Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Gospodarz, ujrzawszy Don Kichota, siedzącego wpoprzek na ośle ździwił się niepomiernie i powiedział, że to rzecz błaha, małe obtłuczenie boków skutkiem upadku z góry. Oberżysta miał żonę, białogłowę, różniącą się wielce od innych białogłów, profesję tę sprawujących, niewiastę bardzo miłosierną i współczującą nieszczęściom bliźniego. Nie mieszkając, wzięła się ona do opatrywania peturbewanego, zawoławszy wprzód do pomocy młodą swoją córkę, dzieweczkę wcale urodziwą.
W oberży tej służyła, dziewczyna, Asturyjka, szeroka na gębie, o płaskiej potylicy; o wklęsłym nosie, na jedno oko zezowata, na drugie kaprawa. Prawdę rzekłszy, jej dziarskość i żywość wynagradzały braki urody. Wzrostu nie miała i szesciu stóp; ramiona zaś tak ciału ciężyły, że częściej patrzyła wdół, niż Wgórę.
Ta wdzięczna służka dopomogła córce gospodyni. Wspólnemi siłami narychtowały Don Kichotowi niezbyt wygodne łoże w stancji, która dawniej jak o tem z wielu znaków sądzić było można, służyła za skład słomy. W tej samej izbie nocował także pewien mulnik. Łoże jego było naprzód wysunięte, tak iż prawie przy samych drzwiach stało. Aczkolwiek składało się ono z samych juk i der na muły, jednakowoż wcale z nim w paragon wchodzić nie mogło łoże Don Kichota, które stanowiły cztery źle ociosane tarcice, na dwóch nierównych ławkach oparte. Gruby materac sprawiał wrażenie wora, napełnionego grudami ziemi. Macając wełnę, pełną dziur, możnaby było powiedzieć snadnie, że to krzemień. Dwa prześcieradła uczynione były ze skóry od paiży. Gdyby kto chciał w białej kołdrze wszystkie nici policzyć, napewnoby się ani o jedną nie pomylił. Skoro tylko położono Don Kichota w to plugawe łoże, oberżystka i jej córka opatrzyły rycerza plastrami od stóp do głowy, przy świetle lampy, którą trzymała w ręku Maritornes (tak się zwała Asturyjka).
Oberżystka, nakładając plastry, spostrzegła, że obrazy na ciele raczej z uderzeń pochodzić muszą, niż z upadku.
— Jako żywo, nie są to siniaki ad bicia — rzekł Sanczo — to jeno skała miała wiele spiczastych końców, zaś każdy koniec ślad swój pozostawił.
Później dodał:
— Postarajcie się, pani, aby pozostało kilka szmatek; przydadzą się bardzo, gdyż i mnie bok doskwiera.
— Więc i wy takżeście upadli? — zapytała oberżystka.
— Nie — odparł Sanczo Pansa — lecz gdy ujrzałem upadek mego pana, taki mnie strach wziął, że czuję się teraz, jakby mi tysiąc kijów wymierzono.
— Nie dziwota — rzekła córka — gdyż nieraz śniło mi się, że spadam z wysokiej wieży, a chociażem i z łoża nie zleciała, przecież, obudziwszy się, czułam się tak potłuczona i obita, jakbym naprawdę upadła.
— W tem sęk — rzekł Sanczo — że ja, nie śpiąc wcale, przeciwnie, będąc bardziej przytomny, niż teraz jestem, równie tyle obraz na ciele odniosłem, co mój pan.
— Jak się nazywa ten rycerz? — zapytała Maritornes.
— Nazywa się Don Kichot z Manczy — odparł Sanczo Pansa. — Jest to najdzielniejszy rycerz błędny, jakikolwiek żył kiedy na świecie.
— Co to jest rycerz błędny? — zapytała młoda dziewczyna.
— Wiedz, moja panno, że rycerz błędny, mówiąc pokrótce, to w jednej osobie cysarz i człek szpetnie kijami obity. Dziś — najnieszczęśliwszy z ludzi i najbardziej pomocy potrzebujący, jutro będzie miał dwie, albo i trzy korony do rozdania swemu giermkowi.
