Róża i Blanka/Część druga/LI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W kilka dni później wikary od św. Ambrożego, korzystając z wizyty kapitana Kernoëla, zapytał go czy niemógłby udzielić mu wiadomości o młodej kobiecie rannej, którą żołnierze jego odnieśli do ambulansu.
Kapitan nic nie wiedział o niej, lecz poradził, by wikary udał się do władzy wojskowej, która nakazała rannych z ambulansów przewieźć do szpitali paryzkich.
Młody ksiądz pragnął za jakąbądź cenę dotrzymać obietnicy, danej mężowi Janiny przed jego śmiercią i wrazie jeśliby ona żyła, rozciągnąć nad nią opiekę.
Co do dziecka, które, jak widział, uniósł Serwacy Duplat, łatwo było powziąć wiadomość po odszukaniu go; ksiądz bowiem nie wątpił, że ex-kapitan komuny ocalił mu życie, idąc za popędem serca.
Rozumie się, wikary nie domyślał się nawet, że w pochwyconej przez Duplata kołysce spoczywały dwie siostry bliźniaczki.
Przywołał Rajmunda i powierzył mu missyę odszukania Janiny Rivat.
Schloss, usłyszawszy to nazwisko, przypomniał sobie młodą kobietę, żonę gwardzisty, z którą odbywał podróż do Paryża.
Zapytał wikarego o bliższe szczegóły i przekonał się, że towarzyszka jego była osobą poszukiwaną przez księdza.
Następnego dnia rano Rajmund wybrał się na poszukiwania i rozpoczął je od domu, w którym mieszkała Janina, lecz pod wskazanym sobie numerem znalazł kamienicę nową i jeszcze nieukończoną.
Wszedł do sąsiedniego składu trunków, poprosił o szklankę wina i rzekł do kupca:
— Chciałem prosić pana o pewne objaśnienie.
— Służę panu.
— Czy zajmował pan ten sklep podczas komuny?
— Zajmuję go już od pięciu lat.
— W takim razie musiał pan znać choć niektórych lokatorów spalonego domu sąsiedniego, na miejscu którego budują nowy.
— Znałem ich wszystkich, zarówno mężczyzn jak i kobiety, gdyż kupowali u mnie wino.
— A znał pan niejaką Janinę Rivat?
— Znałem; porządna kobieta i jej mąż był dzielnym człowiekiem. Nie żyją już oboje.
— Oboje, jesteś pan pewnym?
— Najpewniejszym! on zabity został w bitwie pod Montretaut.
— A ona?
— Zginęła w płomieniach domu wraz z dwiema swemi córeczkami i sąsiadką, matką Weroniką.
— Z dwiema córeczkami? — powtórzył Schloss zdziwiony.
— Tak, bliźniętami, które powiła na parę dni przed śmiercią.
Widocznie kupiec nie wiedział, że Janina Rivat była wraz z dzieckiem uratowaną z płomieni.
— Czy pan jesteś pewnym, że Janina Rivat miała bliźnięta?
— Wiem to od matki Weroniki.
— A nie wie pan przypadkiem, czy złożono w merostwie deklaracyę o urodzeniu tych dzieci?
— Tego nie wiem...
Schloss zapłacił należność, podziękował i wyszedł.
— Bliźnięta! — pomyślał — a ksiądz wikary sądził, że w kołysce było tylko jedno dziecko... Zrobiłem odkrycie ważne... Należy dowiedzieć się, kto był dyrektorem owego ambulansu.
Udał się do domu, w którym podczas komuny mieścił się ów szpital tymczasowy, lecz dowiedział się tylko tyle, że w kilka dni po stłumieniu rewolucyi, wszyscy ranni przewiezieni zostali do szpitali miejskich.
Z powodu spóźnionej pory nie mógł już iść do ratusza, powrócił na ulicę Papincourt i zdał wikaremu raport z rezultatu swych poszukiwań.
Wiadomość o bliźniętach Janiny Rivat zdziwiła wikarego.
