Róża i Blanka/Część trzecia/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W pałacu przy ulicy Vaugirard Gilbert wyczekiwał chwili sposobnej do wymierzenia Henryce ciosu stanowczego.
Nazajutrz tego dnia, w którym Duplat poznał na wyścigach swego dłużnika, fałszywy Grancey i Rollin przepędzili z sobą całe popołudnie i uprojektowali udać się we środę do Lamorlaye dla obejrzenia stajni wyścigowej.
Były dependent miał przybyć do Gilberta o dziesiątej rano.
Na godzinę przed tym terminem do gabinetu Rollina wszedł lokaj z oświadczeniem, że jakiś pan chce się z nim widzieć.
— Czy dał swój bilet?
— Nie dał, ale powiedział, że przybył w interesie bardzo ważnym i że nazywa się Juliusz Servaize.
Gilbert zbladł.
Przypomniał sobie, iż nazwisko to przeczytał w dniu 28 maja 1871 roku na akcie w merostwie jedenastego okręgu, gdy składał deklarację o urodzeniu Maryi Blanki jako swej córki — i że ukrywa się pod niem Serwacy Duplat.
— Czego on chce odemnie? — zapytywał się — wszak sprzedał swą wierzytelność za pięćdziesiąt tysięcy franków. Czy pragnie wyzyskać tajemnicę urodzenia dziecka? Wprawdzie trzyma mnie w ręku, ale i ja trzymam go. Będąc skazanym jako pospolity kryminalista, wydalił się samowolnie z wyznaczonego mu miejsca zamieszkania i przebywa w Paryżu, gdzie mu mieszkać nie wolno. Ma więc czego obawiać się, a tacy ludzie skłonni są do ustępstw.
Nagle przyszła mu do głowy myśl, która wywołała w nim dreszcz.
— A jeżeli on widział się z Janiną Rivat i porozumiał, w takim razie groziłoby mi niebezpieczeństw» ogromne! Muszę go przyjąć.
Lokaj milczał i czekał na odpowiedź.
Rollin zwrócił się ku niemu i kazał wprowadzić gościa.
Po chwili ex-kapitan komuny, wygolony, wystrojony i pewny siebie wszedł do gabinetu.
Gilbert spoglądał na niego zdziwiony.
— Kochany panie Rollin — rzekł Duplat, podchodząc z uśmiechem na ustach — widzę, iż nie poznaje mnie pan...
— Owszem — odrzekł Gilbert chłodno — poznaję tem łatwiej, iż głos pański nie zmienił się i zresztą, gdy lokaj mój zaanonsował pana Juliusza Servaize, wiedziałem, że to pan nim jesteś.
Przez głowę Duplata przemknęło podejrzenie.
— Wiedziałeś pan, że pod nazwiskiem Juliusza Servaize ukrywa się Serwacy Duplat?
— Wiedziałem.
— A to jakim sposobem?
— Cóż pana to obchodzi? Wiedziałem i dość.
— Dość dla pana, ale nie dla mnie. Proszę pana powiedzieć mi to wyraźnie. Potrzebuję wiedzieć, od kogo dowiedział się pan o zmianie nazwiska.
— Nie widzę racyi odpowiadać panu. Ale zapytam, jaki powód sprowadza go do mnie?
— Więc to tak? — zawołał Duplat. — Tem gorzej dla pana... Ale o tem pomówimy później. Zdaje mi się, że wiesz pan dobrze, co mnie tu sprowadza...
— Nie domyślam się.
— Do dyabła! krótką masz pan pamięć! Ale do odświeżenia jej wystarczy mi zapytanie: Czy córka Janiny Rivat zdrowa?
— Nie rozumiem co pan chcesz przez to powiedzieć — odrzekł Gilbert.
— No, nie spodziewałem się tego... Więc skoro pan chcesz, bym powiedział...
— Mam bardzo mało czasu — przerwał Gilbert — Więc mów pan krótko.
— Powiem jak najkrócej... Siedmnaście i pół roku temu, w dniu 28 maja 1871 roku dostawiłem na pańskie żądanie małą dziewczynkę, mającą około trzech dni życia, dla zastąpienia nią zmarłej córki pańskiej...
— Stara historya — przerwał Rollin. — Przypuszczam, iż nie po to przyszedłeś pan, by mi ją opowiedzieć. Pomiń ją...
— Dobrze. Dzięki dziecku temu, żona pańska objęła w użytkowanie dochody z sukcesyi po stryju.
— Tak.
— Po upadku komuny byłem zadenuncyowany i aresztowany. Nie wiedziałem kto zadenuncyował mnie, ale dzisiaj mógłbym wymienić nazwisko tego pana.
— Mało mnie ono obchodzi.
— Tak pan sądzisz? Niech i tak będzie. Pomówimy o tem później. Mogli mnie rozstrzelać, ale wysłali tylko do Numei. Dla czego nie powróciłem po ogłoszeniu amnestyi, to kwestya inna, dość, że dziś jestem... Zawdzięczasz mi pan swój majątek i winieneś sto pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Patrzę na pana — odrzekł Gilbert — i przychodzi mi myśl, czyś nie utracił zmysłów.
— Dla czegóż to?
— Dla tego, że nic ci nie winienem.
Duplat rzucił się.
— Coś pan powiedział?
— Powiedziałem, żem nie winien panu ani grosza. Chyba nie przypuszczasz, iż jestem tak głupi, bym płacił dwa razy...
— Dwa razy! Więc pan jeszcze kpisz sobie! Źle pan robisz, postępując w ten sposób ze spólnikiem, który w potrzebie wyświadczył ci taką przysługę. Więc zaprzeczasz, żeś wystawił oblig na sto pięćdziesiąt tysięcy franków?
— Niczem nie zaprzeczam.
— A więc? Termin wypłaty nadszedł... albo dawaj pan pieniądze, albo...
— Mów pan ciszej! — zawołał Gilbert.
— Będę mówić ciszej, jeżeli oświadczysz, że zapłacisz dług...
— Pokaż pan oblig, a zapłacę.
Duplat spodziewał się tego żądania, i miał odpowiedź gotową.
— Nie mam pańskiego obligu, zniszczyłem przed aresztowaniem mnie, bałem się bowiem, że gdy go znajdą przy mnie, będziesz pan skompromitowany. Ale to nic nie znaczy, gdyż pan przyznajesz dług. Jeżeli nie masz pan teraz pieniędzy, mogę trochę poczekać... Nawet nie będę żądał procentu, a w razie koniecznym mogę coś opuścić... Przecież można ułożyć się po przyjacielsku. Daj pan sto tysięcy franków, a pokwituję go. Czy zgoda?
— Nie tylko sto tysięcy franków, ale nie dam nawet stu sou! Nie pozwolę oszukać się.
— Oszukać się?
— A tak, gdyż chcesz mnie pan obedrzeć! Całe opowiadanie twoje jest kłamstwem, gdyż nie zniszczyłeś obligu przed aresztowaniem.
— Ale...
— Powtarzam panu, że kłamiesz, a na dowód patrz!
Mówiąc to, Gilbert wysunął szufladkę biurka, wyjął z niej wykupione u Granceya obligi i pokazał je Duplatowi, nie dając mu ich do ręki.
Duplat rzucił się ku niemu jak jaguar, ale Rollin cofnął się o krok, pochwycił rewolwer i wymierzył ku niemu.