— Jakże więc to być może — przerwała gospodyni — że, służąc u tak dobrego pana, nie macie przynajmniej jakiegoś grabiostwa?
— Jeszcze zbyt wcześnie na to — rzekł Sanczo — gdyż zaledwie od miesiąca jeździmy po świecie, aby przygód szukać, a do dzisiaj jeszcze żadna taka przygoda nas nie spotkała, z którejbyśmy jakiś profit mieć mogli. Nieraz się zdarza, że, jak mówi przy, a łeb uderzy. Mówiąc prawdę, to gdy mój pan się wyliże ze swych ran, a ja od moich nie zostanę kaleką, nie zamienię moich nadziei na najlepszy tytuł Hiszpanji.
Don Kichot słuchał z wielką uwagą całego tego dyskursu, później zaś, poprawiwszy się na łożu, jak tylko mógł najlepiej, ujął oberżystkę za rękę i rzekł:
— Wierzajcie mi, piękna damo, że możecie sobie to za niezwykłe szczęście poczytywać, iż w zamku waszym osoba taka, jak ja, gościnę i przytułek znalazła. Jeżeli persony mojej nie chwalę, to jeno dlatego, że chwalby, samemu sobie składane, jeno ujmę przynoszą. Natomiast giermek mój powie wam, kim jestem. Ja dodam jeno, że w niezwietrzałej będę miał pamięci usługi, któreście mi oddali, i że do grobowej deski wdzięczność dla was zachowam.
Gdyby z niebios wyroku miłość mnie nie uczyniła niewolnikie, gdyby oczy najpiękniejszej mojej okrutnicy w jasyr mnie nie wzięły, oczy tej pięknej panienki nad moją wolnością niechybnieby triumf odniosły.
Oberżystka, jej córka i nadobna Maritornes osłupiały, wysłuchawszy tej mowy rycerza. Nie zrozumiały z niej nic, tak, jakby po grecku gadał, chociaż i domyślały się, że to były dusery, hołdy i uniżonoścî oświadczenia.
A że do podobnych dworności w mowie nawykłe nie były, więc, spoglądając na niego i dziwując się wielce, odgadły, że musi być to człek osobliwego gatunku, całkiem różny od ludzi, których się zwykle widuje. Podziękowawszy mu pięknie za jego fawory, odeszły i zostawiły go samego. Asturyjka Maritornes opatrzyła Sanczę, który niemniej od Don Kichota zabiegów potrzebował.
Mulnik, o którym wspomniałem, zmówił się z Asturyjką, że tej nocy pobaraszkują trochę pospołu. Dziewczyna przyrzekła mu, że, gdy gospodarze się pokładą, a goście zasną, przyjdzie do niego i ukontentuje go do upodobania. Trzeba przyznać, że zacna ta panienka, gdy tylko dała komuś słowo, choćby to było gdzieś na pustyni, bez świadków, nigdy mu nie chybiła. Mieniła się być załamanego urodzenia i nie sądziła szlachectwu przez to ubliżyć, że służyła w karczmie, gdyż, jak mawiała, jedynie przeciwieństwa losu do tak pomiernego staniu ją przywiodły.
<Twarde, wąskie, nędzne i zdradliwe łoże Don Kichota stało pierwsze z brzega w tym królewskim chlewie; tuż obok usłał sobie gniazdko Sanczo na rogożach i plecionkach z sitowia. Kołdra jego wyglądała raczej na wór, niż na wełnianą tkaninę.
Za temi dwoma łożami widniało legowisko mulnika, sporządzone z wojłoków, der i juk, które nosiły na grzbiecie jego dwa najlepsze muły. Był to jeden z najbogatszych podwodników z Arevalo. Posiadał dwanaście sztuk bydląt, dobrze odkarmionych, o lśniącej sierści i wspaniałym wyglądzie. Autor tej historji rozwodzi się dość szyrokiemi słowy o tym mulniku. Powiadają, że go znał dobrze, a nawet, i że był jego krewniakiem. Przyznać trzeba; że uczony Cyd Hamet Ben-Engeli był dziejopisem bardzo we wszystkiem dokładnym. Poznać tę jego zaletę można snadnie i po tem, że nie pominął milczeniem najmniejszych choćby drobiazgów, które napozór wszelkiej ważności są pozbawione, z Cyda Hameta Ben-Engeli winni brać exemplum inni uczeni dziejopise, którzy opowiadają nam o wszystkiem tak skąpo i pokrótce, że ledwie nas te ich słowa musną — zaś na dnie kałamarza, bądź to przez niedbalstwo, bądź też przez złośliwość i niewiadomość pozostaje to, co w dziele najbardziej uwagi godne.
