Róża i Blanka/Część druga/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dyktuję dalej — rzekł Duplat.
„W dniu piętnastym marca 1872 r. zapłacę ja — niżej podpisany...
— Po co ta ścisła data? — przerwał Gibert — przecież pan wiesz, że wypłata zależną jest od terminu objęcia w posiadanie spadku.
— Daję panu więcej czasu — odrzekł były furyer — mamy teraz maj, więc do marca roku przyszłego zyskujesz pan dziesięć miesięcy... Jestem twoim dobroczyńcą, nie kapryś więc i pisz dalej.
Gilbert pochylił głowę, by ukryć błyskawicę gniewu, jaka po tych słowach trysnęła z jego oczu.
Gdyby Duplat był ją spostrzegł i z jego twarzy mógł wyczytać myśli ukryte, byłby się rzucił, na niego i udusił na miejscu.
Ale nie widział, nie domyślił się niczego i dyktował dalej:
„Zapłacę ja niżej podpisany, za tym moim własnym Sola Wekslem, panu Serwacemu Duplat lub na jego zlecenie, sumę trzydzieści siedm tysięcy pięćset franków. Walutę w gotowiznie otrzymałem.“
— Dobrze, a teraz podpisz pan i wystaw jeszcze trzy takie same weksle z terminem wypłaty każdy o pół roku później.
Gdy Gilbert skończył pisanie, Duplat uważnie odczytał weksle i rzekł:
— Zachowaj je pan teraz u siebie, a gdy przyniosę bębna, dopełnimy wymiany. Ach! zapomniałem zapytać coś pan zrobił z ciałem dziecka zmarłego?
— Zostawiłem w piwnicy przy matce.
— Dobrze; zajmiemy się niem po moim powrocie. Czy zastanę pana tutaj?
— Nie, będę pana czekał przed domem, pod drzwiami wiodącemi do piwnicy, Jak prędko spodziewasz się pan powrócić?
— Nie pytaj pan nawet o to. Nie wiem jeszcze, jakim sposobem zabiorę dziecko Janiny Rivat. Rozumiesz pan doskonale, że powinienem uczynić to zręcznie i tak, by nikt mnie nie widział. A teraz w drogę.
Wyszli z mieszkania, poczem Duplat pobiegł ulicą, Gilbert zaś udał się do piwnicy.
Były furyer nie wiedział w jaki sposób dokona swego zobowiązania, przewidywał jednak, że największą przeszkodą może być Weronika.
Po rozstaniu się z Gilbertem zaczął zastanawiać się nad trudnościami, które w pierwszej chwili nie przyszły mu do głowy. Ale powiedział sobie, że musi je przezwyciężyć, chociażby zamiast jednej, potrzebował popełnić dwie zbrodnie.
Na ulicach ogłuszająca kanonada trwała ciągle i drobny przenikający deszcz nie ustawał padać.
Przedewszystkiem należy zabrać moje pieniądze.
Rzucił w otwór kanału swój uniform wojskowy i udał się na ulicę Saint-Maur, ale zaledwie uszedł paręset kroków, przecięła mu drogę barykada, strzeżona rzez kilkunastu rewolucyonistów.
— Kto idzie? — zapytał szyldwach, powstając nagle zza kupy kamieni, usłyszawszy zbliżające się kroki.
Jednocześnie kilka innych głów pokazało się na wierzchu barykady. Duplat podszedł do żołnierza i rzekł po cichu:
— Paryż.
— Dąbrowski--odrzekł szyldwach.
Było to hasło wydane rano i niezmienione dotychczas.
Gdy przedzierał się przez barykadę, jeden z żołnierzy zapytał go.
— Dokąd idziesz obywatelu?
— Do jedenastego okręgu, do Komitetu Ocalenia publicznego.
— Ach, to ty, obywatelu Duplat! — rzekł żołnierz poznając go. — Po cywilnemu! Myślałem, że jesteś u bramy św. Gerwazego.
