I.
Pamiętasz jeszcze, kiedym cię za rękę
Pierwszy raz schwycił tą gorącą dłonią?
Wieczór był wtedy; ponad nami dzwonią,
Zdało się gwiazdy złocistą piosenkę.
Tyś dłoń ścisnęła w miłosną podziękę,
A głębie ócz twych, ukryte pod skronią,
Białą jak marmur, zdrój w me serce ronią —
Ach! dziś to czuję — na nawałnic mękę.
Lecz wtedy cały w tobie zatopiony
Duch mój, jak okręt, któremu rozwinął
Żagle wiatr lekki, po twej fali płynął.
Wtedym nie myślał, że przyjdzie z tej strony —
Z mej własnej piersi — demon burz z pobladłą
Twarzą i stłucze to szczęścia zwierciadło.
II.
Tyś była dzieckiem... Jam spojrzał w krynicę
Twojego serca i widział, że do dna
Jest tak przeczysta i tak przepogodna
Twoja niewinność, jak poranku lice.
I wprzód, schylony, utopię źrenicę
W toni, co w lazur i w słoneczność płodna,
A potem dusza, takich blasków głodna,
Cała w tej głębi rwie się tajemnice.
A kiedy wyjdzie skąpana i oczy
Zwróci na przestwór, co za brzegiem leży
Twego źródliska, swym oczom nie wierzy:
Oto się nowy przed nią świat roztoczy,
Gdzie każdy żywioł, każda jego czynność
Rozbłękitnione, jak twoja niewinność.
III.
Ach! ile razy wracałem od ciebie,
Oszołomiony twojej duszy czarem,
Czułem, jak serce topi żar za żarem
W bryłę tak złotą, jak słońce na niebie.
I zapomniawszy o powszedniej glebie,
Wpośród błękitów kroczę słońcem jarem,
Zmieniając w świeżość to, com mniemał starem
I zwiędłem w sobie i naokół siebie.
I, tak przemienion, w jestestw przemienionych
Serca się wpijam swoich blasków siłą —
We wszystkie drzewo, wszelki kwiat, płaz wszelki.
I czuję łączność i woń czuję miłą,
Płynącą z barwnych tych złączeń, zroszonych
O wszechmiłości! perłą twej kropelki.
IV.
O jak mi wówczas było wierzyć trudno,
Że tych zachwytów urocze postacie
Zbyt rychłej życie poświęciło stracie,
We mgły rozwiawszy szczęścia chmurkę złudną.
Że, precz od ciebie, swoją rękę brudną
Złoży gdykolwiek na duszy mej szacie
I tych dwóch słodkich dźwięków: siostro! bracie!
Skłóci na zawsze harmonię przecudną.
A oto dzisiaj węzeł, który łączy
Dwa serca czyste i dwa duchy bratnie
Stargawszy, w straszną mnie wprowadził matnię:
Chciałbym do ciebie, jako ptak ten rączy,
Lecz mnie do miejsca przykuwa i zgina
Ach! jarzmo losów i ma własna wina.