— Co Duplat mógł z niemi uczynić?|Należy to sprawdzić — odrzekł ksiądz. — Pójdziesz jutro do merostwa jedenastego okręgu i dowiesz się, czy złożona była deklaracya, o przyjściu na świat dzieci Janiny Rivat. Być może, iż złożyła ją matka Weronika, Jeżeli zaś deklaracyi nie było, w takim razie odszukamy Serwacego Duplat i od niego dowiemy się, co uczynił z temi dziećmi. Ale przed pójściem do merostwa należy zasięgnąć wiadomości w szpitalach.
Następnego dnia pomocnik wikarego rozpoczął swe poszukiwania od szpitala położonego przy ulicy Lacepéde.
— Czem mogę panu służyć? — zapytał dyrektor szpitala.
Rajmund odrzekł, iż przybywa w imieniu księdza d‘Areynes z prośbą o sprawdzenie w aktach szpitalnych, czy pomiędzy rannemi kobietami, przeniesionemi przed pięcioma miesiącami z ambulansu przy ulicy Servan, nie było jakiej Janiny Rivat.
Dyrektor wezwał pisarza i polecił mu przejrzeć rejestr chorych.
— Czy pan ją zna osobiście? — zapytał następnie Rajmunda.
— Znam.
— To dobrze, gdyż jeżeli nie znajdziemy jej w rejestrze, co jest rzeczą możliwą z powodu, iż posiadamy kilka kobiet chorych, których osobistość nie została sprawdzoną, to zaprowadzę pana do nich, a może pan w której z nich pozna poszukiwaną.
Po kilku minutach pisarz powrócił z oświadczeniem, że z przyjętych do szpitala 20 kobiet rannych, zapisanych w rubryce „Nieznane“, zdołano sprawdzić osobistość zaledwie pięciu,, lecz pomiędzy niemi niema Janiny Rivat, osiem zmarło a pozostałe siedm znajdują się na sali.
— Proszę pana za mną — rzekł dyrektor do Rajmunda,
— mam nadzieję, że w liczbie tych siedmiu pozna pan protegowaną księdza d‘Areynes.
Jedna z sióstr miłosierdzia, obsługująca chorych. na prośbę dyrektora o wskazanie pacjentek nieznanych, zaprowadziła go i Schlossa do łóżka nad którem widniała tabliczka z napisem nr. 4.
— Ta nieszczęśliwa jest stracona — rzekła. — Pozostaje jej zaledwie parę dni życia.
— Nie, to nie ona — rzekł Schloss.
Podeszli do nr. 6.
— I tej dni są policzone — szepnęła zakonnica.
— Nie ona.
Na łóżku oznaczonem nr. 16, leżała chora z głową prawie całkowicie obwiązaną bandażami.
— Ta — rzekła infirmierka — miała szczękę strzaskaną pociskiem. Dotychczas nie wymówiła ani słowa, przytem nie umie ani pisać, ani czytać.
Schloss spojrzał na chorą, poczem rzucił wzrok na numer łóżka sąsiedniego i drgnął.
W bladej jak płotno twarzy chorej poznał Janinę Rivat.
— To ona, panie dyrektorze — zawołał uradowany 1 przybliżywszy się do łóżka dodał: — Janino! Janino!
Kobieta otworzyła oczy, uniosła się na pościeli i spojrzała wkoło siebie wzrokiem bez wyrazu.
— Janino, powtórzył Schloss — przychodzę w imieniu księdza d‘Areynes, pierwszego wikarego parafii św. Ambrożego.
Oczy chorej pozostały błędnemi.
— Ona nie odpowie panu — rzekła zakonnica.
— A jednak słyszała...
— Słyszy, ale nie rozumie.
— Dlaczego?
— Ponieważ straszna rana pozbawiła ją zmysłów. Jest obłąkaną.
— Obłąkana!
— Pocisk ugodził ją w głowę, przedziurawił czaszkę i naruszył mózg.
— Ach, nieszczęśliwa!
— Dwa razy robiono już operację. Długi czas lękano się o jej życie, wyzdrowiała wreszcie, lecz utraciła rozum. Czy pan dyrektor otrzymał raport głównego chirurga? — dodała, — prosi on, ażeby nr 17 odesłany został do zakładu obłąkanych.
— Otrzymałem i odeślę go dzisiaj dyrektorowi rady dobroczynności publicznej.
