Pszczółka Maja i jej przygody/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Waldemar Bonsels
Tytuł Pszczółka Maja i jej przygody
Wydawca Księgarnia S. A. Krzyżanowskiego
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Marja Kreczowska
Tytuł orygin. Die Biene Maja und ihre Abenteuer
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XIV.
Ucieczka.

Rozpacz pszczółki rychło jednak ustąpiła miejsca spokojnej rozwadze. Jakby sobie nagle przypomniała, że jest wszak pszczołą. Siedzę tu i plączę i biadam, przeniknęło jej nagle przez głowę, jak gdybym nie umiała myśleć i działać. O, zaprawdę, postępowaniem swem wcale nie przynoszę zaszczytu memu zagrożonemu ludowi i królowej. I tak przecież muszę umrzeć, więc niech przynajmniej umrę dumnie i mężnie, wyczerpawszy wszystkie sposoby ocalenia mego ludu.
Zapomniała niejako o długiej rozłące i bardziej niż kiedykolwiek czuła się przynależną do swej ojczyzny, a wielka odpowiedzialność ciążąca na niej od chwili, gdy dowiedziała się o zamiarze szerszeni, natchnęła ją odwagą i stanowczością.
Skoro lud mój musi zginąć, to ja również pragnę śmierci, myślała. Tymczasem jednak muszę uczynić wszystko, co w mej mocy, by ich uratować.
— Niech żyje moja królowa! zawołała.
— Spokój! zabrzmiał ostry głos z zewnątrz.
Och, cóż to za straszny głos! Zapewne strażnik obchód A bramy grodu podczas nocy.
Gaj kroki jego ścichły po chwili, Maja zabrała się natychmiast do rozszerzenia szczeliny, wiodącej do sali. Z łatwością przegryzała kruchą ścianę, lecz sporo jej zajęło czasu, zanim otwór stał się dostatecznie duży. Nareszcie zdołała się przecisnąć. Uczyniła to ostrożnie, z bijącem sercem, gdyż wiedziała, że przypłaci życiem, jeśli ją odkryją. Z rozmaitych stron nieznanego jej zamku, dochodziło głębokie chrapanie.
Salę wypełniało błękitnawe półświatło, wpływające przez otwór. To światło księżyca, powiedziała sobie Maja, ostrożnie podążając w tym kierunku, przyczem sama wciąż się trzymała w cieniu ścian. Z sali prowadził wąski korytarz ku wyjściu, którem wnikało światło niebieskie. Maja westchnęła głęboko, zobaczywszy w ogromnej dali gwiazdę, migocącą na niebie. Ach, swobodo! pomyślała pszczółka.
Korytarz był całkiem jasny. Cichutko, krok za krokiem posuwała się naprzód, coraz bliższa bramy. Jeśli stamtąd ulecę, będą wolna. Serce jej biło w piersi, jak gdyby miało pęknąć.
Wtem, w cieniu bramy ujrzała strażnika opartego o ścianę.
Przystanęła jak wryta, a cała nadzieja zamarła w jej sercu. Tamtędy się nie przedostanie. Co począć? Najlepiej zrobię, gdy wrócę, pomyślała, lecz widok olbrzyma przy bramie trzymał ją na uwięzi. Zdawało się, że w głębokiej zadumie wpatruje się w krajobraz nocny, zalany światłem księżyca. Wsparł brodę na ręku i lekko pochylił głowę. Jak jego złoty pancerz błyszczał w bladem jaśnieniu nocy! W jego postawie było coś, co Maję dziwnem przejęło wzruszeniem. Taki jakiś smutny, myślała, a jak piękny, jak szlachetny w postawie, a jak dumnie lśni na nim ta złota zbroja! Nie zdejmuje jej ni we dnie, ni w nocy, wciąż gotów walczyć, rabować, umierać...
Maja zapomniała całkowicie, że ma przed sobą swego wroga. Ach, jakże często się zdarzało, że na widok piękna, serce jej wzbierało zachwytem, zapominając o niebezpieczeństwie!
Wtem złoty błysk padł od hełmu rozbójnika, który’ widocznie: poruszył głową.
— Wielki Boże! szepnęła Maja — wszystko stracone.
