Róża i Blanka/Część trzecia/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Róża zapomniała o jedzeniu i nie szła, lecz biegła, rachując ulice z prawej strony.
Nareszcie spostrzegła oświetloną płomieniem gazu tabliczkę z napisem: „Ulica Férou,“ a za kilka chwil numer 6 domu.
Pociągnęła guzik dzwonka i gdy drzwi otworzono, weszła.
Słaniając się, zbliżyła się do loży i głosem gasnącym zapytała odźwierną:
— Pani Janina Rivat?...
Ale nie zdołała dokończyć zapytania, gdyż zachwiała się i padła na posadzkę.
Odźwierna przestraszona, w pierwszej chwili nie wiedziała, co robić, Róża bowiem nie dawała znaku życia.
Na szczęście przypomniała sobie, że dziewczyna, zanim upadła, zapytywała ją o jedną z jej lokatorek.
Weszła więc na dziedziniec i z całej siły zawołała:
— Pani Rivat! pani Rivat!
— Po kilku chwilach otworzyło się okno na czwartem piętrze i pokazała się głowa Janiny.
— Czy pani woła mnie?
— Tak... niech zejdzie... prędko!
— Co się stało?
— Jakaś dziewczyna przyszła do pani i zachorowała.
— Idę...
Donośny głos odźwiernej wywołał ciekawość w kilku lokatorach, którzy zeszli na dół dla powiadomienia się o wypadku, między innymi mieszkającego w tymże domu studenta medycyny.
Ten nie czekając na wezwanie o pomoc, wziął Różę na ręce i zaniósł do loży odźwiernej, gdzie posadził na fotelu.
W tej chwili nadeszła Janina i spostrzegłszy Różę bladą, z przymkniętemi oczami i głową w tył odrzuconą, krzyknęła przestraszona i rzuciła się ku niej.
— Boże mój! to Róża! Miałam przeczucie gdyś pani zawołała mnie — mówiła, pokrywając pocałunkami twarz zemdlonej. — Różo, dziecko kochane, odpowiedz mi... to ja, mama Janina...
Róża nie dawała znaku życia.
— Czy ma pani wodę melisową? — zapytał student odźwiernej.
— Mam — odrzekła i wziąwszy z szafy flaszeczkę podała ją swemu lokatorowi.
— A teraz proszę o łyżeczkę do kawy.
Gdy podano mu ją, nalał na nią płynu, rozchylił ściśnięte zęby Róży i wlał w usta.
Dziewczyna leżała ciągle bezwładna, jak gdyby nieżywa.
Janina zanosiła się od płaczu.
— Niech pani będzie o nią spokojna — rzekł improwizowany lekarz — gdyż serce bije regularnie. Zdaje mi się, że omdlenie to jest skutkiem niemiernego utrudzenia. Ale to przejdzie... Coś ciepłego, zwłaszcza bulion, podziałałby lepiej niż wszelkie lekarstwa, gdyż jeśli się nie mylę, chora jest nadto osłabioną z głodu.
— Co pan mówi! — zawołała Janina przestraszona.
— Tak jest. Widzę na kuchence garnek z gotującym się rosołem... może pani odźwierna nie odmówi filiżanki.
— Ależ Boże drogi! dam ile tylko potrzeba.
— Dobrze. Teraz należy chorą rozebrać i położyć do łóżka.
— To proszę przenieść ją do mnie — rzekła Janina.
Obie kobiety wzięły Różę na ręce i zaniosły do mieszkania wdowy, która ją rozebrała i ułożyła na swem łóżku.
Teraz dopiero spostrzeżono, że biedna dziewczyna miała nogi skrwawione i pokryte pęcherzami.
— Czyżby ona pieszo szła aż z Blois? — ze łzami w oczach szepnęła Janina.
Wtem usta Róży poruszyły się, na twarz wystąpił blady rumieniec i podniosły się powieki.
— Różo... Różo kochana — zawołała Janina, nachylając się nad nią — to ja, jesteś u mnie.
Dziewczyna, usłyszawszy dźwięk tego głosu kochanego, uniosła się nieco i jak człowiek budzący się ze snu, powiodła wzrokiem wokoło siebie.
Spostrzegłszy Janinę, wyciągnęła ku niej ręce.
Wdowa przycisnęła ją do serca i obie przez kilka minut pozostawały w tym uścisku.
— Dziecko moje ukochane — mówiła wdowa. — Jak ja jestem szczęśliwą widząc cię... Jakim sposobem znalazłaś się w Paryżu?
— Nie mogłam żyć bez ciebie, mamo Janino.
Podczas tej sceny weszła odźwierna z garnuszkiem bulionu, kawałkiem chleba i butelką wina, przysłanego przez studenta.