Bądź po tysiąckroć wysławion autorze Tablanta de Ricamonte[1] i ty, któryś ułożył księgę o wielkich poczynaniach grabi Tomillas! Z jakimż to staraniem a dbałością wszystko przedstawiacie!
Powracając do właściwego wątku opowieści, rzec wypada, że mulnik, odwiedziwszy swoje bydlątka i wydzieliwszy im paszy na noc, wlazł na legowisko i jął oczekiwać słownej Maritornes. Sanczo, obwiązany i opatrzony, jak się patrzy, udał się też na spoczynek, ale, jakkolwiek z całej siły usnąć się starał, ból w boku sen mu z powiek odpędzał. Don Kichot z bólu oczy miał otwarte, jak zając. Cicho było w całej oberży, jak makiem zasiał; oświetlało ją jeno nikłe światełko kagańca, zawieszonego w sieni nad drzwiami.
Uroczysta cisza i szumne myśli, które nasunęły naszemu rycerzowi przygody, opisane w księgach, będących sprawczyniami jego nieszczęścia, zaprzątnęły mu wyobraźnię przywidzeniem najdziwniejszem, jakie sobie tylko wystawić można. Zdało, mu się, że przybył do jakiegoś zamku (gdyż, jakeśmy rzekli, wszystkie oberże, w których zatrzymywał się, za zamki brał), i że córka władcy zamku, podbita jego obyczajnością a wdziękiem, zadurzywszy się w nim
naumór, przyrzekła mu, że tej nocy, przywiódłszy na hak ojca i matkę, odwiedzi go, aby kilka słodkich chwil pospołu spędzić mogli. Przywidzenie to, które uprządł sobie w głowie, wydało mu się tak na prawdzie ugruntowane, że jął się już trapić, iż te niebezpieczne pokusy, na które jego uczciwość będzie narażona, mogą szwank zadać jego wierności do damy Dulcynei z Toboso. Aliści postanowił, że nie pofolguje sobie, choćby sama królowa Ginewra, ze swą damą, Quintanioną, przed nim stanęła.
Gdy tak trwał w szaleństwie swem ponurzony, nadeszła wreszcie umówiona godzina (bardzo dlań niełaskawa), i słowna Asturyjka w samej jeno koszuli, boso, z włosami, wsuniętemi pod barchanowy czepek, skradając się poomacku, jak kot weszła do komnaty, gdzie trzej goście nocowali.
Don Kichot usłyszał jej kroki i, uniósłszy się na łożu, mimo bólu w bokach i plastrów na całem ciele, wyciągnął ramiona, aby przyjąć nadobną panienkę.
Asturyjka szła powoli, nie chcąc robić hałasu i macała na wszystkie strony rękoma, aby się o coś nie potknąć i trafić do miłego jej sercu mulnika.
Mimo tej ostrożności, wpadła w objęcia Don Kichota, który schwycił ją mocno za rękę i zmusił, aby usiadła przy nim na łożu. Dziewczyna ze strachu i słowa nie pisnęła.
Rycerz pomacał ją po koszuli zgrzebnej, która, jak mu się zdało, była z najprzedniejszej tkaniny. Szklane manele, błyszczące na jej ramionach, wziął za najpiękniejsze perły Wschodu. Włosy jej, aczkolwiek bardziej do włosia, niż do włosów, podobne, zdały mu się jedwabnemi splotami, złotszemi niż złoto z Arabji. Blask ich przeraźny nawet światło słońca zaćmiewał. Oddech jej, w którym czuć było starą oliwę i sałatę, był dlań cudownym aromatem, z ust się dobywającym. Mówiąc pokrótce, odmalował ją w swej wyobraźni na modłę tego, co czytał o pewnej księżniczce, która przyszła odwiedzić rannego rycerza, zniewolona jego miłością do siebie.
