Przypowieści i epigrammaty/Całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Przypowieści i epigrammaty
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom I
Redaktor Bronisław Gubrynowicz
Wydawca Księgarnia W. Gubrynowicza
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



PRZYPOWIEŚCI I EPIGRAMMATY.


I.

Boga w Trójcy pojmuję — w moich piersiach gości,
Mnie tworzył — ilem swięty kształty jemu tworzę...
Ale nikt dotąd Boga nie pojął w jedności,
A choć kto wmawia, że wierzy, nie może.





II.

Prąd sprawy idzie przez Boga zaczęty,
Serca dziś jako kamienie rozwala,
Wczoraj słyszałem wąsacza Moskala,
Który w Paryżu bunt ogłosił swięty,
Jak Polak Chrystus — słuchałem wzdrygnięty,        5
Bo on nie anioł, bo on nie chciał krzyża,
Ale w oddechu mieszczańskim Paryża
Stał pod krwawemi jak duch sakramenty.

Z Mongolskiej jego i wychudłej cery
Nie swiatło — ale błysk żółty wychodził,        10
W ucho szeptały — la mort Robespiery;
Anioł krwi — w oczach pijanych się urodził,
Myśl była nakształt dychaczki Chimery,
Ogniem nie w serca nam — lecz w głowy godził.





III.

Ja ci mówię, że czynisz dziś rzecz bardzo smutną,
Ranę, dla której tobie jutro nogę utną, —
A ty mi odpowiadasz — spiję się i wstanę,
Nie wiedząc, że sam sobie zadałem tę ranę.
— Dobrze, bracie! lecz jutro noga będzie chora,        5
Utracisz ją — i jeszcze zapłacisz doktora.





IV.

Gdym był jak anioł, co w niebo kołace,
A chciał swiadectwa czystym moim czynom,
Rzekł mi mój Ojciec: Takim jak ty synom,
Gdy są cierpliwi, — ja odrazu płacę.





V.

Dawniej mówiłeś, Janie: Majątku nie zjadłszy,
Gdy Polska zubożeje, ja będę bogatszy.
A teraz ci w kieszeni weksel każdy gada,
Że spadasz na majątku, gdy ojczyzna spada —
Tak ci miłość powszechną napędza do głowy        5
Srogi bat nauczyciel i kurs papierowy.





VI.

Zdrowy rozsądek z myślą walczył kolumbową
Tem, że pod globem ludzie chodzą na dół głową.





VII.

Napełń się przenajświętszym ducha Sakramentem
A w duchu będziesz rządził globem jak okrętem.





VIII.

Karty się dają wszystkie wytłómaczyć tuzem,
Niemcy Niemcem, — Francya ptaszkiem i Francuzem;
Polak się nie rozumie choć żyje od wieka,
Bo musi wprzód rozwiązać zadanie człowieka.





IX.

Otrzymawszy wprzód na to jednomyślną zgodę
Zgodzono się przedawać w pewnem mieście — wodę,
Jednego tylko potem człowieka złapano,
Który chciał dawać darmo — i ukrzyżowano.





X.

Chcesz wiedzieć, czem dziś byłby nasz kraj odzyskany
W trzydziestym pierwszym roku: to patrz na Hiszpany,

A ujrzysz ziarno, które było w czasu łonie.
Austryjak jakiś baba siedziałby na tronie,
Głupi a nieruchomy, tak jak Jowisz Stator;        5
Przy nim stałby podporą — upadły dyktator.
Przeciw myślom praktycznej broniliby tezy
Ministry — uszablone, grube Narwaezy,
Słodki nasz książę i Pan wielce ukochany,
Polityk, jak on cichy Martynez różany,        10
Do ministeryum częstym wracałby nawrotem,
Sterując między królem a prawem — z Guizotem.
Polskim groszem, co z chleba sypie się, anielski
Bankrutowaćby zaczął dawno już pan Jelski;
Po nim zaś pan C[ieszkowski] w kredytu postaci        15
Byłby już nas pozbawił dawno cyrkulacyi.
Cóż więcej? pod wojennym prawem i pod biczem
Barceloną byłoby Wilno z Mickiewiczem;
Gdy przeciwnie wieszcz ciemny, w swoich drogach skryty,
Wlatując w dwór przez okna, albo przez kobiety,        20
Znikałby nawarzywszy kwaśnych intryg piwa,
Sądząc, że ciemny dramat z królami odgrywa.
Z ludem byłoby trudniej — przyszłoby nareszcie
Do sikawek, jak w Porta-sol — na Starym mieście.





