Przygody Tomka Sawyera/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody Tomka Sawyera |
Wydawca | Księgarnia J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | „Floryda“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | The Adventures of Tom Sawyer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Tomek!
Cisza.
— Tomek!
Niema odpowiedzi.
— Co się znowu z tym chłopakiem dzieje? Tomku, słyszysz?
Stara pani zsunęła okulary na nos i rozejrzała się po pokoju ponad szkłami. Potem uniosła je na czoło i spojrzała pod szkłami. Dla takiego drobiazgu, jak Tomek, patrzała przez szkła niezmiernie rzadko — prawie nigdy. Były to przecież jej odświętne okulary, duma i chluba jej duszy, noszone raczej dla nadania sobie „stylu“, niż dla użytku. Z równym skutkiem mogłaby patrzeć przez żelazne obrączki.
Zdumiona brakiem odpowiedzi, powiedziała bez gniewu, ale dość głośno, aby meble w pokoju mogły ją usłyszeć:
— Czekaj, czekaj, jak cię złapię, to cię...
Nie dokończyła i schyliwszy się, poczęła grzebać miotłą pod łóżkiem. Uderzała z taką zapalczywością, że aż jej dech zaparło. Ale na światło dzienne wylazł tylko kot.
— Że też ja nigdy tego smyka nie mogę schwytać!
Podeszła do otwartych drzwi, przystanęła na progu i rozejrzała się po kilku krzakach pomidorowych i dzikiem zielsku, czyli po tak zwanym ogrodzie. Ale i tutaj ani śladu Tomka. Wytężyła więc głos, obliczając jego siłę na większą odległość, i zawołała:
— Hej, hej! Tooomku!
Wtem dosłyszała za plecami lekki szelest i zdążyła się jeszcze w porę odwrócić, aby złapać chłopaka za kołnierz i udarem nić jego ucieczkę.
— Mam cię nareszcie! Że też odrazu nie pomyślałam o śpiżarni! Coś ty tam robił?
— Nic, ciociu...
— Nic! Spójrzno na swoje ręce! Spójrzno na usta! A co to się tak lepi?
— Nie wiem, ciociu!
— Ale ja wiem! Konfitury! Ile razy ci mówiłam, że ci skórę przetrzepię, jeżeli się znowu dobierzesz do konfitur! Dawaj rózgę!
Rózga świsnęła już w powietrzu. Sytuacja była groźna.
— Ciociu! Ciociu! Obejrzyjno się za siebie! Ale prędko!
Stara pani odwróciła się z przerażeniem, zadzierając ze strachu spódnicę. W tej samej chwili chłopiec był już na parkanie i zniknął po drugiej stronie. Ciotka Polly stała przez chwilę stropiona, potem wybuchnęła śmiechem.
— A to urwis dopiero! Nigdy chyba przy nim nie zmądrzeję! Nieraz już przecież spłatał mi takiego figla, mogłabym więc już nabrać doświadczenia i mieć się na baczności, Ale cóż! Niema większego głupca, jak stary głupiec, a starego psa nikt nowych sztuczek nie nauczy — wiadomo! Jak tu jednak przewidzieć, co ten smyk zamyśla, kiedy codziennie wpada na nowe pomysły psot! Wie widocznie dokładnie, jak daleko można przeciągnąć strunę, żeby nie pękła. O, wie doskonale, że jeżeli uda mu się odwrócić na chwilę moją uwagę, to już wygrał sprawę, bo gdy mi złość minie, nie mam już serca, żeby go zbić. Bóg świadkiem, źle spełniam swoje obowiązki wobec tego chłopca! „Rózeczka nigdy dziatkom nie zaszkodzi!“ mówią mądre księgi. Grzech i potępienie ściągam na nas oboje, bo w nim napewno djabeł siedzi! Ale o Boże! przecież to syn mojej nieboszczki córki! Sierota biedna! Jakże go tu bić? A ile razy mu daruję, dręczy mię sumienie, jeżeli zaś nie przepuszczę mu, boli mię serca! Tak, tak, żywot człowieka, zrodzonego z niewiasty, jest krótki, ułomny i grzeszny, jak powiada Pismo święte. Dziś popołudniu napewno znowu ucieknie ze szkoły i będę mu musiała za karę kazać jutro pracować. Przykra to rzecz, być przykutym do miejsca w sobotę, kiedy wszyscy chłopcy mogą się bawić dowoli. A dla niego niema nic bardziej przykrego, niż praca... Muszę jednak spełnić swój obowiązek, jeżeli nie chcę ściągnąć na siebie odpowiedzialność za jego wieczną zgubę.
