Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom V/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czterech kobiet i jednej papugi |
Wydawca | Alexander Matuszewski |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wiesz też kochany czytelniku co mi się przytrafiło? Oto zmuszony jestem w ciągu opowiadania mego zrobić przedmowę, a co gorsza, przedmowę niezbędną, bo inaczéj pogniewasz się ze mną, jeżeli to dotychczas jeszcze nie nastąpiło. Do ciebie się zatem udaję nieznany i pobłażający czytelniku, któryś mnie łaskawie czytał aż dotąd i raczyłeś się nieco zajmować opowiadaniem wiadaniem mojém, i pragniesz dalszego ciągli méj powieści.
— Widzisz, że nie jestem złych ludzi próżnych. którzy się odwołują do tłumu. Przypuszczam. z pokorą że jedna tylko osoba w święcie będzie mnie czytać, do niéj zatém, ktokolwiek by ona była, stosuje dzisiejszą przedmowę i proszę ją usilnie, aby raczyła ją odczytać.
Wyobraź sobie tedy, żem cię opuścił i udałem się do Hiszpanii, jest to winą z méj strony, wyznaję: winienem był pierwéj ukończyć tę powieść: lecz cóż chcesz! jestem młody i jak mówią trochę lekkomyślny, nasze słońce północne znacznie pobladło, niebo zaczęło się pochmurzać, bruk wilgotnieć; nie mogłem się oprzeć, jak jaskółka i odjechałem drogą oświeconą zaledwie słabym promieniem jesiennego słońca. Ujrzałam kraj piękny, i gdybym był go zobaczył rokiem wcześniéj, zamiast za prowadzić cię do Hollandyi z Trystanem, jak się to teraz stało, niezawodnie byłbym nieco zmienił podróż himeryczną mego bohatera i zawiódł cię do Kastylii lub Andaluzyi. Teraz już zapóźno, ale nie stracisz na tém i może niedługo znowu się zobaczemy, jeśli mi pozostaniesz wiernym, nad brzegami Manzanares lub Gdadalkwiwiru, Ale nie idzie tu teraz o Hiszpanią.
Dowiedz się zatém, mój przyjacielu, że powracając z Algieru, pojąłem całą wielkość winy przezemnie popełnionéj. Obiecałem sobie pracować w drodze aby ukończyć niniejsze przypadki. Rzekłem sobie; wszędzie gdzie się zatrzymamy trzy dni, zamknę się i zapominając, że jestem w Hiszpanii, udam się z Tristanem do Amsterdamu, i odeszlę kopią méj powieści P. Cadot wydawcy, który z całém zaufaniem dozwolił mi odjechać, czego pewnie teraz mocno żałuje. Otóż com sobie powiedział. Jakże więc natura ludzka jest słabą, a obietnice ulatują z wiatrem prędzej niż liście z drzew.
A jednak w czasie mej podróży miałem pomoc, która jak sam przyznasz, mogła mi być wielce użyteczną. Tą pomocą był mój ojciec.
Mógłby był wypoczywając po bezustannych trudach, udzielić mi wiele rad zbawiennych, z których i ty mój czytelniku byłbyś wielce zadowolony. Wiesz, cośmy robili? oto wziąwszy się pod ręce, jak dwóch włóczęgów wciągaliśmy w piersi świeże powietrze, oczy bawiliśmy cudami natury, a pamięć zbogacaliśmy wspomnieniami wypróżnialiśmy kieszenie, a mój papier pozostał czysty i Cadot, jak siostra Anna nie mógł się niczego doczekać.
Jednakowoż zatrzymaliśmy się w Madrycie, ale czyż było można choć jedną stronę napisać?
Wszyscy obchodzili tam uroczystość, żądałem aby mi wskazano dom, gdziebym mógł pracować; ukazano mi pałac konsulatu Angielskiego, udałem się tam, ale nie znalazłem ani konsula, ani mebli. Wszystkie pióra i papier były spotrzebowane wcale bezużytecznie, jakem to mógł dostrzedz, a handlujący papierem bez litości pozamykali swe sklepy. Potém, wyznam ci szczerze, nie byłem tyle okrutny aby się pozbawić słynnych widowisk, na których cały wielki świat się znajdował, a miałem jeszcze tyle czasu przed sobą, żem zawsze odkładał do jutra pracę przyobiecaną.