XI.

Możnemu, który dzisiaj dom upięknia sobie,
Powiedz, że gdziebądź jutro zbudzi się na globie
A wnet złoto rozleje po swiecie jak wodę,
Chcąc, aby w każdym domu jutro miał wygodę.





XII.

Zemścił się włos. — Na pomoc woła dzisiaj sztuki
Łeb, który mając włosy używał peruki.





XIII.

Przeczułby człowiek, który z ducha rzecz rozbiera,
Dzisiejszą głowomanią — z peruki Woltera.





XIV.

Kłaniał się Francuz, wszystkie pozdrawiał karety,
Zato dziś Francya nosi na głowie tupety.





XV.

Francya jest krajem ugód; począwszy od mody,
Aż do języka, wszystko wyrosło z ugody;
Zgodzić [się] bowiem na to trzeba było z góry,
Że złodziejstwo i czosnek jest nazwiskiem kury.





XVI.
PROŚBA SZEWCA.

Złotówka niesie procent — zapłaćcież mi z góry,
Bo ja dziś biorę — jutro muszę dać za skóry.





XVII.
KREDYT P. CIESZK[OWSKIEGO].

Pieniądze niosą procent — więc choć głodno patrzy,
Szewc niech czeka do roku — musi, bom bogatszy;
A zato, żem wydawał nie skoro, ze wstrętem,
Mnie kraj procent zapłaci — ja szewca procentem.





XVIII.

Chcesz widzieć kraj bogatym? Wynajdź na to sposób,
By mój dukat dziś obszedł ręce wszystkich osób,
A każdy powie: nie ma szczęśliwszego swiata
Zyskuję dziś i tracę na siebie dukata.





XIX.

Ten tylko od pieniędzy procent płacić może,
Kto w roli twórczej ducha posiał je jak zboże.





XX.

Z ducha jest ruch, — pieniądze za nim jak szaleńce
Toczą się i obiegu tworzą piękne wieńce,

Wieńce przez oczy ducha z wysoka widziane,
Jak pierścienie srebrzyste, złote i miedziane.
Kto tchórz albo nad miarę z siebie wydobywa        5
Lub skąpi, ten je w srzodku zawichrza i zrywa.
Rząd to widząc, by naród nie cierpiał na zdrowiu
Jak piękna, ciężko lana fontanna z ołowiu,
Dżdżem złotym napełniona, chociaż wewnątrz pusta,
Leje ciągle kruszcami przez ręce i usta,        10
Więc największy się zdaje najobficiej swięty
Wieniec — przez rząd chociażby z pożyczek poczęty,
On bowiem półpierścionki zamienia w pierścienie
I w rzece złotej topi skąpce jak kamienie.





XXI.

Gdybyś twego dochodu grosz wydał i stracił,
Dłużnikby ci twój jutro tym groszem zapłacił.





XXII.

Z rozrzutnika dziś płynie, lecz fontanna licha,
Jutro ryba, w tej wodzie stworzona, wyzdycha.





XXIII.

Ani rola, ni handel, ni prac rozdzielenie
Nie jest zrzodłem bogactwa kraju — lecz natchnienie.





XXIV.