Tomek istotnie uciekł ze szkoły i użył sobie należycie. Powrócił do domu przed kolacją i pomagał małemu murzynkowi Jimowi w rznięciu drzewa na dzień następny i rąbaniu go na małe polana — to znaczy: opowiadał Jimowi swoje przygody, a Jim wykonywał trzy czwarte pracy. Sid, młodszy brat Tomka (a raczej brat przyrodni), skończył już wyznaczoną sobie pracę (zbieranie drzazg), gdyż był to chłopiec grzeczny, który nie odznaczał się taką awanturniczością, jak Tomek.
Podczas kolacji Tomek przy każdej nadarzającej się sposobności kradł cukier, a ciotka Polly zadawała mu podstępne pytania, aby wydobyć z niego kompromitujące wyznanie. Jak wszyscy ludzie prostoduszni, była dumna ze swego talentu dyplomatycznego i najoczywistsze swoje zamiary uważała za cuda niezwykłej przebiegłości.
— Gorąco dziś było w szkole? — zapytała.
— Tak, ciociu.
— Bardzo gorąco, prawda, Tomku?
— Bardzo, ciociu.
— A nie miałeś ochoty wykąpać się?
Tomka przeszedł dreszcz. Rzucił badawcze spojrzenie na twarz ciotki, ale nie wyczytał na niej żadnego wyjaśnienia. Odpowiedział więc:
— Nie, ciociu, właściwie nie...
— A teraz już ci nie gorąco? — zapytała ciotka, wyciągając rękę i dotykając kołnierza Tomka.
Pochlebiało jej, że w tak sprytny sposób stwierdziła, iż koszula jego była sucha, i nie wzbudziła przytem w chłopcu podejrzeń. Ale Tomek zwąchał już, co się święci, i uprzedził jej następne posunięcie:
— Kilku z nas zmoczyło sobie głowy pod studnią... O, moja jeszcze mokra, widzisz?
Ciotka zagryzła zęby, zła, że zapomniała o tak oczywistym dowodzie i że podstęp nie udał się jej. Wtem przyszła jej nowa myśl:
— Przecież podstawiając głowę pod studnię, nie potrzeba odpinać kołnierzyka, który ci przyszyłam do koszuli, prawda, Tomku?
Tomek natychmiast odzyskał pewność siebie. Triumfalnie odpiął bluzę: kołnierzyk przy koszuli był nietknięty!
— A niechże cię, smyku! No, dobrze już, dobrze, możesz iść! Byłabym przysięgła, żeś uciekł ze szkoły i kąpał się! Więc znowu zgoda między nami. Widzę, że się trochę opamiętałeś... chwilowo!
Z jednej strony zła była, że zawiodła ją zwykła przenikliwość, z drugiej zadowolona, że Tomek przypadkiem zabłąkał się na drogę posłuszeństwa. Nagle odezwał się się:
— Ciociu, mnie się zdaje, że ciocia przyszyła Tomkowi kołnierzyk białą nitką, a teraz jest przyszyty czarną!
— Co? Rzeczywiście przyszyłam go białą nitką! Tomku!
Ale Tomek nie czekał na dalsze pytania. W drzwiach odwrócił się jeszcze i zawołał:
— Sid! To ci nie ujdzie na sucho!
Znalazłszy się w bezpiecznem schronieniu, Tomek zbadał dwie grube igły, wpięte w połę bluzy. Każda z nich była owinięta nitką, jedna czarną, druga białą.
— Gdyby nie Sid, — mruknął Tomek, — nigdyby się nie połapała. Dlaczegóż ona, u licha, szyje raz białą, raz czarną nitką! Nigdy nie można zapamiętać, na którą kolej! Pewne jest jednak, że Sid oberwie za to!
Tomek nie był wzorem chłopców. Znał wprawdzie taki wzór, ale czuł dla niego pogardę.
