Przykładne dziewczątka/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przykładne dziewczątka |
Podtytuł | Zajmująca powieść dla panienek |
Pochodzenie | Przykładne dziewczątka |
Wydawca | Księgarnia Ch. I. Rosenweina |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Siła” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Orwicz |
Ilustrator | Marian Strojnowski |
Tytuł orygin. | Les Petites filles modeles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cała książka |
Indeks stron |
- „Kochane moje. Przyjedźcie do mnie jutro na obiad, mama prosi wasze mamusie, żeby także przyjechały i pozwoliły wam być tu przed godziną piątą. Będziemy się bawiły i spacerowały przed obiadem i po obiedzie. Pewno zrobiłam dużo błędów w moim liście, nie śmiejcie się ze mnie, bardzo proszę.
List ten otrzymała Kamilka w parę dni po wypadku z lalką. Błędów ortograficznych było w liściku co nie miara, Kamilka nie pokazała go nawet nikomu, nie chcąc narażać Zosi na drwiny, lecz powiedziała matce o otrzymanych zaprosinach.
— Czy cię ta wizyta zabawi? moje dziecko? zapytała pani Marja.
— Bardzo, matuchno kochana — odrzekła Kamilka. Dosyć lubię Zosię, która czuje się tak bardzo nieszczęśliwą!
— To bardzo ładnie z twej strony — pochwaliła ją matka — bo przecież dwa razy byłaś ukaraną z jej powodu.
— Zosia taka była tem zmartwiona, że nie mogę mieć do niej żalu, odpowiedziała Kamilka.
— Cieszę się, że jesteś dobra i wyrozumiała, rzekła pani Marja, całując córeczkę. Odpisz więc, że przyjedziemy napewno.
Kamilka podziękowała matce i pobiegła zawiadomić Madzię i Stokrotkę o jutrzejszej wycieczce. Napisała następnie ładny liścik do Zosi, przyrzekając w imieniu mamusi, że wybiorą się wszyscy, całym domem, to jest dwie starsze panie i trzy dziewczynki do pani Fiszini. Dodała przytem, że ubiorą się skromnie, aby bawić się swobodnie na świeżem powietrzu.
Cały dzień dziewczątka były zajęte przygotowaniami do jutrzejszej wycieczki. Stokrotka chciała włożyć białą muślinową sukienkę, Kamilka i Madzia wolały prościutkie płócienne. Pani Rosburgowa przychyliła się do ich zdania. Stokrotka upierała się, że zabierze swoją odzyskaną lalkę, chociaż przyjaciółki mówiły:
— Bądź ostrożną — nie zapominaj o wielkim dębie i o Joasi.
— Przecież jutro nie będzie burzy, ani Joasi... dowodził mały uparciuszek.
— Ale mogłabyś zapomnieć o lalce wśród zabawy, albo upuścić ją i stłuc sama, tłumaczyła Madzi.
— Jakże to przykro zostawiać lalkę w domu!... Biedactwo! Jak musi się nudzić. Nigdy nie wychodzi, nigdy nie widzi nikogo — ubolewała Stokrotka.
Kamilka i Madzia roześmiały się serdecznie, a Stokrotka po chwili wahania wybuchnęła również śmiechem i doszła do przekonania, że daleko rozsądniej będzie zostawić lalkę w domu.
Nazajutrz rano obie starsze dziewczątka odrobiły swe lekcje, jak to czyniły codziennie; o godzinie drugiej ubrały się, a o wpół do trzeciej wsiadły już do powozu, w głębi którego siedziały mamusie, pozostawiając córeczkom przednią ławeczkę.
Dzień był prześliczny, pogodny i cichy. Niezbyt wielka odległość pozwoliła przebyć ją w przeciągu dwudziestu minut. Pulchna pani Fiszini oczekiwała już gości na ganku, a za nią stała Zosieńka, nie śmiejąc wysunąć się naprzód, w obawie wzbudzenia gniewu macochy.