Za Jowisza konałem niegdyś śmiercią krwawą,
Potem za Rzym — za honor — za krzyż i za prawo.
Wszystko to za Jowisza — raz swięcie konałem,
Aby we mnie duch Boży nie klęknął przed ciałem.





XXV.

Gdyby chciał sprawę ducha odnowić Hiszpanem
Pan Bóg, byłby im Soulta uczynił Sułtanem,
A jużby się dziś, jak my, z pod własnych bezwstydów
Wydobywali duchem Kolumbów i Cydów.





XXVI.

Któryś pono, pan wielki podobno, Mopanku,
Miliony swe w złocie kazał nieść do banku;
Sługom dał worki — drogę rozpowiedział prostą
A sam wszedł na wysoką wieżę ze starostą.
A niedowidząc pyta: »Powiedz mi Mospanie,        5
Który sługa najpierwszy u bram banku stanie
Takiemu wynagrodzę — a powiedz mi który
Wałęsa się — nie żal mi będzie jego skóry...«
To rzekł i chwilę milcząc, znów czyni pytanie:
»Cóż, który?« — A starosta na to: »Żaden Panie, —        10
Owszem zdają się pełni przestrachu i trwogi,
Stoją w miejscu jak gdyby nie wiedzieli drogi«.
»Wskaż im ręką« — rzecze Pan — a na to ponury
Sługa: »Cóż kiedy żaden nie patrzy do góry,
Wszyscy zdają się raczej odmawiać paciorki        15
I zamyśleni w ziemię patrzą lub na worki«.
Zasępił się poważny pan i dobrotliwy
I rzekł: »Jeśli się modlą to będę cierpliwy.
Może który modlitwę mówiąc, w duchu stanie
I wspomni sam na ono moje rozkazanie«.        20





XXVII.

Zgodzić się z wolą Boga? łatwo w tem zawinić!
Chrystus ją nam na globie rozkazuje — czynić.





XXVIII.

Sam tylko wąż przeklęty Jehowy wyrokiem
Magnetyzuje ptaszka językiem i wzrokiem.





XXIX.

Abdul-Kader w pustyniach za Atlasu grzbietem,
Pełny Boga dla ludu swego był meczetem.





XXX.

Kościoł twój tam, skąd Boskie płynie ci natchnienie
A nie tam, gdzie krzyż widzisz, belki i kamienie.





XXXI.

O krzyż Cię proszę modlitwą gwałtowną,
O krzyż i siłę pod rozdarciem ćwieka,
Całemu swiatu lampą tak cudowną
Stać się — gdzież większa jasność dla człowieka?

Panie! Nie jest to, Panie, modlitwa nabożna        5
Albo prośba rycerza, który o krew woła,
Panie! bo dych inaczej pokonać nie można
Tylko w smierci godzinie miłością anioła.





XXXII.

Pan Bóg kazał nam walczyć siłą każdą siłę,
Oszukać jedną tylko pozwolił — mogiłę.





XXXIII.

Nie to człek duchowny, podług Zana słów,
Który swoją myślą tak wysoko strzela,
Że się nad Madonną dziwi Rafaela,
Lecz o tym człowieku, że duchowny mów,
Który chory, chromy, po stracone zdrowie        5
Pełznie do obrazu Panny w Częstochowie
I wraca zdrów.





XXXIV.

Więc mowa narodowość stanowi niemiecką,
Mówisz Grymie? — Niech Pan Bóg ci da nieme dziecko.





XXXV.

Szli krzycząc: Polska! Polska! — wtem jednego razu
Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu,
Pewni jednak że Pan Bóg do synów się przyzna
Szli dalej krzycząc: Boże! ojczyzna! ojczyzna.
Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka,        5
Spojrzał na te krzyczące i zapytał: Jaka?

A drugi szedł i wołał w niebo wznosząc dłonie:
Panie! daj niech się czuję w ludzi milionie

Jedno z niemi ukochać, jedno uczuć zdolny,
Sam choć mały lecz z prawdy — zaprzeczyć im wolny.        10
Wtem Bóg nad Mojżeszowym pokazał się krzakiem
I rzekł: »Chcesz ty jak widzę być dawnym Polakiem«.