— Czy niema nadziei wyleczenia jej? — zapytał Schloss.
— Nie ma żadnej, chociaż kto wie, czy nie wyzdrowiałaby w zakładzie dla obłąkanych pod troskliwą opieką specjalistów.
— Kiedy pan dyrektor odeśle ją?
— Za pięć lub sześć dni, gdy otrzymam rozkaz i wyznaczony będzie zakład. Ale proszę mi powiedzieć, czy pan jesteś pewny, że to Janina Rivat?
— Jestem najpewniejszy. — Poznaję ją doskonale pomimo zmiany w rysach oblicza, wywołanej cierpieniem. To ona! Zresztą i ksiądz d‘Areynes znał ją dobrze, gdyż dawał jej ślub. Jeżeli pan dyrektor życzy sobie, to przyjdzie i potwierdzi moje słowa.
— Owszem, bardzobym pragnął. Niech siostra będzie, łaskawą — dodał zwracając się do zakonnicy napisze na tabliczce nazwisko „Janina Rivat“.
Rajmund podszedł znowu do łóżka chorej, ujął jej ręce i pragnąc obudzić w jej umyśle wspomnienia zapytał:
— Janino, czy przypominasz sobie wojnę?
Blady uśmiech pokazał się na ustach chorej.
— Niebo bardzo wysoko... — odrzekła. — Jak ja się tam dostanę?
— Rzeczywiście, nie ma nadziei — rzekł ze łzami w oczach. — Biedna kobieta!...
Wypuścił z dłoni jej rękę i podszedł do dyrektora szpitala, poczem obaj pożegnali zakonnicę i opuścili salę.
Janina opadła na poduszkę i zamykając oczy, szepnęła jeszcze raz:
— Niebo bardzo wysoko...
Schloss podziękował dyrektorowi i wyszedł ze szpitala, ale przed powrotem do księdza d‘Areynes postanowił udać się do merostwa jedenastego okręgu, w zamiarze przekonania się, czy dziewczynki Janiny Rivat były zapisane w księdze urodzeń.
I tutaj, zarówno jak w szpitalu, dość było Schlosowi wymienić nazwisko księdza d’Areynes, by uzyskać gorliwe poparcie władzy w poszukiwaniach, ale były one bezowocne.
Od 24 do 28 nie było ani jednej deklaracyi o przyjściu na świat dziecka płci żeńskiej, Dnia 28 zapisanych było dwoje dzieci płci żeńskiej: jedno, córka Gilberta Rollina i jego żony Henryki; drugie rodziców niewiadomych, znalezione przy Ulicy la Roquette.
Deklaracyę ostatnią złożył pan Juliusz Servaize w asystencyi p. Merlina.
Pod datami następnemi nigdzie nie było wzmianki o siostrach bliźniaczkach.
Z merostwa Rajmund udał się do księdza d’Areynes.
— Jak ci się powiodło? — zapytał wikary.
— Odszukałem Janinę Rivat — odrzekł Rajmund — lecz lepiej byłoby, gdybym był jej nie znalazł między żyjącymi.
— Dlaczego? Cóż jej się stało?
— Jest obłąkaną!
— Biedna kobieta!
— Rozmawiałeś z nią?
— Próbowałem, lecz nic nie rozumiała.
— Cóż z nią uczynią?
— Za kilka dni mają odesłać do zakładu dla Obłąkanych.
Więc niema nadziei wyleczenia?
— Lekarze zapewniają, że tylko cud może jej powrócić zmysły. Przyrzekłem dyrektorowi szpitala, że ksiądz wikary odwiedzi ją przed wysłaniem.
— Uczyniłeś bardzo dobrze, odwiedzę ją.
— Dyrektor pragnął i z ust księdza usłyszeć potwierdzenie jej osobistości i przytem ma prosić o pewne objaśnienia.
— Jutro pojedziemy tam obaj. Może choć na chwilę odzyska przytomność, gdy usłyszy głos kapłan który dawał jej ślub. Nie masz nic więcej do powiedzenia mi?
— Owszem.
— Cóż takiego?
— Po wyjściu ze szpitala udałem się do merostwa jedenastego okręgu, gdzie dowiedziałem się, że nikt nie składał deklaracyi o przyjściu na świat córek Janiny.