— Byłem tam, lecz otrzymałem rozkaz przybycia do Komitetu.
— Po cywilnemu?!
— Tak.
— Oho! to musiało się stać coś ważnego!
— Rzecz bardzo ważna. Mam zdać raport i otrzymać instrukcye.
— To idź kapitanie, bo tutaj będzie zaraz gorąco. Patrz, co się dzieje na Saint-Martin i na przedmieściu Temple. Oczekujemy na posiłki, ale, przyjdą czy nie przyjdą, będziemy się bronili do ostatniego tchu. Może zginiemy, lecz i Paryż zginie wraz z nami! Patrz, wszędzie się pali!... i wskazał ogromną łunę krwawem światłem rozjaśniającą ciemność nocy.
Duplat, nic nie odrzekłszy, oddalił się pospiesznie.
Po kilku minutach przybył do niedokończonego domu, zeszedł do piwnicy, odgrzebał pugilares z biletami bankowemi i schował go do kieszeni.
Poczem wyszedł na ulicę.
Odgłos strzałów dochodził ze wszystkich stron, działa grzmiały bez przerwy.
Pociski, zakreślając na ciemnem niebie półkola, pękały nad ulicami, rozdzierały powietrze i wzniecały pożary. Nowe łuny zjawiały się na zachmurzonym horyzoncie, snopy iskier, jak bukiety olbrzymich fajerwerków, ulatywały w przestrzeń.
Walka zbliżała się coraz bardziej.
Ogromna barykada na Château-d‘Eau została wziętą, równa jej rozmiarami na ulicy Voltaire wkrótce miała uledz takiemuż losowi.
Powstańcy na ulicy św. Antoniego musieli bronić się na raz z trzech stron; wojska regularne, po zajęciu i czwartego i piątego okręgu, rozpoczęły gwałtowny ogień kartaczowy, pod którym obrońcy komuny padali gromadami.
Duplat minął jeszcze parę barykad i zatrzymywany równie jak przy pierwszej, ocalał dzięki niezmienionemu hasłu.
U barykady wzniesionej naprzeciwko kościoła św. Ambrożego usłyszał znowu głos szyldwacha:
— Kto idzie?
— Paryż i Dąbrowski — odrzekł, — lecz uciekajcie! Wersalczycy zbliżają się! — Jesteśmy zdradzeni! Otaczają nas!
Powstańcy przerażeni tą wiadomością w popłochu zaczęli uciekać w stronę ulicy Voltaire.
Już tylko dwadzieścia kroków dzieliło Duplata od jego domu, ale niebezpieczeństwo stawało się coraz groźniejszem.
Wokoło głowy jego świstały kule, pociski armatnie pękały na dachach.
— Do pioruna! jeżeli z pod tego gradu wyjdę cały, to zapracuję dobrze na te sto pięćdziesiąt tysięcy franków — szeptał kapitan, przytulając się do ściany domu.
Nagle jakaś postać ludzka ukazała się na opuszczonej przez, komunistów barykadzie św. Ambrożego.
Duplat rozpoznał w niej księdza.
— No — pomyślał — ten klecha może pochwalić się odwagą.
∗
∗ ∗ |
— Co ja pocznę z temi dziećmi — zapytywała siebie — jeżeli Janina umrze.
Miała jeszcze dla nakarmienia niemowląt odrobinę mleka z dnia poprzedniego, ale jak zaopatrzyć się w nowy zapas podczas tej strasznej walki, grożącej zagładą całej stolicy?
Biedna kobieta cały ten dzień przepędziła w niewymownym niepokoju.
Wieczorem, gdy zdawało się jej, że nieco ucichło na ulicy, odważyła się wyjść do apteki i po żywność.
Z trudnością dostała tylko chleba, gdyż wszystkie sklepy były pozamykane; nadto udało się jej dostać do apteki, gdzie przyrządzono jej lekarstwo dla, złagodzenia gorączki.
Po przyjęciu go Janina zasnęła snem twardym.