Róża i Blanka/Część druga/LIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIX.

Nakoniec przed pięcioma dniami, pragnąc cię wyleczyć, dokonałem nowej operacyi.
— Więc ja jestem w szpitalu? — zawołała przestraszona.
Doktór Bordet zawahał się nad odpowiedzią.
— Niech pan doktór powie! — błagała.
— Znajdujesz się w zakładzie obłąkanych — odrzekł wreszcie, patrząc w jej oczy, by ocenić wrażenie, wywołane temi słowami.
— Więc ja byłam obłąkaną! — zawoła nieszczęśliwa. — Domyślam się... Czuję to... Ale dziś już nią nie jestem... Odzyskałam zmysły, gdyż wróciła mi pamięć... Niech pan doktór powie mi... błagam go, jak długo byłam obłąkaną?
— Przeniesiono panią do ambulansu 28 maja 1871 roku, w trzy dni później odesłano cię do szpitala la Pitié, a w grudniu tegoż roku przewieziono cię do Blois.
— A któryż rok mamy teraz?
— Dziś mamy 3 kwietnia 1888 r.
Janina zadrżała konwulsyjnie.
— 1871... — szepnęła po chwili: — 1888! Siedmnaście lat! Miałam dwie dziewczynki, bliźnięta... Co stało się z niemi? Czy żyją, czy umarły?
— Nie umiem odpowiedzieć pani — odrzekł lekarz.
— A moja matka? — mówiła nieszczęśliwa — a matka Weronika?... wszyscy, których znałam i kochałam? Siedmnaście lat!
Rozpłakała się.
Uspokoiwszy się po kilku minutach, rzekła:
— Powiedział pan doktór, że wyniesiono mnie z płonącego domu... Kto dał dowód takiego poświęcenia? kto ocalił mnie?
— Pewien ksiądz.
— Ksiądz? — zapytała Janina zdziwiona.
— Tak, ten sam, który w kilka miesięcy później poznał panią w szpitalu i powiedział kim jesteś.
— Jak ten ksiądz nazywa się? — Ksiądz d‘Areynes.
— Ksiądz d‘Areynes! — zawołała — wikary od św. Ambrożego! Niech Bóg będzie błogosławiony! Ponieważ to on ocalił mnie, więc uratował i moje dzieci, on nie opuścił ich! Znam go! To najszlachetniejszy człowiek na świecie! On dawał mi ślub...
Nagle twarz Janiny spochmurniała.
— Ale to już siedmnaście lat! kto wie, czy żyje... i czy dzieci moje nie pomarły...
— Nie trać nadziei — rzekł doktór wzruszony. — Może dzieci twe żyją... może Bóg zachował ci to szczęście i pozwoli kiedyś uścisnąć je. Możesz napisać, a jeśli będzie to niedostatecznem, to po powrocie do zdrowia rozpocząć poszukiwania.
— Napiszę... Chcę jak najprędzej opuścić ten zakład.
— Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by wrócić ci zdrowie, a i ta dobra dziewczyna — dodał doktór, wskazując Różę, będzie pielęgnowała cię jak dotychczas.
— Mamo Janino — zawołała młodą infirmerka — będę troskliwą o ciebie jak o rodzoną matkę. Pan doktór wyleczy cię... nie długo będziesz mogła rozpocząć poszukiwania.
Janina pociągnęła ją ku sobie i złożyła pocałunek na jej czole.
Ale wyczerpana wzruszeniami, przymknęła oczy i zemdlona osunęła się na ręce Róży.
— To nic nie szkodzi — uspokoił doktór przelęknioną infirmerkę. — Przewidywałem to. Zapiszę jej lekarstwo, które jej dasz po odzyskaniu przytomności.


∗             ∗

Powoli gorączka opuściła Janinę, rana na głowie zabliźniła się i rozpoczął się peryod rekonwalescencji.
Doktór Bordet pomieścił ją wtedy na stole posilniejszych i polecił codziennie jadać mięso pieczone i pić wino Bordeaux.
Róża uszczęśliwiona tą zmianą, której skutki prawie z dnia na dzień spostrzegała coraz wyraźniejsze, podwoiła swą troskliwość i poświęcenie, okazując tysiące tych drobnych przysług, które przenikają do serca i wywołują wdzięczność.
Janina w zupełności już odzyskała pamięć i jasność myśli.
Jakże wzruszające obrazy wywoływała w niej ta przeszłość, tak odległa, zapomniana przez lat siedmnaście!
Widziała pierwsze lata życia, opromienione szczęsciem i pieszczotami matki w pięknej okolicy na prowincyi.
Następnie drzwi świątyni otworzyły się przed nią; oświetlona i woniejąca kwiatami kaplica; ołtarz, u stopni którego ubrana w białą suknię, z wieńcem na głowie, klęczała obok narzeczonego i otrzymywała od młodego kapłana błogosławieństwo na przyszłą drogę życia.
Jakże się oni kochali! jak byli szczęśliwymi!
Niestety, szczęście to trwało krótko.
Wkrótce czarne chmury pokryły horyzont.
Rozległ się huk dział, i jęki, krew popłynęła, potokami, a wśród tego obrazu postać Pawła Rivat walczyła ze śmiercią.
Później — ciemny, duszący dym rozpostarł się nad Paryżem i trysnęły czerwone języki pożarów.
Obraz zmienił się.
Teraz widziała wnętrze poddasza.
Na łóżku wiła się w bólach młoda kobieta, a obok niej druga o białych włosach i twarzy noszącej ślady pracy i lat, kładła w kołyskę dwie, przybyłe na świat małe istotki, rozpoczynające życie, gdy wokoło nich śmierć rozpościerała swą władzę.
W końcu straszny huk i oślepiająca jasność, okropny i krótki ból, i później już nic więcej.
Wspomnienia te, często nawiedzające jej sen niespokojny, podtrzymywały w niej smutek, którego wszelkie wysiłki Róży usunąć nie były wstanie.
Pewnego poranka Janina pozostając pod wrażeniem tych wizyi, rzekła do swej infirmerki:
— Czuję się już znacznie lepiej, chciałabym więc dowiedzieć się, czy moja matka żyje i co stało się z mojemi córkami. Napiszę do Château-sur-Marne, gdzie matka mieszkała podczas wojny, oraz do księdza d‘Areynes, wikarego przy kościele św. Ambrożego. On objaśni mnie, co powinnam uczynić dla odszukania mych dzieci... A jeżeli matka i ksiądz już nie żyją...
Tegoż dnia Janina napisała dwa listy, jeden do księdza d’Areynes, zaadresowany do parafii św. Ambrożego w Paryżu i drugi do pani Lamblin w Châteaussur-Marne.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.