<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Filochowski
Tytuł Przez kraj wód, duchów i zwierząt
Podtytuł Romans podróżniczy
Wydawca Wydawnictwo Bibljoteki Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
LEKCJA.

Ranek, jaki się wyłonił z tej nocy, przez cały chyba hotel spędzonej na boju z widmami, kwaśny był i zimny, niczem artretyk podczas ataku bólów. Deszcz wprawdzie już nie padał, ale klosz niebios tak się chmurami zaszargał, że mógł przypominać przewróconą do góry dnem balję z zawartością wielkiego prania.
W parku ciechocińskim słynny barometr szafkowy, obłudnik i krętacz, nieszczerą strzałką utknął kompromisowo między dwoma zapowiedziami, z których jedna obiecywała „czas burzliwy”, druga zaś, jakby chcąc złagodzić złe wrażenie, przewidywała „długotrwałe deszcze“. Co kto woli, proszę wybierać, o wyborze niechaj decyduje temperament.
Pod tężniami, podobnemi zdala do potwornych liszek, pełzały, bijąc się z wichrem, gromadki żądnych jodu i ozonu kuracjuszów. Rozmiękłą drogą chlupały sobie wózki, naładowane surowem mięsem, na którem siedzieli skuleni z zimna furmani. Ciągnąca z rzeźni do miasta karawana krwawemi plamami ożywiała szarzyznę niepogody, za którą to atrakcję zarządowi zdrojowemu należy się podzięka.
Wróciwszy z przechadzki dzielnicą żydowską, przerażająco niechlujnym splotem podwórek (cześć wielkiemu wodnikowi za porządki!), bliski omdlenia, niemal już zatruty wyziewami ghetta padam na fotel i wietrzę się wachlarzem, napoczekaniu złożonym z gazet, które co rano zakupuje dla mnie odźwierny.
Z wachlarza tego wypada nagle na podłogę karta pocztowa. Podnoszę i czytam; charakter pisma całkiem mi obcy, a treść niepojęta: „Ale w końcu rozmyśliłem się i postanowiłem urlop spędzić razem z Tobą w Ciechocinku, zwłaszcza, że ostatniemi czasy czuję się coraz gorzej. Przyjadę w sobotę z rana. Twój Aleksander”.
Mój Aleksander? Jak żyję nigdy podobnie ochrzczonego przedmiotu nie posiadałem! Co u licha?
Nieporozumienie rychło się wyjaśnia. Na czołowej stronie kartki znajduję rozwiązanie kawału: list adresowany jest nie do mnie, lecz, o, mei misereri! — do pani Migi, jasnowłosego demona, którego wczoraj tak dzielnie broniłem przed atakami sił nieczystych, że dymisję dotychczasowego obrońcy, to jest pana Jurka, uważać mogłem za rzecz bezapelacyjnie przesądzoną.
— Zatem to już w sobotę przyjeżdża Aleksander! — z cichem westchnieniem zawodu stwierdzam swoje położenie. — Więc to ładny odpust szykuje się na niedzielę! Dla mnie i dla tego odmieńca, Jurka, odpust nielada...
List oczywiście wtykam w przedziałkę nr. 47, a sam, w chwili, gdym biegł na górę, wpadam na anioła, któremu jakiś Aleksander śliczną gotuje niespodziankę.
— Dobrze, że pana spotykam — rzecze mi pani Miga, szczerząc garniturek nieskazitelnie białych ząbków. — Będzie dobrodziej mi towarzyszył na poufnem posiedzeniu u wróżki. Mirtakle Hendinowa, znakomitość europejska, a moja dobra znajoma, zabawi w Ciechocinku tylko kilka dni, poczem z cyklem referatów wyrusza do Bagdadu na XIII kongres wtajemniczonych. Wieczorem zaś... Prawda, przecież polecono mi uprzedzić pana o tem! Na wieczór zapraszamy do siebie pewne medjum, przy którem fortepian sam gra koncert Humla, a krzesła i fotele zawzięcie go oklaskują. Fenomenalna siła psychiczna!
Byliśmy już w błocie przed hotelem, kiedy przyszło mi do głowy wyzyskać przypadkowe moje wiadomości o przyjeździe Aleksandra.
— Droga pani, kiedy kobieta decyduje się iść do wróżki w towarzystwie mężczyzny, to znaczy, że wróżki tej z pewnością nie bierze na ser jo, że uważa ją za oszustkę, o ile tylko wyraz ten dobrze będzie brzmiał po polsku.