— Dzień dobry kochanym paniom, dzień dobry wam, dzieciaczki — wołała, witając przybyłych. Jakże to uprzejmie ze strony pań, że przyjechałyście wcześnie. Dzieci będą miały czas pobawić się dłużej, a my sobie tymczasem pogawędzimy trochę.
I odrazu przechodząc do zajmującej ją głównie sprawy — dodała:
— Mam do pań wielką prośbę, wyjaśnię ją paniom potem, dotyczy ona tego nicponia Zosi, którą chciałabym powierzyć wam, darować na kilka tygodni, o ile panie pozwolą, mam bowiem zamiar wyjechać w osobistym interesie.
Panie weszły do salonu, a dzieci pozostały na ganku.
— Co powiedziała twoja macocha? dopytywała Stokrotka zaciekawiona. Chce ciebie podarować?... Dokąd ma jechać bez ciebie?
— Nic nie wiem — odrzekła Zosia z westchnieniem. Od dwu dni bije mnie i potrąca, powiada, że mnie samą zostawi, gdy pojedzie do Włoch...
— A ty się tem martwisz? zawołała Kamilka z uśmiechem.
— O, wcale nie! Zwłaszcza jeżeli mam ten czas przebyć z wami! Jakże bym się czuła szczęśliwą!.. Niktby mię nie bił, nigdy nie ukarano by mnie niesprawiedliwie; nie byłabym osamotnioną i nie zaznałabym nudy. Nieraz płaczę całemi godzinami i nikt tego nie zauważy, nikt mię nie pocieszy!..
To mówiąc, Zosia uroniła łezkę, ale wnet dziewczynki otoczyły ją kołem, ściskały i całowały, zapewniając o swej przyjaźni. W niespełna dziesięć minut już biegały po ogrodzie, bawiły się w chowanego, Zosia śmiała się i była już w najlepszym humorze.
Po dwugodzinnej zabawie, rozgrzane gonieniem się po ogrodzie, powróciły do domu.
— Ach, jakże mi się pić chce! zawołała Zosia.
— Więc dlaczego nie pijesz? zapytała Madzia.
— Macocha mi zabrania — odrzekła Zosia.
— Jakto? Nie wolno ci jest nawet wypić szklankę wody? wtrąciła Stokrotka.
— Ani kropli do obiadu, a przy obiedzie tylko jedną szklankę.
— Ależ to okropne! Biedna Zosieńka! oburzyła się Stokrotka.
— Zosiu! Zosiu! Chodźno co prędzej! rozległ się w tej chwili głos macochy.
Zosia blada i drżąca pospieszyła do salonu. Dziewczynki, przybyłe w gościnę, nie odważyły się wejść za nią, ale pozostały w sąsiednim pokoju, nasłuchując.
— Zbliż się tu, złodziejko! huknęła pani Fiszini ze złością. Dlaczego wypiłaś moje wino?
— Jakie wino? Nie piłam wcale wina, odrzekła Zosia przerażona.
— Jakie wino? Śmiesz jeszcze pytać, ty kłamco bezczelny! Z karafki w mojej ubieralni.
— Zapewniam mamę, że nie wypiłam tego wina i nie wchodziłam wcale do maminego pokoju — odparła Zosia ze łzami.
— Co? Nie wchodziłaś do mego pokoju? Nie weszłaś przez okno? A zkądże te ślady małych stóp na piasku pod oknem mojej ubieralni?
— Zaręczam mamie... zaczęła Zosia, ale pani Fiszini nie pozwoliła jej przyjść do słowa i chwyciwszy za ucho, pociągnęła do sąsiedniego pokoju. Pomimo próśb i szlochania dziecka, macocha poczęła ją bić niemiłosiernie, dopóki nie zmęczyła się sama. Wyszła z pokoju czerwona, jak burak. Zosia szła za nią, płacząc rzewnie. W salonie pani Flszlni raz jeszcze zwróciła się do niej i poczęstowała pięścią wreszcie osunęła się na kanapę, ciężko dysząc.