— Przekonałeś się sam?
— Własnemi oczam, dzięki uprzejmości urzędnika, który dowiedziawszy się, że jestem przysłany przez księdza wikarego, pozwolił mi przejrzeć regestra i księgę deklaracyj urodzeń od 24 maja do końca miesiąca.
— To dziwne... — szepnął ksiądz.
— W księdze znalazłem deklaracyę p. Rollina o przyjściu na świat jego córki.
— Pod jaką datą?
— 28-go maja, a zaraz po niej deklaracyę znalezionego na ulicy la Roquette dziecka jakiejś kobiety, zabitej w chwili ucieczki z płonącego domu.
— Boże mój! ileż ofiar spowodowała ta nieszczęśliwa komuna! Jeżeli dzieci Janiny nie zostały zadeklarowane, więc cóż się stało z niemi? Co z niemi uczynił Serwacy Duplat?
— Należałoby odszukać go.
— Należy koniecznie. Muszę dotrzymać przyrzeczenia, danego Pawłowi Rivat.
— Dziś jeszcze rozpocznę poszukiwania. Czy wiadomo księdzu gdzie on mieszkał?
— Nie wiem, lecz dowiem się on mego kuzyna Gilberta.
— Czy mam pójść do niego?
— Nie potrzeba — Gilbert jest człowiekiem zdenerwowanym, mogłyby go drażnić niektóre kwestye. — Podczas wojny utrzymywał on z nim stosunki blizkie. — Poproszę go, by przybył do mnie.
Zaledwie wikary dokończył tych słów, gdy u drzwi rozległ się dźwięk dzwonka i za kilka chwil Magdalena zaanonsowała Rollina.
Ksiądz odprawił Rajmunda i kazał wprowadzić swego kuzyna.
Od czasu objęcia dochodów swej żony Gilbert zmienił się niedopoznania. Nie był to już ten sam wykolejony, zmuszony do rachowania się z wydatkami, zużywający swe ubranie aż do zdarcia barwy z sukna, czyszczący sam swe kamasze; obecnie był to światowiec, prześcigający w modzie najwytworniejszych elegantów.
— Siadaj, kuzynie — rzekł ksiądz do gościa — i powiedz mi przedewszystkiem, jak mają się Henryka i Blanka.
— Są zdrowe. Blanka rośnie w oczach i staje się coraz piękniejszą. Nie uwierzy ksiądz, ile sprawia mi ona szczęścia.
— I ja jestem uszczęśliwiony, że tak na seryo bierzesz swe stanowisko ojca. Nakłada ono wielkie obowiązki, lecz wierzę, że pomimo rozrywek światowych nie zaniedbujesz ich.
— Rzeczywiście, rola ojca ma dla mnie ogromny urok, wskazuje mi drogę postępowania, z której nie zejdę już nigdy. Daje mi szczęście dotychczas nieznane, o którego istnieniu nawet nie wiedziałem. Moja malutka Blanka jest teraz dla mnie wszystkiem!
Po kwadransie rozmowy na ten temat, gdy Gilbert chciał już odchodzić, wikary zatrzymał go i rzekł:
— Mój kochany kuzynie, pragnę prosić cię o pewne objaśnienie.
— Słucham księdza.
— Przedewszystkiem muszę cię przeprosić, że pytaniem mojem może wywołam w tobie przykre wspomnienie. Nie chciałbym przypominać ci tego nazwiska, ale przysięga, uczyniona człowiekowi umierającemu, zmusza mnie do mówienia o tym człowieku.
Gilbert nieco zaniepokojony tak tajemniczym wstępem, zapytał:
— O kogóż to chodzi?
— O Servacego Duplat.
Mąż Henryki, usłyszawszy to nazwisko uczuł przebiegający po ciele dreszcz.
Postanowił trzymać się na ostrożności.
— O Serwacym Duplat! — powtórzył. — Był to hultaj zdolny do wszystkiego, z którym, z powodu smutnych okoliczności, musiałem, na moje nieszczęście utrzymywać stosunki. Z jakiego powodu zajmuje on księdza?