— Zbliż się, mała.
— Co? spytała Maja. — Pan mnie widział?
— Tak jest, moje dziecko. Widziałem, jak przegryzłaś ścianę i trzymając się w cieniu, powolutku doszłaś aż tutaj. A potem mnie dostrzegłaś i straciłaś odwagę. Czy tak?
— Tak — rzekła Maja — ma pan słuszność. Drżała całem ciałem w lęku bezmiernym. Więc przez cały czas strażnik ją obserwował. Przypomniała sobie, co gdzieś słyszała o bystrych zmysłach tych mądrych rozbójników.
— Czego ty chcesz właściwie? dobrodusznie spytał strażnik. Maji wciąż się jeszcze zdawało, że jest bardzo smutny i myśli o rzeczach całkiem innych. Dla niego wszystko to nie było tak ważnem jak dla niej.
— Chciałabym się stąd wydostać — odpowiedziała. — Nie straciłam też odwagi, tylko olśniła mnie pańska siła i piękność i złoty blask zbroji. Teraz będę z panem walczyć.
Strażnik przechylił się zdumiony, spojrzał na Maję i uśmiechnął się. Uśmiech ten nie był wcale zły, a Maja doznała uczucia, jakiego nie zaznała nigdy w życiu. Zdawało się jej, że ten uśmiech młodego wojownika zdobywa nad jej sercem moc tajemną.
— Mała — rzekł niemal serdecznie — walczyć z tobą nie będę. Wy pszczoły jesteście narodem potężnym, ale my od was silniejsi. A tem mniej walczy szerszeń z pszczołą w pojedynkę. Jeśli masz ochotę, to możesz tu zostać na chwilę i trochę ze mną pogawędzić. Niedługo jednak, bo wnet muszę zbudzić żołnierzy, a wtedy musisz wrócić do swej celi.
Dziwne, ale ta wyniosła uprzejmość szerszenia bardziej Maję rozbroiła, niż mógłby tego dokonać gniew lub nienawiść. Uczuwała dla niego coś w rodzaju podziwu. Duże, smutne oczy podniosła na swego wroga, a idąc zawsze za popędem serca, rzekła:
— Zawsze słyszałam tylko, że szerszenie są złe i okrutne, ale pan złym nie jest. Nie mogę wierzyć, by pan mógł być złym.
Wojownik spokojnie spojrzał na Maję:
— Wszędzie są źli i dobrzy — rzekł poważnie. — Ale jesteśmy waszymi wrogami, nie zapominaj o tem. I zawsze tak będzie.
— Czyż nieprzyjaciel zawsze musi być złym? spytała Maja. — Gdy pan tak stał przed chwilą, zapatrzony w noc, musiałam zapomnieć, że pan jest twardym i wrogo dla mnie usposobionym. Zdawało mi się, że pan smutny, a ja zawsze mniemałam, że istoty smutne, nie mogą być złe.
Strażnik milczał, a Maja znacznie już ośmielona, znów podjęła:
— Jesteś pan możnym. Jeśli zechcesz, zamkniesz mnie znów do mej celi i muszę umrzeć, ale jeśli zechcesz, to możesz mnie też obdarzyć wolnością.
Na te słowa wojownik się wyprostował i podniósł głowę. Pancerz jego z lekka zadzwonił przy tym ruchu, a ramię zamigotało w blednącem już świetle księżyca. Czyżby już świt nadchodził?
— Masz słuszność — rzekł — tę władzę posiadam. Władzę udzieloną mi przez mój naród i królową. Rozkaz brzmi, by żadna pszczoła nie wyszła żywa z tego zamku. Muszę ludowi mojemu dochować wiary. A po chwili milczenia dodał cicho, jak gdyby mówił sam do siebie:
— Zbyt gorżko doświadczyłem, jak boli niewierność, kiedy mnie opuściła Migotka...