Obecne przy tej scenie panie nie wiedziały co począć z sobą; starały się ukryć oburzenie w obawie, że biorąc stronę Zosi mogą sprawić zmianę w projektach pani Fiszini, a chciały krzywdzoną nieustannie dziewczynkę przygarnąć i zatrzymać u siebie podczas nieobecności macochy. Siedziały więc obie w głębokiem milczeniu a krewka niewiasta wachlowała się po awanturniczym wybuchu. Wreszcie odezwała się w te słowa:
— To co zaszło przed chwilą tembardziej utwierdza mię w przekonaniu, że będę najszczęśliwszą, rozstając się z Zosią, obawiam się tylko, czy zechcą panie wziąć do siebie tę nieznośną dziewczynę?
— Wcale mię złość jej nie zastrasza — odrzekła pani Marja — jestem pewną, że mnie słuchać będzie.
— Więc zgadza się, droga pani, uwolnić mię od niej? zawołała pani Fiszini z zadowoleniem. Uprzedzam wszakże panią, że nieobecność moja potrwa dość długo, w każdym razie nie powrócę przed dwoma a być może przed trzema miesiącami.
— Niech pani się nie krępuje — odparła pani Marja dość zimnym tonem; przez cały czas jej nieobecności zaopiekuję się pasierbicą pani i bardzo miło mi będzie oddać tę przysługę.
— O jakże jestem pani nieskończenie wdzięczną — zawołała macocha Zosi. Mogę więc rozpocząć przygotowania do podroży?
— Jak tylko pani zechce — odpowiedziała pani Marja tym samym tonem.
— Jakto? Mogłabym wyjechać za trzy dni nawet?
— Chociażby jutro.
— Co za szczęście! Pani jest doprawdy niezmiernie dobra! A zatem odeślę Zosię pojutrze.
— Doskonale. Będę ją oczekiwała.
— Ale przedewszystkiem nie psujcie jej, kochane panie; strofować ją trzeba nieustannie, widzicie jak sobie z nią radzić należy.
Zosia pośpieszyła tymczasem do swych małych gości. Dziewczątka, które wysłuchały całej awantury były przekonane, że Zosia dręczona pragnieniem, wypiła istotnie wino w pokoju macochy i że nie miała śmiałości przyznać się do winy.
— Jakże mi jest przykro, moja Zosieńko, odezwała się Kamilka, ściskając płaczącą dziewczynkę za rękę, że nie powiedziałaś szczerze co cię skłoniło do wypicia wina. Mogłaś przecież przyznać się, że byłaś bardzo spragniona. Nie ukarałaby cię tak srogo, jak teraz, podejrzewając o kłamstwo.
— Nie wypiłam tego wina, daję ci słowo, odrzekła Zosia, łkając.
— A cóż znaczą te ślady stóp twoich, o których mówiła macocha.
— Więc nie wskoczyłaś przez okno? pytała Madzia zaciekawiona.
— Nie, nie, nie kłamałabym przed wami — zapewniała Zosia. Nie zaglądałam nawet do okna i nie tknęłam wina.
Dziewczynki nie wątpiły ani na chwilę, że Zosia mówi szczerą prawdę. Wypytywały jeszcze o różne szczegóły, które jednak nie naprowadziły je na myśl, kto był winowajcą w tej sprawie. Poprawiły, o ile się dało, zmiętą i poszarpaną sukienkę biednej Zosieńki, Kamilka pozaszywała rozdarte miejsca, a Madzia uczesała jej włosy. Stokrotka przez ten czas umyła twarz i ręce poturbowanej mocno sierotki, której oczy były jednak opuchnięte i zaczerwienione. Następnie poszły razem do ogrodu, aby zerwać trochę kwiatów i odwiedzić ogrodniczkę.