— Z powodu bardzo ważnego. Posłuchaj. Podczas wojny, gdy byłeś kapitanem gwardyi narodowej, miałeś w swojej kompanii żołnierza, niejakiego Pawła Rivat.
Gilbert zaniepokoił się naprawdę, jednak zapanował nad zmieszaniem i odrzekł:
— Rzeczywiście... O ile przypominam sobie, ten Rivat był śmiertelnie raniony w bitwie pod Montretout.
— I wskutek tej rany zmarł po miesiącu w szpitalu wersalskim.
— Więc kuzyn go znał?
Dawałem mu ślub w kościele św. Ambrożego. Zapewne słyszałeś o jego młodej żonie?
— Być może, że słyszałem, lecz nie pamiętam, — odrzekł Gilbert, niewiedząc dokąd Raul zmierza.
— Ponieważ Paweł Rivat nie mógł przed śmiercią widzieć się z żoną, zobowiązałem się więc czuwać nad nią i jej dzieckiem i po powrocie do Paryża zobaczyć się z nią.
— I dotrzymał ksiądz słowa?
— Dotrzymałem.
Drobne krople potu wystąpiły na skronie Gilberta.
— Widziałem ją w nocy z d. 27-go na 28-my maja. Przybyłem do Paryża wraz z wojskiem wersalskiem i wprost udałem się do mieszkania Janiny Rivat. Gdy wchodziłem do domu, granat padł na dach, przebił go i wzniecił pożar. Pomimo niebezpieczeństwa wszedłem na schody, gdy wtem usłyszałem idącego za mną człowieka. Sądząc, że to ścigają mnie komuniści, przyśpieszyłem kroku. W mieszkaniu Janiny Rivat zastałem leżącą na podłodze zabitą jakaś kobietę starą i na łóżku zakrwawioną Janinę i obok niej kołyskę Miałem podejść do niej, gdy wtem ścigające mnie kroki stały się głośniejszemi. Ukryłem się za drzwiami drugiego pokoju i widziałem przez szybę, jak jakiś człowiek wszedł pośpiesznie, pochwycił kołyskę i uciekł z nią. W człowieku tym ze zdziwieniem poznałem Serwacego Duplata.
Opowiadanie to przeraziło Gilberta, który sądził przez chwilę, że wikary wie o wszystkiem.
— Serwacy Duplat wybawca — odezwał się z uśmiechem wymuszonym, — to rzecz niemożliwa!
— A jednak to prawda.
— W takim razie należałoby przypuścić — rzekł Gilbert, odzyskując zimną krew, że musiał znać Janinę Rivat i dla niej uczynił to.
— I ja tak sądziłem.
— A dziś ksiądz innego zdania?
— Rzeczywiście.
Gilbert pragnąc wybadać wikarego, zapytał:
— A matka? Co z nią się stało?
— Ja uratowałem ją.
— Ksiądz! — zawołał Gilbert przerażony, gdyż był przekonany, że Janina nie żyje. — Jakim sposobem?
— Pochwyciłem ją z pośród płomieni, wyniosłem na ulicę i oddałem marynarzom kapitana Kernoöla, którzy odnieśli ją do ambulansu przy ulicy Servan.
— I tam zapewne zmarła...
— Nie. Z Ambulansu odesłano ją do szpitala, gdzie Rajmund Schloss odszukał ją dziś rano.
— Wyleczoną?
— Wyleczoną, lecz obłąkaną.
Gilbert odetchnął swobodnie.
— Teraz nic już nie mogę dla niej uczynić — mówił dalej wikary — lecz pozostają dzieci.
Nowy przestrach ogarnął Gilberta. Raul powiedział: dzieci, wiedział więc, że Janina miała bliźnięta.
— Dzieci! — powtórzył z udanem zdziwieniem.
— A tak, gdyż na trzy dni przed tem powiła dwie dziewczynki.
— Cóż się z niemi stało?
— Nie wiem, ale myślałem, że dowiem się od ciebie.
— Odemnie? — zawołał Gilbert zdumiony. — Zkąd ja mogę wiedzieć?
— Rozumiem, że nie wiesz, lecz możesz pomódz mi do odszukania ich.
— A to jakim sposobem?
— Dzieci te nie były zapisane w księdze urodzeń merostwa jedenastego okręgu.