Nie minęły jeszcze dwie minuty, jak Tomek zapomniał o wszystkich swoich troskach. Nie znaczy to, aby troski jego dokuczały mu odrobinę mniej, niż dorosłemu człowiekowi jego troski i kłopoty — ale poprostu nowa sprawa zajęła uwagę Tomka i na jakiś czas wyparła z jego świadomości poprzednie strapienia, zupełnie tak samo, jak dorosły człowiek zapomina o swoich kłopotach w zapale nowych przedsięwzięć.
Ta nowa sprawa dotyczyła bardzo kunsztownej nowej metody gwizdania, którą Tomek zdobył od pewnego murzyna. Pragnął ją teraz bez przeszkód wypróbować. Był to jakiś osobliwy rodzaj ptaszęcego trelu, jakby przeciągły świergot, polegający na tem, że wśród gwizdania uderza się w krótkich odstępach leciutko językiem o podniebienie. Czytelnik pamięta jeszcze zapewne, jak się to robi, jeżeli sam był kiedyś chłopcem. Pilnością i wytrwałością dopiął wreszcie Tomek tego, że doszedł w nowej metodzie gwizdania do mistrzostwa. Z ustami pełnemi harmonji, a duszą pełną błogości szedł teraz ulicą i doznawał podobnych uczuć, jak astronom, który odkrył nową planetę — tylko pod względem rozmiarów, głębokości i czystości rozkoszy przewaga była stanowczo po stronie chłopca.
Wieczory letnie były już długie. Nie ściemniło się jeszcze zupełnie. Nagle Tomek urwał gwizdanie. Stał przed nim ktoś obcy, chłopiec nieco wyższy od niego. Zjawienie się nowej osoby, jakiegokolwiek wieku i płci, było w małem miasteczku St. Petersburg zdarzeniem niezwykłem.
Chłopiec był ubrany porządnie, nawet jak na dzień powszedni — zbyt porządnie. Czapkę miał niezgniecioną, niebieska, obciągnięta bluza sukienna była nowiutka i czysta, takie same spodnie. Na nogach miał buciki, chociaż to był tylko piątek! Bluza przybrana była nawet kokardą z kolorowej wstążki. W całej jego postaci było coś wielkomiejskiego, co oburzyło Tomka do głębi. Im dłużej pożerał wzrokiem to wspaniałe zjawisko, im wyżej zadzierał nosa w pogardzie dla jego elegancji, tem nędzniejszym stawał się w jego oczach własny wygląd.
Jeden ani drugi nie mówił słowa. Jeżeli się jeden poruszył, poruszył się i drugi, ale tylko bokiem i wkółko. Przez cały czas zwróceni byli do siebie twarzą w twarz i mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Tomek powiedział pierwszy:
— Mogę cię sprać!
— Spróbuj!
— Mogę!
— Nie dasz rady!
— Zobaczysz, że dam!
— Nieprawda, nie dasz!
— Dam!
— Nieprawda!
— Tak!
— Nie!
Przykra pauza. Potem Tomek powiedział:
— Jak się nazywasz?
— To ciebie nie obchodzi.
— Jeżeli zechcę, będzie m nie obchodzić!
— No, to dlaczego nie chcesz?
— Jak będziesz mówił dużo, to zechcę.
— Dużo, dużo, dużo!... No, i co teraz?
— Myślisz, że z ciebie taki wielki elegant, co? Mógłbym sobie jedną rękę przywiązać na plecach, a drugą stłuc cię na kwaśne jabłko!
— Więc dlaczego tego niezrobisz? Ciągle tylko gadasz, że mógłbyś!
— Niech ci się nie zdaje, że możesz ze mnie kpić!
— Takich, jak ty, widziałem tuzinami!
— Laluś! Wydaje mu się, że jest czemś wielkiem! Patrzcie, co to ma za kapelusz!
— Spróbuj go strącić!
— Pozwalam ci. Ale uprzedzam, że się tak prędko potem nie wyliżesz!
— Kłamiesz!
— Ty sam kłamiesz!
— Tchórz! Chciałby się bić, a boi się!
— Wynoś się!
