Róża i Blanka/Część druga/LVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W oznaczonym dniu przeprowadzono Janinę Rivat do sali operacyjnej, gdzie oczekiwali już: naczelny lekarz zakładu, jego pomocnicy i upoważnieni do uczestniczenia przy operacyi studenci wydziału medycznego.
Na prośbę Róży dr Bordet zezwolił pozostać jej przy chorej.
Położono Janinę na stole operacyjnym i uśpiono ją.
Doktór obmacał narośl, oraz czaszkę i z rąk pomocnika wziął nóż.
Na widok ostrego błyszczącego narzędzia, Róża zadrżała, upadła na kolana i zasłoniła twarz rękami.
Gdy po kilku sekundach odjęła je i spojrzała na Janinę, spostrzegła całą jej twarz zbroczoną krwią.
Dr Bordet, nachylony nad chorą, z lupą w ręku przyglądał się ranie.
Nagle twarz jego rozpromieniła się.
— Miałem słuszność! — zawołał.
Wziął podane sobie szczypczyki, przyłożył je do szwu czaszki, w którym tkwił jakiś przedmiot czarny, uchwycił go, pociągnął, lecz napotkał opór.
Okazała się potrzeba dokonania trepanacyi.
Przez trzy sekundy zęby piły okrągłej skrzypiały na czaszce.
Teraz dopiero czarny przedmiot mógł być wyjętym.
Był to malutki odłamek pocisku, pozostały w ranie od pierwszej operacyi.
— Ta kobieta wyzdrowieje — oświadczył uradowany dr Bordet. — Za parę tygodni odzyska pamięć, a następnie zmysły.
Róża przez cały czas operacyi modliła się klęcząc.
— Czuwaj nad nią starannie, moje dziecko, — rzekł do niej dr Bordet. Nie opuszczaj jej ani na chwilę i staraj się zapamiętać wszystko, co będzie mówiła.
Janina przebudziła się, lecz natychmiast zapadła w sen głęboki.
Odniesiono ją do pokoju szpitalnego, gdzie przez kilka dni spoczywała w stanie odrętwienia.
Dopiero szóstego dnia przebudziła się, siadła na posłaniu i zdumionym wzrokiem powiodła wokoło siebie.
Róża, która wyszła na chwilę i powróciwszy spostrzegła ją w tym stanie, krzyknęła z radości.
— Gdzie ja jestem? — zapytała chora.
Róża położyła jej dłoń na usta.
— Proszę cię mamo Janino nie mów nic. Jesteś jeszcze zbyt osłabioną... Zawiadomię lekarza, on sam ci odpowie.
Czysty metaliczny głos i nachylona piękna twarz Róży wprowadziły w zachwyt Janinę.
— Powiedz mi, moje dziecko, czy zastępujesz matkę Weronikę?
Róża powtórnie zaleciła jej milczenie, poczem przywołała drugą infirmerkę i posłała ją do doktora Bordet z prośbą o natychmiastowe przybycie do chorej.
Janina ujęła głowę w dłonie i zamyśliła się głęboko.
Jakaś wielka praca odbywała się w jej mózgu.
Przeszłość byłych lat siedmnastu zarysowała się w jej umyśle niejasno, jak sen w chwili przebudzenia się, lecz w miarę rozświetlania się myśli, zaczęła przybierać kształty wyraźniejsze.
Nagle coś przypomniała sobie i krzyknęła.
W tej chwili do pokoju wszedł doktór Bordet.
Chora wyciągnęła ku niemu ręce i rzekła głosem złamanym:
— Moje dzieci... moje córki... nie widzę kołyski.. gdzie one są?
Doktór pośpiesznie podszedł ku niej.
— Uspokój się — rzekł łagodnie — jesteś chorą, bardzo chorą i jeżeli chcesz zobaczyć swe dzieci, to powinnaś naprzód wyzdrowieć.
Doktór z raportów i od ksiądza d’Areynes znał jej przeszłość, ale z obawy pogorszenia jej stanu, nie mógł dać objaśnienia.
— Nie mogę ci teraz powiedzieć — powtórzył.
— Dla czego?
— Gdyż musiałbym odnieść się do Paryża.
— Alboż ja nie jestem w Paryżu? — zapytała.
— Nie; jesteś w Blois.
— W Blois! A to jakim sposobem? Ja tu nie znam nikogo i mnie nikt nie zna. Byłam w swojem mieszkaniu, z matką Weroniką, która pielęgnowała mnie i moje dzieci... Było to po wojnie, w której mój mąż został zabity... Podczas komuny... Przypominam sobie... było to wczoraj... choć zdaje mi się, że wiele czasu upłynęło od owych chwil... Byłam chorą... słyszałam huk dział, wybuchy granatów padających na dach, a matka Weronika siedziała przy kołysce. Jakim sposobem znalazłam się w Blois? Proszę mi powiedzieć.
— Dom w którym mieszkałaś pani, spalił się... Uratowano cię z płomieni i odniesiono do ambulansu przy ulicy Servan.
— A moje dzieci? moje dzieci?
— Uratowano je również.
Janina doznała wrażenia, jak gdyby wielki kamień spadł jej z piersi.
— Ponieważ wiadomo, że córki moje są uratowane, a więc musi być wiadomem, co się z nimi dzieje. Niech pan doktor powie mi teraz i nie każe mi cierpieć dłużej.
— Przysięgam pani, że nie wiem, skoro tylko pani wyzdrowiejesz, wtedy będzie można rozpocząć poszukiwania.
Czoło Janiny zachmurzyło się.
— Skoro wyzdrowieję — powtórzyła. — Prawda, powiedział pan, że jestem bardzo chorą... sama to czuję... Zdaje mi się, jak gdyby mi kto czaszkę ściskał obręczą żelazną i jakiś ciężar palący przytłacza mi wierzchołek głowy... Więc ja nie jestem w Paryżu?
— Nie, przeniesiono panią do Blois.
— I to pan doktór pielęgnował mnie ciągle?
— Nie, przedemną leczyli panią lekarze inni.
Janina podniosła ręce do głowy, jak gdyby chciała stłumić dolegający jej ból, lub rozproszyć ciemności, w których błąkały się jej myśli.
— Ależ — rzekła z rozpaczą — nie rozumiem... niech pan doktór pomoże mojej pamięci... Od czasu wydania ma świat moich dzieci straciłam przytomność... Wszystko co działo się w około mnie, wydaje mi się jakimś snem okropnym.
— Proszę cię, uspokój się, — rzekł doktór, widząc wzrastające jej ożywienie. Pogarszasz swój stan i wytężając pamięć, wyczerpujesz swe siły... Jeżeli chcesz wyzdrowieć i żyć, powinnaś zachować spokój bezwarunkowy...
— Dobrze — odrzekła — będę spokojną, lecz niech pan doktór powie mi, co się stało.
— Byłaś pani ciężko ranną odłamkiem granatu, który jednocześnie wzniecił pożar domu. Cudem ocalono cię od śmierci. — Pomieszczono cię naprzód w ambulansie, a następnie w szpitalu, gdzie dokonano operacyi, później przewieziono do Blois, gdzie znajdujesz się dotychczas. Jesteś tutaj oddawna...
— Oddawna... powtórzyła zdziwiona Janina.