Róża i Blanka/Część druga/LX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po wyprawieniu listów należało cierpliwie czekać na odpowiedzi.
Ażeby ten czas wydał się Janinie krótszym, młoda infirmerka czytała głośno książki, otrzymywane z biblioteki zakładu, a gdy czytanie nie zawsze odrywało Janinę od jej smutnych myśli, brała jaką robótkę do ręki i wesołą rozmową usiłowała rozproszyć jej troski.
W takich chwilach rekonwalescentka nie spuszczała oczu z młodej dziewczyny i zachwycała się nią w milczeniu.
Wogóle Janina mówiła bardzo mało, pewnego dnia jednak zapytała:
— Powiedz mi moje dziecko, ile masz lat?
— Siedmnaście — odrzekła Róża.
— Siedmnaście!
— I moje córki, gdyby żyły, byłyby w tym wieku. Możeby równie jak ty były piękne, łagodne i dobre... Ach! gdyby one były podobne do ciebie.
— Nie martw się mamo Janino, odszukasz je... Wycierpiałaś wiele, ale przeczucie mówi mi, że Bóg ci to nagrodzi.
Janina westchnęła i wzrokiem podziękowała dziewczynie za tę pociechę.
— Czy pochodzisz z Blois? — zapytała.
— Nie, urodziłam się w Paryżu.
— Czy masz tam rodziców?
— Nie mam rodziców — odrzekła Róża głosem zmienionym.
— Jesteś sierotą! Biedne dziecko! Moje pytania wywołały w tobie przykre wspomnienia... Przebacz mi...
Ujęła rękę Róży, przyciągnęła ją ku sobie i ucałowała serdecznie.
— Więc i ty, choć tak młoda, wycierpiałaś wiele.
— Nie, ja nie cierpiałam, ale bardzo mi smutno. Nie wyobrazisz sobie, matko Janino, jak przykro jest żyć bez żadnych przyjemnych wspomnień. Nie znałam nigdy ani ojca, ani matki.
— Więc jesteś dzieckiem opuszczonem?
— Nie, znalezionem.
— Jakim sposobom?
— Było to podczas ostatnich dni komuny. Matka moja, uciekając zemną z domu objętego ogniem, została śmiertelnie ranioną na ulicy i przed skonaniem oddała mnie jakiemuś człowiekowi, który zaniósł mnie do merostwa jedenastego okręgu, gdzie sporządzono protokół, mający służyć za metrykę urodzenia i wskazówki dla tych, którzyby kiedyś chcieli mnie odszukać. Wychowano mnie kosztem dobroczynności publicznej. Naprzód oddano mnie do mamki w okolicy Paryża, a później wysłano do klasztoru w Blois i w końcu umieszczono w tym zakładzie. Tak dożyłam siedmnastego roku życia, bez rodziny, przyjaciół, podpory, z duszą i sercem zbolałem, ze smutną zawsze myślą: Nikt nie troszczy się o mnie, nikt mnie nie kochał.
— Ja ciebie kocham — odrzekła Janina, obejmując ją ramionami, a i ty powiedziałaś, że kochasz mnie także.
— Kocham cię — jak gdybyś była moją matką rodzoną. Ale nie jesteś nią!... Ach, jak ja pragnęłabym poznać moją matkę, jak ja bym ją kochała, jak chciałabym żyć z nią, jak chętnie oddałabym dla niej życie.
Janina zamyśliła się, poczem zapytała:
— Kiedy matka twoja została zabitą?
— Dnia 28-go maja, w ostatnią noc istnienia komuny, gdy prawie cały Paryż gorzał.
— 28-go maja... powtórzyła Janina. — A gdzie matka mieszkała?
— Zapewne przy ulicy la Roquette, gdyż tam była zabita, gdy wybiegła z domu.
— W jakim wieku byłaś wtedy?
— Miałam trzy dni życia.
— Zkąd wiesz o tem?
— Opowiadała mi niańka, a później zażądałam, pokazania mi protokółu znalezienia mnie. Miałam do tego prawo, gdyż był on zarazem metryką urodzenia.
— A człowiek, który cię wziął z rąk matki i odniósł do merostwa, nie zgłaszał się nigdy?
— Nigdy.
— Znasz jego nazwisko?
— Znam, gdyż podpisał protokół.
— Jak on nazywa się?
— Juliusz Servaize, a drugi świadek nazywał, się Merlin.
— A później gdyś dorosła, nie starałaś się odszukać tych świadków?
— Na co? Nie wiedzieli oni nic więcej nad to, co zeznali do protokółu.
— Rzeczywiście! Co za dziwny zbieg okoliczności! 28-go maja, ostatniego dnia komuny zabrano i moje dzieci... Ach co się z niemi dzieje! Komu je powierzono?
— Dlaczego matko Janino dręczysz się niepotrzebnie? Poczekajmy na odpowiedź księdza d’Areynes.
— Jeżeli żyje jeszcze... Pomyśl tylko, siedmnaście lat! Ileż zmian mogło zajść przez czas tak długi... Ach, jak pragnęłabym, jak najprędzej opuścić ten zakład.
— A ja zostanę sama! — ze łkaniem w głosie rzekła Róża.
— Muszę, moje dziecko.
— Wiem, ale ja wtedy będę bardzo nieszczęśliwą... Wtedy dopiero odczuję moje położenie... Sama jedna na świecie... opuszczona... Nieraz mówiłam ci matko Janino, że kocham cię jak matkę rodzoną i wierz mi, że pragnęłabym nie rozstawać się z tobą nigdy... Przy tobie czuję się szczęśliwą... Nie rozumiem tego uczucia, nie umiem zdać sobie sprawy, dlaczego tak potrzebną mi jesteś do życia.
Wzruszona Janina uścisnęła Różę i twarz jej pokryła pocałunkami.
Ach gdyby ta biedna matka wiedziała, że tuli do swego serca jedną z swych córek...
Ale niestety, nawet nie domyślała się tego.
I ona także odczuwała dziwny pociąg do tej młodej dziewczyny, kochała ją instynktownie, nie wiedząc dla czego i znajdowała rozkosz w tej wzajemnej sympatyi.
— Różyczko moja — odrzekła — i ja kocham cię całą duszą, ale pomimo gorącego pragnienia posiadania cię przy sobie, rozsądek mi mówi, że nie mam prawa korzystać z twego poświęcenia. Czy ja wiem, co mnie spotka po wyjściu z tego zakładu! Świat! Nie znam go już! Wiele rzeczy zmieniło się przez te siedmnaście lat. Jeżeli moja matka i ksiądz d‘Areynes nie żyją, to co ja z sobą pocznę? Może będę zmuszona żebrać... Mam do spełnienia trudne zadanie, ale nie cofnę się przed żadnemi przeszkodami, dopóki będę miała choć odrobinę nadziei.
Czyż ja mogę powiedzieć ci: „Różo zostań moją córką?“ Nie mam do tego prawa. Tutaj jesteś zabezpieczoną od niedostatku, wszyscy kochają cię i szanują, popełniłabym czyn niegodziwy, wiążąc twe życie z „mojem, z przyszłością, może pełną zawodów i smutku. Nie zapomnę o tobie nigdy... Pozostaniesz nazawsze w mej pamięci i sercu i przysiągam ci, że tego dnia, w którym będę mogła powiedzieć ci: „Odszukałam moje córki“! dodam, a Bóg widzi, że z prawdziwą radością: Oczekuję trzeciej... ciebie... przybywaj droga Różo!
Biedna sierota była zbyt inteligentną, by nie rozumiała słusznych powodów Janiny, ale nie zmniejszyło to jej cierpienia.