Róża i Blanka/Część druga/LX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LX.

Po wyprawieniu listów należało cierpliwie czekać na odpowiedzi.
Ażeby ten czas wydał się Janinie krótszym, młoda infirmerka czytała głośno książki, otrzymywane z biblioteki zakładu, a gdy czytanie nie zawsze odrywało Janinę od jej smutnych myśli, brała jaką robótkę do ręki i wesołą rozmową usiłowała rozproszyć jej troski.
W takich chwilach rekonwalescentka nie spuszczała oczu z młodej dziewczyny i zachwycała się nią w milczeniu.
Wogóle Janina mówiła bardzo mało, pewnego dnia jednak zapytała:
— Powiedz mi moje dziecko, ile masz lat?
— Siedmnaście — odrzekła Róża.
— Siedmnaście!
— I moje córki, gdyby żyły, byłyby w tym wieku. Możeby równie jak ty były piękne, łagodne i dobre... Ach! gdyby one były podobne do ciebie.
— Nie martw się mamo Janino, odszukasz je... Wycierpiałaś wiele, ale przeczucie mówi mi, że Bóg ci to nagrodzi.
Janina westchnęła i wzrokiem podziękowała dziewczynie za tę pociechę.
— Czy pochodzisz z Blois? — zapytała.
— Nie, urodziłam się w Paryżu.
— Czy masz tam rodziców?
— Nie mam rodziców — odrzekła Róża głosem zmienionym.
— Jesteś sierotą! Biedne dziecko! Moje pytania wywołały w tobie przykre wspomnienia... Przebacz mi...
Ujęła rękę Róży, przyciągnęła ją ku sobie i ucałowała serdecznie.
— Więc i ty, choć tak młoda, wycierpiałaś wiele.
— Nie, ja nie cierpiałam, ale bardzo mi smutno. Nie wyobrazisz sobie, matko Janino, jak przykro jest żyć bez żadnych przyjemnych wspomnień. Nie znałam nigdy ani ojca, ani matki.
— Więc jesteś dzieckiem opuszczonem?
— Nie, znalezionem.
— Jakim sposobom?
— Było to podczas ostatnich dni komuny. Matka moja, uciekając zemną z domu objętego ogniem, została śmiertelnie ranioną na ulicy i przed skonaniem oddała mnie jakiemuś człowiekowi, który zaniósł mnie do merostwa jedenastego okręgu, gdzie sporządzono protokół, mający służyć za metrykę urodzenia i wskazówki dla tych, którzyby kiedyś chcieli mnie odszukać. Wychowano mnie kosztem dobroczynności publicznej. Naprzód oddano mnie do mamki w okolicy Paryża, a później wysłano do klasztoru w Blois i w końcu umieszczono w tym zakładzie. Tak dożyłam siedmnastego roku życia, bez rodziny, przyjaciół, podpory, z duszą i sercem zbolałem, ze smutną zawsze myślą: Nikt nie troszczy się o mnie, nikt mnie nie kochał.
— Ja ciebie kocham — odrzekła Janina, obejmując ją ramionami, a i ty powiedziałaś, że kochasz mnie także.
— Kocham cię — jak gdybyś była moją matką rodzoną. Ale nie jesteś nią!... Ach, jak ja pragnęłabym poznać moją matkę, jak ja bym ją kochała, jak chciałabym żyć z nią, jak chętnie oddałabym dla niej życie.
Janina zamyśliła się, poczem zapytała:
— Kiedy matka twoja została zabitą?
— Dnia 28-go maja, w ostatnią noc istnienia komuny, gdy prawie cały Paryż gorzał.
— 28-go maja... powtórzyła Janina. — A gdzie matka mieszkała?
— Zapewne przy ulicy la Roquette, gdyż tam była zabita, gdy wybiegła z domu.
— W jakim wieku byłaś wtedy?
— Miałam trzy dni życia.
— Zkąd wiesz o tem?
— Opowiadała mi niańka, a później zażądałam, pokazania mi protokółu znalezienia mnie. Miałam do tego prawo, gdyż był on zarazem metryką urodzenia.
— A człowiek, który cię wziął z rąk matki i odniósł do merostwa, nie zgłaszał się nigdy?
— Nigdy.
— Znasz jego nazwisko?
— Znam, gdyż podpisał protokół.
— Jak on nazywa się?
— Juliusz Servaize, a drugi świadek nazywał, się Merlin.
— A później gdyś dorosła, nie starałaś się odszukać tych świadków?
— Na co? Nie wiedzieli oni nic więcej nad to, co zeznali do protokółu.
Rzeczywiście! Co za dziwny zbieg okoliczności! 28-go maja, ostatniego dnia komuny zabrano i moje dzieci... Ach co się z niemi dzieje! Komu je powierzono?
— Dlaczego matko Janino dręczysz się niepotrzebnie? Poczekajmy na odpowiedź księdza d’Areynes.
— Jeżeli żyje jeszcze... Pomyśl tylko, siedmnaście lat! Ileż zmian mogło zajść przez czas tak długi... Ach, jak pragnęłabym, jak najprędzej opuścić ten zakład.
— A ja zostanę sama! — ze łkaniem w głosie rzekła Róża.
— Muszę, moje dziecko.
— Wiem, ale ja wtedy będę bardzo nieszczęśliwą... Wtedy dopiero odczuję moje położenie... Sama jedna na świecie... opuszczona... Nieraz mówiłam ci matko Janino, że kocham cię jak matkę rodzoną i wierz mi, że pragnęłabym nie rozstawać się z tobą nigdy... Przy tobie czuję się szczęśliwą... Nie rozumiem tego uczucia, nie umiem zdać sobie sprawy, dlaczego tak potrzebną mi jesteś do życia.
Wzruszona Janina uścisnęła Różę i twarz jej pokryła pocałunkami.
Ach gdyby ta biedna matka wiedziała, że tuli do swego serca jedną z swych córek...
Ale niestety, nawet nie domyślała się tego.
I ona także odczuwała dziwny pociąg do tej młodej dziewczyny, kochała ją instynktownie, nie wiedząc dla czego i znajdowała rozkosz w tej wzajemnej sympatyi.
— Różyczko moja — odrzekła — i ja kocham cię całą duszą, ale pomimo gorącego pragnienia posiadania cię przy sobie, rozsądek mi mówi, że nie mam prawa korzystać z twego poświęcenia. Czy ja wiem, co mnie spotka po wyjściu z tego zakładu! Świat! Nie znam go już! Wiele rzeczy zmieniło się przez te siedmnaście lat. Jeżeli moja matka i ksiądz d‘Areynes nie żyją, to co ja z sobą pocznę? Może będę zmuszona żebrać... Mam do spełnienia trudne zadanie, ale nie cofnę się przed żadnemi przeszkodami, dopóki będę miała choć odrobinę nadziei.
Czyż ja mogę powiedzieć ci: „Różo zostań moją córką?“ Nie mam do tego prawa. Tutaj jesteś zabezpieczoną od niedostatku, wszyscy kochają cię i szanują, popełniłabym czyn niegodziwy, wiążąc twe życie z „mojem, z przyszłością, może pełną zawodów i smutku. Nie zapomnę o tobie nigdy... Pozostaniesz nazawsze w mej pamięci i sercu i przysiągam ci, że tego dnia, w którym będę mogła powiedzieć ci: „Odszukałam moje córki“! dodam, a Bóg widzi, że z prawdziwą radością: Oczekuję trzeciej... ciebie... przybywaj droga Różo!
Biedna sierota była zbyt inteligentną, by nie rozumiała słusznych powodów Janiny, ale nie zmniejszyło to jej cierpienia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.