Róża i Blanka/Część druga/LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ksiądz d’Areynes opowiedział dyrektorowi szpitala znane czytelnikom wypadki.
Gdy kończył opowiadanie, do biura wszedł mężczyzna mający około czterdziestu pięciu lat, z odkrytą głową i przepasany białym fartuchem.
Skłonił się księdzu i podał rękę dyrektorowi, który uścisnąwszy ją z uszanowaniem, rzekł:
— Doktór Perrin, jeden z naszych lekarzy, — ksiądz d’Areynes, pierwszy wikary od św. Ambrożego.
— Kochany dyrektorze — zaczął lekarz, wymieniwszy ukłon, — Czy otrzymałeś dzisiejszy mój raport o numerze 17-ym z mej sali?
— Otrzymałem.
— Prosiłem w nim o odesłanie tej biednej kobiety do zakładu obkłąkanych. Czyniłem wszystko co mogłem i nie mogę dłużej trzymać jej w szpitalu.
— Raport pański przesłałem radzie dobroczynnego! publicznej i oczekuję tylko rozkazu odesłania Janiny Rivat.
— Mówisz pan: Janiny Rivat! — zawołał doktór zdziwiony. — Więc wiadome już jej nazwisko?
— Wczoraj pan Schloss — odrzekł dyrektor, wskazując na Rajmunda — a dzisiaj ksiądz d‘Areynes stwierdzili, że chora nr 17-ty jest Janiną Rivat, uratowaną z płonącego domu w nocy 28-go maja.
— Więc ksiądz zna tę nieszczęśliwą kobietę? — zapytał lekarz, zwracając się do wikarego.
— Znam.
— Czy może mi ksiądz opowiedzięć wszystko, co mu wiadome o niej?
— Owszem.
Wikary powtórzył szczegóły opowiedziane przed chwilą dyrektorowi.
Lekarz po wysłuchaniu za proponował księdzu by udał się z nim do chorej, w celu ożywienia w niej pamięci i wywołania wspomnień.
Wszyscy czterej udali się do sali, w której pomieszczona była chora nr 17.
Janina ze złożonemi rękami i oczyma utkwionemi w przestrzeni siedziała na łóżku.
Ksiądz, spostrzegłszy jej twarz zbiedzoną, nie mógł powstrzymać się od okrzyku litości.
— Cóż, poznaje ją ksiądz? — zapytał dyrektor.
— Poznaję. Schloss nie omylił się, to Janina Rivat.
— Niech ksiądz powie jej swoje nazwisko, wspomni o przeszłości i stara się obudzić w niej pamięć.
Wikary podszedł do łóżka i rzekł łagodnym głosem:
— Janino...
Chora bezwiednie podniosła głowę.
— Janino — powtórzył ksiądz głośniej.
Jakieś światło błysnęło w błędnych oczach chorej, otworzyły się usta i dreszcz przebiegł po ciele.
— Niech ksiądz do niej mówił Niech ksiądz mówi! — rzekł lekarz.
— Janino — odezwał się znowu wikary — czy poznajesz mnie? Jestem ksiądz d‘Areynes, wikary od św. Ambrożego. To ja połączyłem cię związkiem małżeńskim z Pawłem Rivat.
Głęboka fałda zarysowała się między brwiami obłąkanej, usta poruszyły się, jak gdyby pragnęły wypowiedzieć myśl jakąś, lecz nie wydały dźwięku.
— Paweł Rivat! — mówił dalej Raul. — Przypomnij sobie... był żołnierzem podczas wojny... walczył z niemcami... Długo czekałaś na niego, lecz nie powrócił.
Janina wyciągnęła rękę, pochwyciła dłoń księdza ścisnęła ją nerwowo i następnie głosem głuchym szepnęła:
— Paweł... Paweł Rivat...
— Niech ksiądz mówi — niech wywołuje najkrwawsze wspomnienia, chociażby nawet paroksyzm miał się objawić... będzie on dla niej zbawiennym, gdyż obudzi duszę.
— Paweł nie żyje — mówił ksiądz — słyszysz Janino? Paweł umarł!
Janina drgnęła, wypuściła rękę wikarego i opadła na poduszkę.
— Paweł nie żyje — byłem przy jego skonaniu i przysiągłem opiekować się tobą i twojemi dziećmi.
Dopiero po tych słowach Janina utraciła dotychczasową bezwładność. Ogarnął ją jakiś niepokój, czoło pokryło się zmarszczkami, oczy w orbitach poruszyły się, krople potu wystąpiły na skronie.
Widocznem było, że straszna praca odbywała się w jej przyćmionym mózgu.
Doktór Perrin widząc ten wysiłek, nachylił się nad chorą i tonem rozkazującym zawołał:
— Przypomnij sobie! Czy pamiętasz swe dzieci, dwie małe dziewczynki... bliźnięta... uśpione w kołysce objętej płomieniami.
Janina podniosła ręce do gardła i krzyknęła głosem chrapliwym.
— Przypomnij sobie! — powtórzył Perrin z okrucieństwem chirurga, uzbrojonego w skalpel lub sondę i nie myślącego o cierpieniu pacyenta, byle tylko ocalić go. — Dzieci twoje może żyją... należy odszukać je...
— Potrzeba odszukać Serwacego Duplata, który je porwał — dodał ksiądz d‘Areynes.
Janina, usłyszawszy nazwisko Serwacego Duplata jęknęła żałośnie.
— Duplat! — zawołała głosem chrapliwym i z dzikim wyrazem oczu — jest mordercą! On zabił Pawła!... zabił moje córki!
Jednocześnie nerwowy paroksyzm konwulsyjnie wstrząsnął jej ciałem.
Przyglądający się ze ściśniętem sercem świadkowie tej sceny rzucili się z pomocą lekarzowi, nie mogącemu powstrzymać gwałtownych rzutów chorej.
Po kilku, minutach paroksyzm zmniejszył się, w końcu ustał zupełnie.
— Co pan z tego wnosi? — zapytał ksiądz lekarza.
— Wnoszę, że wyleczenie jej jest możliwe.
— Więc zacznie pan ją leczyć?
— Nie. Należy powierzyć ją specyaliście... on miałby więcej szans powodzenia. Dołączę do mego raportu szczegółowy protokół moich usiłowań i gorąco pańską protegowaną polecę chirurgowi, któremu będzie powierzoną.
— Czy nie uważa pan, że może lepiej byłoby ulokować ją w zakładzie prywatnym? Byłaby otoczona większą troskliwością...