— Jak mi tu będziesz dłużej szczekał, to cię tak kamieniem zdzielę...
— Naprawdę?
— Zobaczysz!
— Więc dlaczego tego nie robisz? Gadasz tylko ciągle, a nic nie robisz! A wiesz dlaczego? Bo tchórzysz!
— Nie tchórzę!
— Tchórzysz!
— Nie!
— Tak!
Znowu przykra pauza. Znowu wzajemne okrążanie się i spoglądanie spodełba. Wreszcie wparli się w siebie ramię w ramię.
— Wynoś się stąd! — zawołał Tomek.
— Sam się wynoś!
— Ani mi się się śni!
— Mnie też!
Stali tak naprzeciwko siebie, wysunąwszy każdy jedną nogę, dla lepszej równowagi, pchając się z całą siłą i miotając na siebie groźne błyskawice. Żaden jednak nie mógł uzyskać przewagi nad przeciwnikiem. Potem z zachowaniem należytej ostrożności odstąpili od siebie, a Tomek powiedział.
— Jesteś nędzny pies! Opowiem o tem memu starszemu bratu. Już on cię przetrzepie, możesz być pewien.
— Niewiele sobie robię z twojego starszego brała! Mój brat jest silniejszy od twojego! Jeżeli zechce, przerzuci go przez ten płot. (Obaj bracia byli oczywiście zmyśleni).
— Kłamiesz!
— Ty tak mówisz!
Tomek narysował palcem kreskę na piasku i powiedział:
— Spróbuj przekroczyć tę linję, a tak cię stłukę, że się nie będziesz mógł ruszyć!
Obcy chłopiec bez chwili wahania przekroczył kreskę, mówiąc:
— Gadać potrafisz — zobaczymy, co teraz zrobisz!
— Nie zbliżaj się! Uważaj!
— No... dlaczego nic nie robisz?
— Do licha! Za grosz to zrobię!
Nieznajomy wydobył szybko grosz i z szyderstwem podsunął go Tomkowi.
Tomek wytrącił mu monetę z ręki.
W następnej chwili chłopcy rzucili się na siebie i zczepiwszy się, jak dwa kociaki, tarzali się w piasku. Targali się za włosy i ubrania, okładali się pięściami, rozdrapywali sobie wzajem nie nosy i okrywali się kurzem i sławą. Wreszcie z chaosu i kurzawy począł się coraz wyraźniej wyłaniać Tomek, siedzący okrakiem na nieprzyjacielu i grzmocący go pięściami.
— Dosyć masz? — zawołał.
Chłopak miotał się, usiłując się wyrwać z uścisku, ale daremnie.
— Dosyć masz? Powiedz!
I bijatyka zaczęła się na nowo.
Wreszcie zwyciężony chłopak wykrztusił „dosyć!” i Tomek puścił go, mówiąc:
— Zapamiętaj to sobie! Na drugi raz zastanów się najpierw, z kim zadzierasz! Obcy chłopak oddalił się szybko, otrzepując ubranie, płacząc i pociągając nosem. Oglądał się raz poraz za siebie i wygrażał się Tomkowi. Tomek odpowiedział na pogróżki szyderczym śmiechem i w triumfalnym nastroju opuścił pole walki. Zaledwie się jednak odwrócił, nieznajomy podniósł kamień, cisnął go i trafił Tom ka między łopatki, poczem uciekł co siły.
Tomek gonił zdrajcę aż do domu i przy tej sposobności dowiedział się, gdzie mieszka, Przez pewien czas stał pod bramą, rzucając nieprzyjacielowi wyzwania; ale chłopak nie chciał przyjąć ponownej walki i tylko stroił do Tomka miny przez okno. Wreszcie zjawiła się matka wroga, nazwała Tomka złym, wstrętnym, ordynarnym chłopakiem i odpędziła go. Odszedł więc, ale zapowiedział, że jeszcze kiedyś tego lalusia dostanie w swoje ręce.
Tego wieczora spóźnił się bardzo do domu. Gdy wchodził oknem, natknął się na czatującą na niego ciotkę. Kiedy zobaczyła, w jakim stanie siostrzeniec jej wraca do domu, powzięła niezłomna postanowienie nałożenia mu za karę dodatkowej pracy w sobotę.