— No, chwała Bogu, jest już lepiej — rzekła — skoro panna otworzyła oczy i siedzi już na łóżku. Teraz proszę wypić ten bulion z chlebem, a następnie szklanicę wina i zasnąć. Sen wzmocni najlepiej. Do widzenia, gdyż muszą wracać do loży.
— Dziękuję pani serdecznie — rzekła Janina, odprowadzając ją do drzwi.
Róża zjadła bulion z chlebem, wypiła szklankę wina Bordeaux i uczuła się wzmocnioną, ale nie mogła rozmawiać, gdyż nieprzeparty sen mrużył jej powieki.
żaśnij teraz, moje dziecko — rzekła Janina — pomówimy jutro.
— A gdzież ty, mamo Janino, będziesz spala?
— Nie troszcz się o to, mam drogie łóżko.
Róża była tak senną, że w parę chwil już spała.
Janina, która skłamała, mówiąc, że ma łóżko drugie, siadła w fotelu i również wkrótce zasnęła.
Następnego dnia wstała wcześniej niż zwykle, aby przed udaniem się ze sklepikiem do kościoła św. Sulpicyusza, przyrządzić dla swego gościa śniadanie.
Gdy wróciła z miasta z produktami, zastała Różę ubraną i robiącą porządek w mieszkaniu.
Dziewczyna, zobaczywszy wchodzącą Janinę, rzuciła się jej na szyję.
— Mamo Janino... kochana mamo Janino, jakaż ja szczęśliwa widząc cię... Już nie jestem zmęczona... Mam ciebie, więc nie jestem już dzieckiem opuszczonemu... bez matki. Skończył się już mój smutek. Przyszłam do ciebie i już cię nie opuszczę...
— Nie opuścisz mnie, naprawdę? — zapytała uradowana Janina. — Zostaniesz już ze mną?
— Na zawsze!...
— Więc opuściłaś przytułek?
— Opuściłam bez żalu. Dla ciebie wszystko opuściłabym.
— I pozwolono ci odejść?
— Nie prosiłam o pozwolenie, gdyż odmówiliby mi. Uciekłam.
— Uciekłaś! — powtórzyła Janina przestraszona.
— Tak, ale nikt nie wie, gdzie jestem, gdyż nie uprzedziłam nikogo. Od chwili otrzymania twego listu, czułam, że nie mogę żyć dłużej bez ciebie... i gdybym musiała opuścić cię teraz, zwaryowałabym chyba. Mamo Janino, chcesz mnie pozostawić u siebie? Ja nie będę ci ciężarem, będę pracowała... a przy tem będę ci usługiwała. Będę cię uważała za matkę i zastąpię ci dzieci, których szukasz napróżno.
Janina ujęła w dłonie jej głowę i ucałowała serdecznie.
— Czy ja chcę pozostawić cię? Ależ bardzo pragnę. Mieszkanie moje należy do ciebie i mam nadzieję, że będziemy szczęśliwemi... Będę dla ciebie matką, a ty jedną z mych córek, zesłaną mi przez Boga dla złagodzenia mych cierpień... Kocham cię, Różyczko, jak tylko kochać można i powiem ci, że gdyby mi przyszło rozstać się z tobą, umarłabym z tęsknoty.
— Będziesz żyła, mamo, gdyż ja nie opuszczę cię.
— Nie dokuczy nam niedostatek, gdyż znajdziemy dla ciebie pracę. Poznam cię z księdzem d’Areynes.
— Nie można — pospiesznie przerwała jej Róża. — Niech nikt nie wie o mnie, ani gdzie przebywam...
— Ale ksiądz zna ciebie... nie raz mówiłam mu o tobie... On wie, że tylko twej troskliwości zawdzięczam życie...
— To nic, ale nie powinien wiedzieć, że uciekłam i mieszkam u ciebie... Nie chcę nikomu pokazywać się.
— Dla czego?
— Bo jak się dowiedzą w Blois, że jestem tutaj, to zabiorą mnie od ciebie.
— Któż ma prawo zabrać cię? — zapytała Janina zdumiona.
— Rada dobroczynności publicznej.
— Dla czego?.
— Ma prawo.
— Nie rozumiem cię...
— Powierzono mnie jej, a ona mnie wychowała i ma nademną opiekę aż do pełnoletności. Do tego czasu może rozporządzać się mną według własnego uznania. Ponieważ uciekłam z domu, w którym mnie umieściła, więc może poszukiwać mnie. W takim razie musiałabym opuścić cię... I nie wiem, co uczynionoby zemną... może osadzonoby w więzieniu...
— Więc dobrze, nie powiem nikomu o twoim pobycie w Paryżu. Znajdę ci pracę, którą będziesz odrabiała w domu, gdy tymczasem ja będę siedziała u św. Sulpicyusza.
Tak rozmawiając Janina nakryła do stołu i podała śniadanie, podczas którego Róża opowiedziała o swej ucieczce z Blois.
Po śniadaniu udała się na swe stanowisko w przedsionku kościoła.