odesławszy giermka na spoczynek, udała się do księcia, aby zdać mu sprawę z pociesznego dyskursu z giermkiem. Umyślili wówczas oboje ułożyć dla Don Kichota krotochwilę, dobrze do obyczajów rycerskich się nadającą. Wynaleźli wiele krotochwil, tak udatnych i pociesznych, że są one najlepszemi trafunkami i przygodami pośród tych, co się w tej wielkiej historji zawierają.