Jednakowoż przybywszy do Grenady postanowiłem wziąść się koniecznie do pracy. Przeznaczenie, które widać wzięło sobie za cel, abym nie dotrzymał danego słów a z zaciekłością mnie ścigało. Naprzód powóz (kiedy mówię powóz, jestem bardziej pobłażający dla naszego przewodnika, niż ty jesteś dla mnie), rzecz więc, która nas niosła z Toledo do Aranjuez przewróciła się, i cały zapas atramentu i papieru został na zawsze stracony. Zaledwie szczęśliwie matowano podróżnych i kiedyś może mój ojciec opowie ci tę historyą a zobaczysz że wzruszenie jakiego doznałem na widok niebezpieczeńtwa drugich współ podróżników, bo ja nie znajdowałem się na tym wózku mogło na długo oderwać myśl od opisywania wypadków Tristana.
W Grenadzie było jeszcze gorzéj. Podczas gdy nasi dwaj towarzysze Giraud i Boulanger rzucali szkice krajobrazów, gościnni sąsiedzi rzucali na nas kamieniami, z których jeden dosięgani mnie niżéj oka. Cal niżéj kochany czytelniku, byłbyś mnie opłakiwał. Tą razą wymówka była doskonała, była nawet bardzo dobra, miałem zawiązane lewo oko, a ponieważ było wiele rzeczy do widzenia w Grenadzie, a że mogłem tylko użyć oka prawego, pojmujesz zatém że potrzebowałem dwa razy tyle czasu i uwagi.
Niczem więc się nie zajmowałem.
Bawiliśmy ośm dni wmieście, gdzie zamierzałem tyle pracować, ale pozwól mi powiedzieć szczerze czytelniku, że choćbym był pozostał tam i miesiąc i Cadot się gniewał, nie napisałbym amni jednego wiersza. Dostatecznie zatém jesteś przekonany, że los mnie prześladował, i że jeżeli w Grenadzie, o mało mnie nie zabito, jak Orfeusza, tam gdzie byłem, o małom nie umarł jak Werther.
Sewilla była ostatni przeprząg Hiszpanii.
Teraz przyjacielu, wymagam całego twego pobłażania, słuchaj:
Bierz pocztę z Paryża do Bordo, z Bordo do Bayonny, jedź najpiękniejszą drogą w świecie, aleją z ogrodów angielskich, rozwijającą się jak wstążka biała jedwabna mieniąca się w cienie i słońce. W Bayonnie siadaj na pocztę, która cię powiezie do Madrytu, zobacz tam walkę byków i odjeżdżaj do Toledo. Obejrzawszy tam kościół katedralny, udaj się ku Grenadzie, gdzie uderz czołem przed rzeczywistością najpiękniejszego snu, jaki sobie możesz wyobrazić; zobacz Cordowę, a wyszedłszy z meczetu siądź do powozu co cię zaprowadzi do Sewilli, zwiedź kościół i Giraldę i tak się urządź abyś mógł zobaczyć taniec vito i tole w Anie Petra i Carmen, a potém napisz mi natychmiast, czy przez trochę czasu co pozostaje ci wtem mieście, można się zająć czém inném, jak tylko patrzeć i wyliczać to coś widział.
Wśród tych wszystkich zabaw i radości wistał mi zawsze Cadot-Dumocles nad głowa. Straszliwe i dziwne sny nie dozwalały mi zasnąć spokojnie. Aby ułagodzić bogów i oznaczyć kres téj bezczynności napisałem do Cadota o nadesłanie mi do Algieru dwóch tomów, które miały wyjść w czasie méj nieobecności, przyrzekając mu za powrotem przywieść trzy ostatnie.
Cadot przysłał mi książki. Zwiedziłem Algier, Tunis, Konstantyna. W Hiszpanii zanadto byłem oczarowany, abym mógł coś przedsięwziąć w Afryce, zaś zbyt przejęty narodowością, aby myśleć o pracy. Podziwiałem nasze kolonie. Widziałem tam naszych officerów bijących się jak Rzymianie i umierających jak Spartanie; przejęty byłem entuzyazmem i opowiadaniem; a o Tristanie ani mowy. Naówczas przytrafiło mi się to, co się zdarza studentom, którzy po upływie urlopu wracają do kollegium nie dopełniwszy włożonych na nich obowiązków; a tém samém obawiają się kary. Powróciłem do Francyi i ujrzałem w zamglonym horyzoncie Paryża grożącą postać Cadota, mego straszliwego przełożonego. Nie miałem odwagi ukazać się mu bez ważnéj wymówki. Odczytałem tomy od niego odebrane i dostrzegłem, co i ty czytelniku zapewne widziałeś, że są ubarwione błędami ortografii i znakami pisarskiemi, i umyśliłem sobie przybywszy do Paryża złożyć opóźnienia złe wydrukowanie dzieła, i zamiast przyznać się do winy, zamienić się w oskarżyciela.