Biedny Don Kichot był tak zaślepiony, że ani oddech, ani inne przymioty wdzięcznej panienki nie mogły mu odkryć prawdy, któryby każdego, prócz mulnika, do womitów doprowadziła — przeciwnie, zdało mu się, że trzyma w ramionach boginię piękności. Obłapiwszy ciasno Maritornes, jął mówić głosem cichym a słodkim.
— Czegobym nie dał, cudna księżniczko, aby być w stanie odpłacić za te fawory, któremi mnie piękność twoja uraczyć pragnie. Aliści fortuna, co ludziom zacnym zawsze wstręty czynić zwykła, powaliła mnie na łoże boleści, tak obitego i potłuczonego, że gdybym nawet i pragnął chęciom waszym sekundować, niemożliweby to było. Krom tej niemocy cielesnej, jest jeszcze i inna niemoc. Otom ślubował wierność niezrównanej Dulcynei z Toboso, jedynej pani i władczyni najskrytszych myśli moich. Gdyby nie te przeszkody, nie byłbym tak szalony, aby poniechać szczęśliwej okazji, którą mi nastręczacie.
Maritornes trzęsła się ze strachu i, nie zwracając wcale uwagi na piękną przemowę Don Kichota, chciała się gwałtem z jego ramion wydostać.
Mulnik, któremu zbytnie upały cielesne zmrużyć oka nie pozwoliły, usłyszawszy, że jego klempa już do stancji weszła, nadstawił uszu i pomiarkował cośniecoś z mowy naszego rycerza. Posądził Asturyjkę, że mu nie dotrzymała słowa, że kogo innego chce teraz swemi faworami obdarzać. Przybliżył się więc nieznacznie do łoża Don Kichota, chcąc się przysłuchać z pilnością jego słowom. Ale upewniwszy się, że dziewczyna robi rozpaczliwe i płonę wysiłki, aby się wyrwać, zaś Don Kichot gwałtem zatrzymać ją pragnie, dość miał tych grubych żarcików. Podniósł do góry ramię i wymierzył tak straszliwy raz w szczękę zakochanego rycerza, że temu zaraz się krew z gęby rzuciła. Mulnik, nie ukontentowawszy się tą zemstą, wskoczył jeszcze na Don Kichota i w ciężkich buciskach przebiegł truchcikiem po jego ciele kilka razy tam i zpowrotem. Łóżko, którego podpory były dość słabe, nie wytrzymało zbytniego ciężaru i runęło wraz z mulnikiem i naszym rycerzem na ziemię.
Piekielny hałas zbudził oberżystę, który zaraz pomyślał, że muszą to być jakieś sztuczki Maritornes.
Wstał tedy zapalił lampę i udał się tam, skąd tumult dochodził.
Służąca, poznawszy pana po chodzie, zimnym potem ze strachu oblana, ukryła się na barłogu Sanczy, który jeszcze spał, i zwinęła się przy nim w kłębuszek. Wiedziała dobrze, że, gdy oberżysta w gniew wpadnie, krewki jest bardzo.
Gospodarz, stanąwszy na progu, ryknął:
— Gdzie jesteś, kurwo? Ani chybi to twoje sprawki!
W tym czasie ocknął się Sanczo i, poczuwszy jakiś wielki ciężar na sobie, sądził, że to zmora senna go dusi, zaczął więc prać naoślep pięściami, gdzie popadło. Razy te dosięgły Maritornes, która, czując srogi ból, poniechała całej ostrożności i oddała Sanczy z nawiązką kułakami w żywot i oblicze, tak iż do reszty ze snu się wyczmucił. Giermek, nie wiedząc, za co go tak ktoś nieobyczajnie traktuje, podniósł się z posłania, schwycił Maritornes i rozpoczął z nią najpiękniejszą utarczkę i najbardziej krotochwilne harce na świecie.