— Czy jest ksiądz pewnym?
— Zupełnie.
— Więc cóż się z niemi stało? — zapytał Gilbert już uspokojony.
— Jeden człowiek tylko mógłby o tem objaśnić, mianowicie Duplat, który uratował je z płomieni.
— Zapewne... — Ale czy go ksiądz znajdzie?
— Dlaczego nie miałbym znaleść?
— Dla bardzo prostej przyczyny. Duplat prawdopodobnie został zabity w obronie barykady, lub wzięty do niewoli i rozstrzelany.
— To prawdopodobne — odrzekł ksiądz — ale przypuszczenie to nie uwalnia mnie od dalszych poszukiwań. Ten Duplat przecież gdzieś mieszkał, i kto wie czy nie powierzył dzieci jakiemu lokatorowi tego samego domu... Przecież nie poszedł na barykadę z dwojgiem niemowląt na rękach! — Jeżeli aresztowano go w mieszkaniu i miał dzieci u siebie, to zabrała je władza. Nie mogę przerwać poszukiwań, dopóki mam ślad, nie pozwala mi na to sumienie... Wszak pan musisz wiedzieć gdzie mieszkał ten Duplat?
Gilbert nie chciał odrzec przecząco, mógł bowiem w wikarym wzbudzić podejrzenie, ale bojąc się również wyznać, że ex-kapitan komuny mieszkał w jednym domu z Janiną, wskazał jego adres dawniejszy, mianonowicie ulicę Zieloną nr 149.
Wikary zapisał go sobie i na tem zakończył rozmowę.
Po kilku minutach Gilbert pożegnał wikarego i wyszedł.
Gdy znalazł się na ulicy i otrząsnął się ze wzruszenia, jakie wywołała w nim rozmowa z księdzem d’Areynes, zastanowił się głęboko nad wszystkiem co słyszał i w rezultacie powiedział sobie, że niema powodu lękać się o przyszłość.
Janina Rivat, którą na podstawie słów Duplata uważał za zmarłą, żyła wprawdzie lecz jest obłąkaną.
Sam Duplat przebywał w Nowej-Kaledonii, na końcu świata i choćby nawet powrócił, nie przyznałby się do swej zbrodni.
Ale śmierć nie oszczędzi go, jak nie oszczędziła tylu innych komunistów, których akta zgonu codziennie przybywają do Francyi.
Wspólnik Duplata nie miał więc powodu do obawy.
Raul d‘Areynes nie dowie się nigdy, co stało się z dziećmi obłąkanej Janiny.
Po odejściu Gilberta wikary wezwał Schlossa i rzekł:
— Oto masz adres domu, w którym podczas wojny mieszkał Duplat: Ulica Zielona nr 149. Udaj się tam, rozpytaj i staraj się powrócić z wiadomością pomyślną.
W dziesięć minut Rajmund był już pod wskazanym adresem.
Był to dom stary, ponury, od suteryn do poddasza zajęty jedynie przez robotników.
Rajmund wszedł w brudny korytarz, odszukał lożę odźwiernej i zapytał:
— Czy mieszka tu pan Serwacy Duplat?
Odźwierna, usłyszawszy to nazwisko, jak oparzona zerwała się z krzesła, ujęła się pod boki i zawołała:
— Czy i pan należysz do bandy komunistów? Musisz być jego kolegą, skoro go szukasz! Strzeż się bo przywołam sierżanta i każę cię aresztować! Łajdak ten mieszkał przez trzy miesiące i nie zapłacił ani grosza! nabrał w moim sklepiku na kredyt, a później chciał nas rozstrzelać, by pozbyć się długu!
Rajmund spokojnie wysłuchał tej gwałtownej odpowiedzi i dopiero gdy odźwierna umilkła na chwilę by nabrać tchu, odrzekł:
— Przychodzę w imieniu księdza wikarego d’Areynes, który prosił mnie, bym zasięgnął wiadomości o Serwacym Duplat.
— Czemuż nie powiedział pan tego odrazu.
— Nie dałaś mi pani czasu.
— Rzeczywiście, jestem trochę prędka... Więc przychodzisz pan od księdza wikarego?