Byłem jednak pewny, że po powrocie nudy nie dozwolą mi pracować, jak przygotowania przed odjazdem i zajęcie w podroży, pojechałem zatém do Marsylii. Nie bierz mi tego za złe, kochany czytelniku, mam w Marsylii przyjaciół, jak podobnych tu nie znajdę. Otoczyli mnie do koła, ustawiłem stół wśród nich, i tą razą przywiązałem się do krzesła: każę zapuścić żaluzye, aby nie widzieć słońca które jak mówi Mery, przepędza zimę w Marsylii, i biorę się do roboty.
Już zacząłem pisać tom piąty, gdy przypadkiem w Journal des Debats, wyczytałem o romansie pod tytułem Fabien napisanym a następnie spalonym przez mego ojca.
Oto sławny i czcigodny P. Lauglais mówi: „Panowie. Fabiennie został spalony, wychowany w seraju, znamy jego wybiegi. Fabien ukazał się pod tytułem: Przypadki czterech kobiet i jednej papugi, pod imieniem P. Alexandra Dumas syna. (Śmiech)“
Zrobiłem jak słuchacze, zacząłem się śmiać; ale ja nie śmiałem się z tego wyrażenia.
Rzeczywiście ten Pan, który zdawał się być wychowany w seraju, nie znał wybiegów, i mnie nie znał. Zanim przedsięwziął oskarżenie, powinien był zapewnić się o ile mi się zdaje, że to oskarżenie nie było ani impertynencyą ani potwarzą. mógł był zażądać od Cadota manuskryptu czterech pierwszych tomów tych przypadków, a Cadot byłby je mu pokazał, że były pisane mą własną ręką, i że oczekuje reszty tomów jeszcze nie wykończonych. Mógłby był wyszukać manuskryptu Fabien, o którego istnieniu twierdził, zamiast co ja powinienbym go wezwać o wyszukanie, on winien prosić autora mniemanego, mego dzieła, iżby opowiedział co z historyi czterech kobiet. Prawda, że każda chwila słynnego obrońcy jest policzona. Prawda, że taki człowiek jak on, nie ma czasu mną się zajmować, i nie mógł poświęcić czasu na przyjemność robienia cytacyi z Rassyna. Ja nie znam P. Langlais. Myślę, że uniesiony interesem swéj obrony, nie zważał na tak mały szczegół, i chciał tylko rozśmieszyć słuchaczów bacznych i podziwiających go, ale ja, co ukazuję się jako przydatek w słynnéj komedyi P. Langlois, odrzucam mą rolę, przychodzę skromnie mu powiedzieć jako autor dzieła dobrego lub złego, że niema prawa obrażać mnie ani w sądzie, ani w izbach, i że Alexander Dumas nie jest przekazicielem romansów spalonych swego ojca, skoro je drukuje, i że nie należy, jak śmiał wyrzec jakiś deputowany do orszaku P. Dumas, gdy ten odbywa podróż. Niewiem, jak to napisałem do wydawcy Journal des Debats, który nie zrobił mi zaszczytu umieszczenia w nim mego listu, sądząc zapewne; że nie wypada zrobić téj grzeczności synowi tego, który mu udzielił Montecristo, niewiem mówię, czy syn P. Langlais podpisze kiedy złą stronę ojca, z czego by miał zbiór dzieł kompletnych ale to wiem, że ja nie podpiszę złego romansu a to z dwóch przyczyn: pierwsza, że gdybym napisał zły romans, podpisałbym go sam, a druga że mój ojciec złych nie pisze.
Niechże zatem P. Langlais odwoła i naprawi ten piękny żarcik, który jak się domyślam wyszedł z jego ust nierozmyślnie, i który pozostał jak każde przymówienie się obrońcy w todze pozostawionéj w szatni; niech pomyśli, że to oskarżenie może być ze szkodą dla mnie na przyszłość; stawiając mnie jako złodzieja literackiego; jeżeli to oskarżenie doszło do sali sądowéj, i miało znaczenie, jak każde słowo wyszło z ust człowieka tak światłego.
Otóż, com ci miał powiedzieć kochany czytelniku, tyle hałasu za parę słów obrońcy, ale ja posiadam dumę ojcowską i jak wyrzekł nasz wielki poeta Musset.
„Zapytaj się ludzi biegłych dawnego i teraźniejszego świata.”
Zawsze się jest synem kogoś, jak mówi Bridoison. Zresztą niechaj będzie to dziecko, brunet lub blondyn, suchotnik, lub garbaty, niewidomy lub sparaliżowany.
Zawsze jest piękne, kiedy jest.
A teraz zabierz się kochany czytelniku, jeśli ci się podoba do czytania méj książki, jeśli cię zabawi, podziękowanie mnie się należy; jeśli cię znudzi nie oskarżaj mego ojca, którego przeprosiłem na końcu tego listu, za niestosowną pomyłkę. P. Langlais.