Mulnik, spostrzegłszy przy świetle latarni, jak to częstują jego lubą damę, puścił Don Kichota i przybiegł jej w sukurs. Oberżysta zbliżył się także, ale z całkiem innym zamiarem. Chciał ukarać służkę, mniemając, że to z jej powodu wszystkie te furdy-burdy wynikły. I wówczas, jak to mówią — myszka za sperkę, kotka za myszkę, a piesek za kotkę.
Mulnik prał Sancza, Sanczo grzmocił Maritornes, Maritornes waliła Sancza, a gospodarz tłukł Maritornes. Wszystko szło gracko, żwawo i sprawnie, gdyż nie tracili chwilki czasu po próżnicy.
W tym trakcie zgasła latarnia oberżysty, co wzmogło jeszcze zapał walczących. Młócili się poomacku tak potężnie, że żaden z walczących nie wyniósł ani jednej części ciała nieobrażonej.
Traf chciał, że tej nocy znajdował się w oberży dowódca łuczników, będących na służbie świętej Hermandady Starej[2] z Toledo. Usłyszawszy ten straszliwy zgiełk a tumult, wziął laskę[3] i skrzynkę żelazną, w której nosił swoje urzędowe papiery, i wszedł poomacku do izby, krzycząc od proga:
— Hola, stójcie wszyscy — rozkazuję wam w imieniu sprawiedliwości: W imieniu świętej Hermandady, hola!
Pierwszym, który mu pod ręce popadł, był srodze wykuksany Don Kichot. Leżał na rozwalonem łożu, z brzuchem wzdętym, nie dając znaku życia. Łucznik schwycił go za brodę i krzyczał bez przerwy:
— Respektu dla prawa!
Lecz widząc, że ten, którego pochwycił, nie rusza się wcale i leży, jak kłoda, pomyślał, że to trup, i że wszyscy przytomni w stancji, to jego mordercy. Wrzasnął tedy:
— Zamknąć mi drzwi od oberży, i niech mi się nikt wyjść stąd nie waży, gdyż człeka tutaj zabito!
Ten krzyk wprawił wszystkich w osłupienie; i zwada ucichła nagle.
Oberżysta zemknął do komnaty, podwodnik udał się do mułów, Maritornes ukryła się w swem brudnem legowisku. Na placu boju pozostał tylko znieruchomiały Don Kichot i Sanczo; Pachołek puścił brodę Don Kichota i poszedł szukać światła, aby łatwiej móc, schwytać przestępców. Aliści karczmarz, umykając, zgasił umyślnie latarnię. Przedstawiciel prawa musiał więc rozdmuchać ogień w kominie. Długo się mozolił, zanim lampę zaświecił.
- ↑ „La cronica de Tablante de Ricamonte y Jofre, hijo del conde Don Asson“. — Książka rycerska z cyklu bretońskiego, opublikowana w Toledo w 1513 roku. Hrabia Tomillas jest bohaterem innego romansu rycerskiego: „Historia de Henrique fi de Oliva, rey de Jherusalem, Emperador de Constantinopola“. (Seviglia 1498). Sucha ta opowieść zasługuje w pełni na ironiczną pochwałę Don Kichota (M. Menendez y Pelayo, Origenes. I).
- ↑ W Manczy istniała podówczas jeszcze „Santa Hermandad Vieja de Toledo“, utworzona w wieku XIII i ciesząca się wieloma przywilejami, nadanemi jej, przez San Fernando w 1220 roku (Pellicer II. 36).
- ↑ Laska urzędowa (vara) symbol władzy i prawości. „Trzymajcie je prosto — mówi Lope de Vega do jednego z alcadles z Sevilli — gdyż zwrócone są ku Bogu; jeśli się zniżają i pochylają, oddalają się od nieba“. Sprzedajność alcadlów i sędziów z czasów Cervantesa dawała powody do złośliwych satyr. Dowódcy chorągwi Santa Hermandad nosili nie „vara alta“, lecz zieloną laskę średniej wysokości, jak wiemy z dokumentu (1512), cytowanego przez Rodriguez Marin. Pastwą satyr i drwin padało także blaszane pudło, w którem mieściły się listy uwierzytelniające i obwieszczające.