Maja do głębi przejęta, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ach, ona również temsamem się powodowała uczuciem: miłością i wiernością dla swego ludu. Czuła, że nie pozostaje jej żaden inny sposób ratunku, prócz chytrości i siły. Każde z nich spełnia swą powinność, a jednak muszą dla siebie pozostać wrogami. Czy jednak wojownik nie wymienił pod koniec pewnego imienia? Czy nie mówił coś o niewierności, której się względem niego dopuszczono? Wszak ona zna Migotkę, tę cudną jętkę, mieszkającą nad brzegiem jeziora, wśród wodnych róż. Zadrżała ze wzruszenia. Może tu właśnie jej ocalenie? Nie wiedziała jeszcze, jak się zabrać do sprawy, więc ostrożnie tylko spytała:
— Kto jest Migotka, jeśli wolno spytać?
— Ach, to cię nie będzie interesować — odrzekł strażnik. — Dla mnie ona stracona i nigdy jej już nie odnajdę.
— Ja znam Migotkę — rzekła, siląc się na spokój. — Należy ona do rodziny jętek i jest wśród nich najpiękniejszą.
Maja nie widziała jeszcze wojownika w takiem wzburzeniu, w jakie go wprawiły jej słowa. Zapominając o wszystkiem, przyskoczył do niej gwałtownie i zawołał:
— Co? Ty znasz Migotkę? Powiedz, gdzie ona. Natychmiast!
— Nie! spokojnie i stanowczo odrzekła Maja, drżąc jednak z tajemnej radości.
— Głowę ci odgryzę, jeśli mi tego nie powiesz! krzyknął strażnik, podchodząc tuż do niej.
— I tak mi ją odgryzą. Wszystko mi jedno, czy to pan uczyni, czy kto inny. Nie zdradzę jednak cudnej jętki, z którą jestem zaprzyjaźnioną. Chcecie ją zapewne pojmać w niewolę.
Wojownik ciężko oddychał. Na dworze zaczynało już świtać, więc Maja dokładnie mogła widzieć, że miał czoło pobladłe, a w oczach widniała trwoga i niepokój.
— Ach Boże, już dnieje! rzekł roztargniony. — Czas zbudzić żołnierzy. Nie, nie, pszczółko, ja nie chcę Migotce uczynić nic złego. Kocham ją więcej niż własne życie. Powiedz, gdzie ją odnajdę!
— Ja również kocham swe życie — odrzekła Maja powoli i z naciskiem.
— Jeśli mi powiesz, gdzie żyje Migotka — rzekł strażnik, a Maja widziała, że mówił z trudem i drżał całem ciałem — jeśli mi to powiesz, uwolnię cię z więzienia i będziesz mogła polecieć, dokąd zechcesz.
— Czy pan dotrzyma słowa?
— Słowo rozbójnika — z dumą rzekł strażnik.
Maja zaledwie mogła przemówić. Czyż nie zależy na każdej minucie, jeśli ma swoich ostrzec dość wcześnie? Serce jej triumfowało z radości.
— Dobrze — rzekła. — Wierzę panu. Więc proszę posłuchać. Zna pan stare lipy koło zamku? Za niemi ciągną się łąki kwietne, a jeszcze dalej wielkie jezioro. W południowym kącie jeziora, gdzie do niego wpada strumień, wodne róże rosną we wodzie. Tam, wśród sitowia mieszka Migotka i może ją pan zastać codziennie o południowej porze, jeśli świeci słońce.
Wojownik obie ręce przyłożył do bladego czoła. Zdawał się staczać z sobą ciężką walkę wewnętrzną.
— Masz słuszność — rzekł cicho i westchnął głęboko, niewiadomo, czy z bólu, czy z radości. — Mówiła mi, że tęskni do białych pływających kwiatów. Prawdopodobnie będą to owe wodne róże, o których mówisz. Leć więc na swobodę i dzięki!
I rzeczywiście usunął się od wyjścia. Na dworze już świtało.
— Rozbójnik dotrzymuje słowa — rzekł. Nie wiedział, że Maja słyszała tajne narady w zamku, więc myślał:
— Co zależy na jednej pszczole, alboż nie można pojmać wielu innych?
— Żegnam pana! zawołała Maja i wyleciała, gnana niepokojem, nie rzekłszy nawet słowa podzięki. Prawdziwie, nie miała ani chwilki czasu do stracenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Waldemar Bonsels i tłumacza: Maria Feldmanowa.