Róża i Blanka/Część druga/LV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LV.

Naczelny chirurg szpitalny, oceniając przymioty młodego infirmera, powierzył mu nadzór nad Duplatem, którego rana pod względem naukowym zajmowała go wielce.
Ex-kapitan komuny widział jego niezmierną troskliwość o siebie i nie miał dość słów na wyrażeniu mu swej wdzięczności.
— To tyś ocalił mnie — mówił, ściskając ręce infirmera. — Nie zapomnę ci tego.
Duprety odpowiedział uściskiem ręki, lecz pomyślał:
Wynagrodzisz mi to „mimo twej woli“. Na tym świecie nic darmo! to moja dewiza!..
Podkreślone przez nas trzy wyrazy „mimo twej woli“, miały znaczenie tajemnicze.
Duprety pamiętał wszystkie fazy gorączki, przez które przechodził Duplat podczas pierwszych dni pobytu w szpitalu.
Były komunista bredził w malignie, a Duprety siedząc u jego łóżka, starannie notował w pamięci każde jego słowo.
— Champigny — mówił ranny — ulica Bretigny...
dom Palmiry... pod drzewem orzechowem... cały mój majątek w butelce... Czternaście tysięcy franków biletami bankowemi... Sto pięćdziesiąt tysięcy franków w wekslach Gilberta Rollina... Musi wypłacić mi je gdy będę wolnym... a jeżeli odmówi, zagrożę mu wyjawieniem wszystkiego... sekretu, dotyczącego piwnicy przy ulicy Servan... Musi zapłacić!...
Uspakajał się i znowu gdy gorączka wracała, szeptał:
— Champigny... ulica Bretigny... nr 9... dom Palmiry... Czternaście tysięcy franków w ziemi... Zabiję Merlina... zgubił mnie łotr... zadenuncyował...
Gdyby Duprety jeden raz tylko słyszał te zdania urywane, może niezwróciłby na nie uwagi, w przypuszczeniu, iż wyrażają one wizye wyobraźni rozgorączkowanej, ale Duplat powtarzał je nieustannie i prawie w jednej i tej samej formie.
Były pisarz adwokata wywnioskował z tego, że w przeszłości komunisty tkwi jakaś tajemnica, z której należy skorzystać.
Nazwiska: Gilbert Rollin, Champigny, Palmira... wyrazy: czternaście tysięcy, sto pięćdziesiąt tysięcy franków... piwnica przy ulicy Servan — były dla niego zagadką, której na razie nie mógł rozwiązać, niemniej jednak doszedł do przekonania, że Duplat zakopał butelkę z pieniędzmi pod drzewem orzechowem w ogrodzie domu Palmiry przy ulicy Bretigny pod nr 9 w Champigny.
Była to dostateczna wskazówka dla niego.
Postanowił skorzystać z niej po powrocie do Francyi.
Oto dla czego gdy Duplat oświadczył: „Nie zapomnę ci tego“. Duprety pomyślał: „Wynagrodzisz mi mimo twej woli!“
Ex-kapitan komuny przeleżał w szpitala całe pięć miesięcy, po czem do czasu zupełnego wyzdrowienia wysłany został na wieś do pewnego kolonisty rolnika, który zażądał od administracyi człowieka do prowadzenia ksiąg gospodarczych.
Duprety miał już gotowy plan na przyszłość.
Postanowił mianowicie opuścić jak najprędzej, po powrocie do Francyi, wyznaczone mu miejsce nadzoru policyjnego i osiąść w Paryżu, gdzie łatwiej niż w mieście małem, ukrywać się przed okiem policyi, zwłaszcza pod nazwiskiem przybranem.
Ale znaleźć takie nazwisko, czyste, zabezpieczające od wszelkich przypuszczeń, było rzeczą niełatwą.
Duprety oddawna poszukiwał go napróżno, gdy wtem wypadek przyszedł mu z pomocą.
Do portu numeiskiego przybyła fregata Le Var i wysadziła na brzeg około stu kolonistów dobrowolnych i przestępców.
Żegluga była wyjątkowo trudną, wielu pasażerów po wysadzeniu ich na ląd, odstawiono natychmiast do szpitala.
Pomiędzy nimi znajdował się młody człowiek, któremu strzaskany podczas burzy maszt rozbił czaszkę.
Pomieszczono go na tem samem łóżku, które zajmował przedtem Serwacy Duplat.
Gaston Duprety otrzymał polecenie rozebrania go i udzielenia pierwszej pomocy.
Wraz z chorymi przysłano do szpitala ich papiery, ale zawierały one tylko wskazówki podane przez nich samych przy wsiadaniu na statek, a więc imię i nazwisko, gdyż pasażerowie wolni, nie byli obowiązani do podawania bliższych szczegółów, dopiero po wyjściu na ląd składali gubernatorowi paszporty lub inne dowody, stwierdzające ich osobistość.
Duprety, zabierając ubranie i rzeczy rannego, nie zapomniał zrewidować kieszeni, by znalezione w nich rzeczy wartościowe złożyć wraz z deklaracyą w kancelaryi szpitalnej.
Znalazł w nich zegarek złoty z łańcuszkiem, portmonetkę zawierającą około pięciuset franków, wypchany papierami pugilares i jakiś złożony w czworo papier z pieczęcią urzędową.
Rozwinął go i przeczytał:

