Przez kraj wód, duchów i zwierząt/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przez kraj wód, duchów i zwierząt |
Podtytuł | Romans podróżniczy |
Wydawca | Wydawnictwo Bibljoteki Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pani Miga, czarujący wykwit rodzaju kobiecego, mimo wszystko, poszła do wróżki. Nie sama, ze mną. Bodajby nigdy już w życiu nie wypadło mi połknąć tak jadowitej, a misternie przyrządzonej pigułki, jak ta, którą z olśniewającym uśmiechem podała mi złotowłosa djablica (w pierwszej redakcji powiedziane było: jaszczurka; korekty zażądał instynkt obrazowości, tamta bowiem przenośnia raziła nonsensem aż nadto wyraźnym: nikt zdaje się złotowłosej jaszczurki nie widział).
Jak się niebawem przekonałem, szła pani Miga, drwiąc w duchu z wieszczeń Hendinowej, a szła w tym jeno celu, by kłamaną wieszczbą oczyścić się z czegoś, co faunessie mocno musiało dolegać. Westnie z ulgą i panią Hendinową uściśnie, gdy ta w skupieniu mistycznem oświadczy: „Zawsze kroczyłaś drogą prostą, ciernistym szlakiem cnoty. Życie twoje jest ogrodem lilji i białych róż”. To już nie chwilowe pokrzepienie serca, to urzędowa charakterystyka, dowód dla sumienia. To radykalna likwidacja wszelkich nieporozumień z sobą samą.
— Jakto? — pewnego ranka z goryczą zawoła mój anioł. — Jakto? Aleksander ośmiela się mię podejrzewać? Pokaże nawet jakieś tam szpargały, przejęte listy, które zachce mu się nazwać „rzeczowemi dowodami zdrady?” Głupiec krótkowzroczny! Żali nie widzi, iż winy w sobie nie czuję? Nawet wszystkowidząca wróżka nazwała mię „anielicą o gołębiem sercu”, „istotą o niebiańskich porywach, Sumienie moje jest spokojne, a sumienie to najwyższy trybunał moralności.
I pani Miga ukorzy się przed tym najwyższym trybunałem. Poczem szlochnie sobie niezgorzej, jako że dla kobiety jej własny płacz zawsze będzie najwymowniejszym dokumentem.
Poszliśmy zatem do wróżki, gdyż po nocy duchów, a przed przybyciem jakiegoś Aleksandra, pani Miga uważa, że do wróżki udać się powinna. To ona. A ja? Oh, cóż za naiwność pytania! Ja, jako świadek, jako benefisant seansu. Jako ten, któremu później można będzie choćby spojrzeniem powiedzieć:
— Słyszał pan, prawda? Słyszał pan, jak ona mię nazwała „opoką, twierdzą ładu moralnego?” Tak, zdaje się...
Gdy niewiasta postanowi iść z tobą do wróżki, nie wpadnij na szalony koncept odwodzenia jej od tego zamiaru. Byłoby to to samo, co schwytać rysia za ogon, w chwili, kiedy ma się on (ryś) rzucić na upatrzoną zdobycz. A ja, szaleniec, właśnie odradzałem pani Midze wycieczki do Hendinowej! Takiego nietaktu kobieta ma prawo nigdy nie przebaczyć, a mężczyzna, który ten nietakt popełnił, niechaj czemprędzej sam się wycofa z gry, jaką potomstwo Adama i Ewy od tysiącleci z jednakowym uprawia zapałem. Niech wróci na swoje miejsce i trochę się jeszcze poduczy. Siadać, źle, dwója!
Co się tyczy mnie, to klęska miałaby daleko skandaliczniejsze akcenty, gdyby nie okoliczność, że pani Midze najwidoczniej zależało na tem, ażeby nie dopuścić do dyskusji. Żeby odpędzacz duchów z ust samej wróżki mógł się dowiedzieć, że to, co z dziejów nocy minionej uważa za fakt realny, jest tylko jakiemś nieporozumieniem, snem zgoła, maligną...
— Wszystko to panu się zdawało — powie, bijąc cię spojrzeniem, pełnem wyrozumiałości.
Idziemy więc do wróżki. Szczęście najwidoczniej nam sprzyja. Oblężone zazwyczaj drzwi Hendinowej zastajemy gościnnie dla nas uchylone. Sekretarka przyjmuje zamówienie, a wraz z zamówieniem honorarjum. Pani Miga nie cofa się przed znacznym nawet naddatkiem, snąć zależy jej na „psychologicznie uzasadnionej wieszczbie”. Po takiem zabezpieczeniu się, żaden piorun niepożądanej rewelacji już nie grozi. Pogoda zapewniona.
Hendinowa przyjmuje nas z ujmującą serdecznością. Udział mój w seansie uważa widocznie za rzecz całkiem naturalną, prawdopodobnie przyzwyczajona do chwytów i metod stałej swej klijentki.
— Chce pani zbadać stan swej wzniosłej duszy? — pyta wróżka, a długa jej twarz wyciąga się jeszcze bardziej.
Niebawem wpada w trans. Przytomne dotąd oczy przewracają się w orbitach, aż widać już tylko sinawe białka.