XXXVI.

Gdyby instynkt nie szeptał: wiecznąś jest istotą!
Nie nająłbyś żołnierza za Rotszylda złoto.





XXXVII.

Za to Hiszpania w prochu powalona leży,
Że za Boga ginących — tchórz uczył pacierzy.





XXXVIII.

Religii, która się w duchu krajów wzmaga,
Nie pacierz — lecz najlepszym dowodem — odwaga.





XXXIX.

Nieranność Achillesa, a stąd jego dzielność,
Jest to uczuta w duchu wielkim nieśmiertelność.





XL.

Ludzie wielcy, a z siebie ruch urodzić zdolni,
Posrzód min pękających chodzą najpowolniej.





XLI.

Chcąc swiatłem się wydostać z krainy upiorów,
Musisz wprzód Bogu złożyć ofiarę z kolorów.





XLII.

Ziarnem Polski być jeden prosty człowiek może,
Jak w ziarnku żyta — żyje całe przyszłe zboże.





XLIII.

O grzechu pierworodnym pytasz mię z uśmiechem?
Patrz — już tęcza jest swiatłych pierworodnym grzechem.





XLIV.

Cmentarze są za miastem, wszakże im nie szkodzą
Rogatki, cła nie płacą, a do miasta wchodzą.





XLV.

Z pogardzicieli rzemiosł — potomstwo wyrosło,
Czczące dziś rozum tylko taki, jak rzemiosło.





XLVI.

Za głosem Bossueta wszystko dziś wykrzyka:
Bóg jest zegarmistrz bez rąk i bez czeladnika.
A zegar pono z duchów lenistwa i winy
Na słońcu ducha z kształtów pokazał godziny.





XLVII.

Narodowoście, które sama forma wiąże,
Za kieszeń trzyma bankier a za głowę książe.





XLVIII.

Znajdź najszlachetniejszego — a potem cierpliwy
Buduj kraj, — w którymby ten swięty był szczęśliwy.





XLIX.

Ksiądz rękę we mnie włożył, uwiązał za duszę
I krzyczy: rusz się o kraj! — czemże ja się ruszę?
A on mówi do ruchu: porusz twoje kości
I krew, która w zwierzętach zawsze chce wolności.





L.

W Bogu, w duchu, w idei, mówisz, cel daleki,
Siła to grunt... Toż chłopom posyłaj bifszteki.





LI.

Coś — coraz żywszym z grobu podnosi Polaka,
Nie liczba, — bo ta z dawna jest omal jednaka.





LII.

Gdzie jest Bóg tego księdza? gdzie do niego droga?
Mówi z ambony: na wsi jestem bliżej Boga.





LIII.

Dajesz do nieba paszport opłacony złotem,
A szatan, twój sekretarz, pisze go z powrotem.





LIV.

Jeśli się duchem w gwiazdy, jak kamień, wyrzucę,
Zajaśnieję — i może głazem być nie wrócę.





LV.

Powiem ci przypowiastkę. Oto w głębi jarów
Jeden pan mieszkający za czasu Tatarów,
Wlazł z rodziną w utwierdny swój dworzec zamkowy,
Wzniosł parapety — wkoło kazał kopać rowy,
Ponapełniał je wodą, mosty z łańcuchami        5
Popalił — a nareszcie zamurował bramy,
Postanowiwszy sobie — mimo niewygody —
Przez okna i przez furtki i tylne ogrody
Wyłazić na swiat, ile razy go potrzeba
Zmusiła — szukać sobie sąsiada lub chleba.        10
To uczyniwszy długo w zamku żył spokojnie
I umarł — tak jak żądał w łóżku — nie na wojnie.
I stało się, że po nim przyszedł syn nabożny,
Wielbiciel ojca — równie jak ojciec ostrożny,
A ten swoje zwyczaje — krom żadnej nauki        15
I tłómaczenia — przelał gdy umarł — na wnuki;
Więc ci — choć się na świecie wszystko odmieniło,
Urosło — choć Tatarów już dawno nie było,
Bram nie odmurowali — owszem sen je słodki
Upewniał, że swe mądre naśladują przodki,        20
Strzegąc ojców mądrości... I stało się z laty,
Ze wkoło rosły miasta, mnożyły się chaty,
A on zamek niezmienny i nakształt mogiły
Stał pełny ludzi — owszem wody w rowach zgniły,