— Tak, ksiądz pragnie wiedzieć, czy ten Duplat mieszka tu jeszcze.
— Wyrzuciłam go już oddawna.
— Kiedy?
— Jeszcze na miesiąc przed wejściem wojsk wersalskich... w kwietniu.
— Nie wie pani, dokąd się wtedy przeniósł?
— Na ulicę Saint-Maur... ale go pan tam nie znajdziesz.
— Dlaczego?
— Dla tego, że ten dom spalił się, a choć jestem uboga, dałabym franka, gdyby mnie kto zapewnił, że i on się w nim upiekł.
— A od czasu wejścia wojsk wersalskich nie widziała go pani więcej?
— Nie widziałam i to jego szczęście, gdyż byłabym go oddała w ręce policyi.
Rajmund podziękował za objaśnienie i wyszedł.
Idąc, rozmyślał dokąd zwróci się teraz, gdy wtem na rogu ulicy Saint-Maur spostrzegł sklep, w którym dnia poprzedniego uzyskał wiadomość o Janinie Rivat.
Wszedł i zasiadł przy stoliku.
— Czem mogę panu służyć? — zapytał gospodarz podchodząc ku niemu:
— Przyszedłem jeszcze raz prosić pana o objaśnienie.
— I owszem.
— Czy podczas Komuny nie znał pan przypadkiem niejakiego Serwacego Duplat?
Kupiec skrzywił się, lecz odrzekł:
— Znałem go, na nieszczęście! Był on kapitanem komuny i zrabował mnie na kilkaset franków.
— Czy nie wie pan, co stało się z nim?
— Nie wiem, lecz przypuszczam, że został rozstrzelany, bo zasłużył na to. Terroryzował całą dzielnicę dopuszczał się nadużyć i dokuczył każdemu.
— Kiedy widział go pan ostatni raz?
— Ostatni raz widziałem go 25-go maja. Pamiętam ten dzień dobrze, gdyż zabrał mi wtedy pięćdziesiąt litrów wina i wydał na nie bon rekwizycyjny, który chowam jako pamiątkę owych pięknych czasów.
— Nie wie pan, czy znał on Janinę Rivat?
— Znał i był jej postrachem.
— Podczas wojny Paweł Rivat, człowiek bardzo porządny, był żołnierzem w kompanii, w której Duplat, pełnił obowiązki furyera. Otóż łotr ten dokuczał biednemu Pawłowi przy każdej sposobności.
— Więc pan nie przypuszcza, by pani Rivat powierzyła Duplatowi swe dzieci?
— Nigdy nie uczyniłaby tego!
Rajmund ze smutną miną powrócił do księdza d‘Areynes i zdał mu raport o swem niepowodzeniu.
Dobre chęci wikarego rozbiły się o fizyczne niepodobieństwo, mimo to postanowił następnego dnia odwiedzić Janinę Rivat.
∗ ∗
∗ |
I rzeczywiście następnego dnia już o godzinie dziewiątej rano ksiądz d’Areynes wraz z Rajmundem zjawił się w gabinecie dyrektora szpitala.
— Dziękuję księdzu za ten pospiech, — rzekł przełożony zakładu — gdyż wiele zależy mi na stwierdzeniu tożsamości Janiny Rivat.
— Chętnie powiem wszystko, co wiem o niej.
Dyrektor usiadł przy stole dla zapisania słów wikarego.
— Przed ośmastu miesiącami — zaczął ten ostatni — dawałem ślub Janinie Rivat w kościele św. Ambrożego. Ścisłą datę oraz imiona jej rodziców znajdzie pan w księdze parafialnej. Mąż Janiny zmarł w szpitalu wersalskim przed siedmioma miesiącami.
— Więc ta biedna kobieta jest wdową?
— Wdową.
— Czy zna pan ścisłą datę śmierci jej męża?
— Paweł Rivat umarł 18-go kwietnia.
— Lekarz nasz stwierdził, że Janina Rivat odbyła słabość na kilka dni przed przybyciem do ambulansu.
— Rzeczywiście na trzy dni przedtem miała bliźnięta.
— Co stało się z niemi?
Nie wiadomo; wszystkie poszukiwania nasze okazały się bezskutecznemu.