— Czci twojej poważne groziło niebezpieczeństwo, aleś je siłą cnoty zażegnała — w olśnieniu mistycznem charczy jesnowidząca. — Bieli twojej szaty lękają się złe duchy, gdyż nad tobą, brat twój, archanioł, czuwa. Zbrodniarz, który na słabość twoją liczył, poskromion został, a klęska ta oduczy go od szpetnych zamysłów.
Z pod kapelusza pani Migi wyfrunął ku mnie błysk triumfu. Skłoniłem głowę na znak, że djagnoza wtajemniczonej przekonała mię najzupełniej.
— Zdumiewająco trafna charakterystyka! — zawołałem, gdyśmy już opuścili mieszkanie wróżki. — Jak ona panią doskonale odgadła! Ciekaw jestem tylko, cóż to za obwieś niegodziwy czyhał na anielską biel pani czci?
Miga kroczyła obok mnie z drażniącą zagadką na czole. W czarnych jedwabiach, łopocących wokół jej sprężystego ciała, różowa od wiatru, z niebieskawym cieniem pod przymrużonemi oczyma, pogodna pątniczka poprzez kałuże życia i... Ciechocinka, tak jeszcze przed świtaniem bliska, a teraz nieskończenie odległa, — na tem przerażającem tle jesieni przedwczesnej, zdała się być raczej wizją, pomysłem niemożliwego do ziszczenia grzechu.
W alei kasztanowej wiatr cisnął i pognał garść nieżywych liści. Powiało nad nami koniecznością rozstania. W górze, pod tłumem zbieganych chmur harcowała wrzaskliwa falanga wron. Parte nieustannym wichrem drzewa w jedną ciągle patrzyły stronę, rozczochrane i zgięte, jak gdyby z uwięzi ziemi zamierzały zerwać się do jakiegoś gromadnego odlotu. Wyły syreny na zakładowych kominach, wiatr tłukł całą orkiestrą niezamkniętych okien, dzwonił w rynny i szyldy. Jazz-band rozstania.
— Ja panią już zrozumiałem — rzeknę półgłosem, gdyśmy się zbliżali do domu, — Jest to pani metoda, Do wróżki prowadzi pani każdego, kto tylko....
— Niech pan zobaczy — przerywa mi radośnie Miga. — Poprzez chmury zaświecił rąbek nieba!
— Przez wróżkę oczyszczona z odbytych nokturnów, idzie pani po nowe, mistrzyni kłamstwa, ustroju zimny bez odrobiny poczucia odpowiedzialności i poezji!
— Tylko dwie kąpiele mi pozostały — wesoło szczebioce anioł, jak gdyby nawet nie słysząc, co w tej chwili mówię.
— Po powrocie do Warszawy, może nas pan kiedy odwiedzi?
A mnie trochę dławi oburzenie. Eee, nie oburzenie, to tylko tak się mówi; dusi złość, pasja.
—Metoda pani pozbywania się współuczestników własnego błędu za pomocą apoteozy, kupowane, u różnych wróżek, niewątpliwie jest szczytem perfidji, a właściwie powiedziawszy — jej niziną.
— A czy zna pan nasz adres? — pytała z niezmienną uprzejmością, obca moim wywodom.
Spokój tej kobiety obezwładniał mię. Wytaczam tedy najcięższe działo, działo brutalnego już sarkazmu.
Kapituluję,Pani Migo. Wszystko jest w porządku. W życiu naszem nie mamy żadnego epizodu, który moglibyśmy nazwać mniej lub więcej wspólnym. Jedną tylko zgłaszam prośbę: lila pyjamkę, która wczoraj broniła panią przed złemi duchami, ów nic pani nie mówiący dowód rzeczowy przygody, jako cudzą własność muszę oddać prawowitej właścicielce. Czy wobec tego nie mogłaby pani mi zwrócić wpaniałomyślnie tego szczegółu, jeszcze przed moim odjazdem z Ciechocinka?
Brwi jej podniosły się wysoko w wyrazie rozpaczliwego zdumienia.
— Pyjamę? Jaką? Kiedy?
Teraz ja z kolei milknę. Mimowoli szeroko otwieram usta, osłupiały, aż wiatr zaświstał mi na zębach.
Nie, nic, proszę pani. I to też cofam, oczywiście...
Rozstajemy się w hallu. Ona wciąż ma podniesione brwi — obraz zdumienia, ja też nie zamykam szczęk — drugi obraz zdumienia.
Kiedym po powrocie do swego pokoju otwierał szafę, by wyjąć ciemne ubranie, ujrzałem na półce... Nie, to chyba magja! Przecieram oczy. Paczka. Tak samo zawinięta, jak ta, którą przed odjazdem z Warszawy dał mi Zambrzycki dla pani Lalki. Rozwijam — a tam lila negliż, porządeczku. Jak gdyby nietknięty. Ostatni już obalony argument, ostatni przekupiony świadek.
Organizacja alibi pani Migi przeprowadzona była po mistrzowsku.
— Sztuki życia ucz się, błaźnie, od aniołów! — radził mi zbudowany tem wszystkiem rozsądek.