— Co pan chce przez to powiedzieć? — spytał śliczny stworzak, niewyraźnie przebierając lakiereczkami w czarnym szlamie.
— Że zamiast tracić czas na brednie, niechaj mi pani, jako wróżowi, zaufa i odemnie intymnych zażąda informacji. Proszę podać rękę i słuchać uważnie.
Pani Miga cofnęła się o dwa kroki, mnie za sobą pociągając.
— Przedewszystkiem nie stójmy w kałuży, dziś bowiem przypada mi nie błotna, lecz kwasowęglowa kąpiel. Czy pan naprawdę umie...
— Naprawdę — oświadczam, bystro patrząc w anielskie oczy. Czytam przeszłość, przyszłość teraźniejszość. Może na początek parę ciekawych rozdziałków z przeszłości? Służę. Niedawno, bardzo nawet niedawno, po pewnym wieczorze, w ciągu którego sporo się mówiło o zjawach z innego świata, pani, me mogąc opanować trwogi, łaskawie mi zezwoliła...
— To nie prawda! Kłamstwo wierutne! — zaperzył się demon, nie bacząc w porywie, że źle obliczony, bo za wczesny odruch, wszystkim, prócz pani Migi, musiałby się wydać mocno podejrzanym.
—Zaraz, zaraz, dopierom przecież zaczął. Pani jest pod każdym względem skończenie rasowym okazem Ewy: pani na chwilę umiała zapomnieć o tem, że tym właśnie, który panią bronił, to byłem ja. Stąd wniosek, że odkryć moich pani naprawdę się boi.
Opięta w czarną skórkę ręka wyrwała się z mej dłoni; ale mimo objawy gniewu, w kącikach ust zbierał się uśmiech, któregom ja, gapa i fuszer, nie zrozumiał.
— Swoją własną przeszłość znam przedewszystkiem ja, zatem rewelacje pana nic pewnie ciekawego nie wniosą. Zresztą, czyż nie wie pan jeszcze, że w kobietę wszystko można wmówić, wszystko, krom tego tylko, czego ona sobie nie życzy? Choćby to, ściśle mówiąc, święta była prawda, choćby to była żywa, ładna nawet przeszłość...
Patrzała na mnie buntowniczo, pewna siebie.
— Wiem — odparłem zawstydzony. — Wiem, że niema ładnej lub brzydkiej przeszłości kobiety, jest natomiast przeszłość brzydkiej lub ładnej kobiety, Ponieważ w danym razie ładna kobieta nie chce uwierzyć w swoją przeszłość, więc może pomówimy o najbliższej przyszłości, — naszej przyszłości?
Miga była taka śliczna, kiedy wiatr rozwiewał czarny jedwab jej przylegającego do ciała stroju! Puszyste loki pod kapeluszem muskały ją po skroniach, a w siwych oczach zabłysła nagła powaga.
— Przeszłośc! Przyszłość! I jednego i drugiego można się w końcu domyśleć, dość nawet trafnie zgadnąć. Chodzi raczej o to, niefortunny magu, by teraźniejszość, ten najcenniejszy element czasu, naprawdę była ładna.
Czarny paluszek spoczął na rozchylonych wargach.
—...I żeby nikt się jej nie domyślał, przynajmniej dopóki jest teraźniejszością — dodała półgłosem, nieufne spojrzenie śląc ku piętrom hotelu. — Na tem polega kunszt organizacji i rękojmia spokoju, Niestety, zasada ta naogół tuła się w poniewierce, i jak widzę, pan jej też nie rozumie. Jak to dobrze, że z panem nie miałam żadnej przeszłości, nie mam teraźniejszości, i że wspólna nie czeka nas przyszłość!
Uśmiechnęła się już nie do mnie, ale wprost w szary, od słoty zrudziały, świat. W górze toczyła się lawina chmur, a u stóp naszych histerycznie marszczył się ciemny naskórek wody w kałużach.
Stałem osowiały, jeszcze nie odgadując zamierzeń pani Migi.
— „Sztuki życia, niedołęgo, ucz się od aniołów!” — huknął mi zaniepokojony rozsądek.

Wciąż nieświadom tego, co mnie czeka, nachylam się nad pachnącą, niczem kwiat zatruty, ręką. Ręką dostatecznie piękną, by siać po świecie ziarno gorzkich zawodów i gorzkiej nauczki.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Filochowski.