Zaszły pleśnią i gadem... więc z rowów fetory,        25
Żółte febry — morowe ogniste upiory
Wychodziły... więc się skrzydło śmierci rozpostarło
Nad zamkiem, — co dnia któreś z tej rodziny marło,
Co dnia dzwon — a żaden się z poddanych pod plagę
Nie odważył — ów zwyczaj oddać pod rozwagę,        30
Woleli żyć pod strachem choroby i gadów.
Aż ono powstał wreszcie głośny śmiech sąsiadów
Widzących, — że miasto bram na wielką ulicę
Otworzyć — ci przez furtki i przez okienice
Wyskakują, jakoby szpitalni szaleńce,        35
Bez wyjątku — matrony — panny i młodzieńce,
Nawet starce.
Tę powieść wam powiedzieć trzeba,
Którzy bram, ludy całe wiodących do nieba,
Nie otwieracie, a kto o duch-lud się lęka,
To wy małe prywatnej dewocyi okienka        40
Takiemu odmykacie.





LVI.

Kiedy się boisz duchów, widać, żeś jest dzielny;
Duch, który w ciele czuje strach — jest nieśmiertelny;
Lecz gdyś jest tchórz cielesny, widać, że masz małą
Duszę, która się boi, śmiertelna, o ciało.





LVII.

Możesz się bawić światem, póki cię duch Boży,
Jak strażnika nad swemi skarby nie przełoży.





LVIII.

Nie wiem, co się dzieje? Ku duchowej stronie
Swiat dziś, k’dyablu jadący, odwraca swe konie.





LIX.

O konstytucyach, jak o fortepianach, słyszę,
W których się zamieniają ludzie na klawisze,
Pedały instrumentu są Pluton i Ceres,
A gra na nim — najwyższy pieniężny interes.





LX.

Prawo Mojżesza w globie wyryte głęboko
Dotąd trwa — ząb dasz za ząb — i oko za oko;
Bóg chce, aby się tego prawa domyślono —,
I spełnia je — schowany za smierci zasłoną.





LXI.

Sto dam za grosz — tym, którzy jałmużnę uczynią,
Mówi Pan; — cóż byłoby, gdyby stał ze skrzynią?
A to prawdziwy byłby dla lichwiarzy Eden,
Taki ogromny procent z grosza — sto za jeden!
A jednak Bóg jest godzien, aby mu wierzono,        5
I płaci — lecz schowany za smierci zasłoną.





LXII.

Lud mówi, gdy zobaczysz, że gdzie skarby płoną
Rzuć nitkę, — abyś znalazł po dniu miejsce ono.
Dla nas to nieśmiertelnych duchów jest nauka,
Każdy zaznasz, co znalazł duch — a czego szuka.
Nić niech będzie — przez gmachy — księgi — piramidy.        5





XLIII.

Małą jest wadą strój modny nowy,
Lecz gdyby ujrzał cud Mojżeszowy,
Myślałby o tem modniś zalękły,
Że gdyby ukląkł — portki by pękły.





LXIV.

Drą się o wolność — Boże nachylaj im grzbietu,
Bo wolność jest jakoby posiadanie fletu;
Jeśli go weźmie człowiek muzyki nie swiadom,
Piersi straci — i uszy sfałszuje sąsiadom.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.