„Rzeczpospolita Francuzka“.

My, prefekt departamentu Indry i Loary, prosimy władze cywilne i wojskowe o ułatwienie wolnego przejazdu p. wicehrabiemu Jerzemu de Grancey z bronią myśliwską przez terytorya, na których ma prawo polować, z zobowiązaniem go do stosowania się do praw i przepisów policyjnych dotyczących polowania i posiadania broni.“
„Okaziciel niniejszego obowiązany jest na każde zażądanie merów, żandarmów, stróżów polowych i wszelkich przedstawicieli władzy okazać pozwolenie na prawo posiadania broni.

Tours, d. 28 sierpnia 1886 r.“

W rubryce obok marginesu znajdował się rysopis wice-hrabiego:

Wiek — 28 lat.

Wzrost — jeden metr sześćdziesiąt pięć cm.
Włosy — ciemne.
Czoło — wysokie.
Brwi — ciemne.
Oczy — czarne.
Nos — prosty.
Usta — średnie.
Podbródek — okrągły.
Twarz — podłużna.
Cera — brunatna.

Znaki szczególne — niema.

Duprety czytając ten dokument uśmiechnął się z zadowolenia.
Wszystkie te cechy prawie w zupełności odpowiadały rysopisowi jego.
Schował dokument wraz z pugilaresem do swej kieszeni w zamiarze przejrzenia pozostałych papierów w czasie swobodniejszym.
Gdy po ukończeniu zajęcia otworzył go, znalazł akt urodzenia Jerzego de Grancey, dwa akty zgonu: Karola Pawła wice-hrabiego de Grancey i Maryi Heleny de Grancey z domu Bonnerile, różne notatki i kilka nic nieznaczących listów.
Ukrył to wszystko w miejscu bezpiecznem.
Następnego dnia Jerzy Grancey zmarł, nieodzyskawszy przytomności i po dwudziestu-czterech godzinach pochowany został na cmentarzu numejskim.
Do aktu zgonu jego wpisano tylko imię i nazwisko, więcej bowiem szczegółów władza nie posiadała.
Po upływie miesiąca Duprety wezwany został do dyrektora kolonii poprawczej.
— Jesteś pan wolny — oświadczono mu. — Czy pragniesz pozostać w kolonii?
— Nie — odrzekł — chcę powrócić do Francyi.
— Będziesz pan przez dwadzieścia lat pozostawał pod nadzorem policyi.
— Wiem o tem.
— Wyznaczą panu miejsce zamieszkania, ale będziesz miał prawo wybrać jedno z miast, przeznaczonych dla uwolnionych przestępców.
— Czy mogę wybrać Tours?
— Możesz pan.
— Więc niech pan dyrektor każe wydać mi paszport do Tours. Mam tam krewnych... u nich osiądę.
— Jutro rano otrzymasz pan swój zarobek i paszport, który po przybyciu do Brestu obowiązany jesteś zawizować w prefekturze policyi. Odjedziesz za trzy dni na parowcu Loire.
Suma, zapracowana przez Gastona przez czas pobytu w kolonii, wynosiła sześćset siedmdziesiąt dziewięć franków.
Następnego dnia Duprety po otrzymaniu pieniędzy i paszportu, zrzucił ubranie więzienne, przebrał się w elegancki garnitur, kupiony w jednym z magazynów numejskich, a w trzy dni opuścił Nową-Kaledonię.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.