Róża i Blanka/Część trzecia/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Henryka wydała jęk bolesny, następnie wybuchnęła śmiechem konwnlsyjnym i uderzywszy w powietrzu rękami nieprzytomna padła na posadzkę.
W tej chwili drzwi sąsiedniego pokoju otworzyły się i Blanka, blada jak śmierć, z twarzą bólem skurczoną stanęła na progu.
Gilbert spostrzegłszy ją, uklęknął obok bezwładnie leżącego ciała swej żony, jak gdyby w zamiarze przyjścia jej z pomocą.
— Boże mój! — co się stało mamie? — zawołała Blanka, podbiegając ku niej.
Gilbert usunął ją ręką.
— Paroksyzm — odrzekł — przywołąj pokojową i idź do swego pokoju. Odtąd ja będę czuwał nad twoją matką.
Wymówił te słowa tonem tak rozkazującym, że Blanka nie miała odwagi oprzeć się jego woli.
Blanka słyszała tylko ostatnie słowa matki, a chociaż z ożywionej rozmowy domyślała się, że między rodzicami zaszła jakaś sprzeczka, ale pojedynczych jej słów przez przymknięte drzwi i grubą portyerę usłyszeć nie mogła.
Zabroniono jej odtąd czuwania nad matką i rozkazano siedzieć w swoim pokoju.
Pokojowa z pomocą Gilberta zaniosła Henrykę do jej sypialni, rozebrała i ułożyła w łóżku.
Poczem Gilbert odprawił pokojową i pozostał sam przy zemdlonej Henryce.
∗ ∗
∗ |
Akt nie był jeszcze gotów i kazano mu przyjść o czwartej po południu.
Gdy wreszcie otrzymał go, udał się na kolej żelazną i około jedenastej w nocy stanął w Blois.
Zatrzymał się w hotelu.
Duplat ubrany porządnie, chociaż nie wyglądał na gentlemana, nie miał już przecież powierzchowności bandyty.
Nikt nie domyśliłby się w nim byłego kryminalisty z Numei.
Na drugi dzień wstał wcześnie, zjadł śniadanie 1 udał się do kancelaryi dyrektora zakładu dla obłąkanych.
— Przybyłem z Paryża prosić pana dyrektora o pewne objaśnienie — rzekł, zaanonsowawszy pierwej swe nazwisko.
— Niech pan spocznie — odrzekł naczelnik zakładu, wskazując mu krzesło. — O co chodzi?
— O pewną infirmierkę.
— Służącą w tutejszym zakładzie?
— Tak.
— Cóż pan chce wiedzieć?
— Czy przebywa tutaj dotychczas.
— Jak się nazywa?
— Róża.
— To dopiero imię.
— Osoba o której mówię, nie ma nazwiska. Jest ona — dzieckiem znalezionem i oddanem na wychowanie radzie dobroczynności publicznej w r. 1871.
— Wiem o kim pan mówi. Ale czyż nie powiadomiono pana w Paryżu, że dziewczyny tej już niema?
— Powiedziano mi, że prawdopodobnie nie żyje ale nie dano mi na to najmniejszego dowodu.
— Po przeprowadzeniu śledztwa spisano protokół o zniknięciu jej, ale bez wyrażenia daty zgonu, gdyż nie udało się odszukać ciała.
— W takim razie, czy nieprawdopodobniejszy będzie wniosek, że dziewczyna ta uciekła?
— Róża po wyjściu z zapalenia mózgu stała się nadzwyczajnie smutną... wszyscy zauważyli w niej tę zmianę. Przypuszczam więc, że pod wpływem malancholii utopiła się.
— W takim razie wody Loary wyrzuciłyby jej ciało na brzeg.
— Nie, gdyż uniesiona prądem, mogła zatrzymać się w jakiem zagłębieniu, których jest wiele u wybrzeży.
— Zdaje mi się jednak, że za pośpiesznie wyprowadzono wniosek o samobójstwie.
— Nie... widocznem było, że dziewczynie tej dokuczyło życie. W oczach niknęła ze smutku...
— Może była zakochana?
— Wcale nie... Powodem jej smutku nie była miłość, lecz przyjaźń zerwana.
— Przyjaźń?
— Tak. Róża całą duszą przywiązała się do pewnej biednej kobiety, obłąkanej, przebywającej w przytułku od siedmnastu lat i której wyleczenie uważane było za niemożliwe. Kobieta ta, raniona w głowę pociskiem podczas ostatnich dni komuny, była ocalona przez pewnego księdza.
— Przez księdza? — powtórzył Duplat przestraszony.
— Tak, przez księdza d’Areynes, obecnie jałmużnika szpitala Grande Roquette, w którym komuniści zamordowali arcybiskupa paryzkiego. Kilka miesięcy temu Róża do ukończeniu szkoły profesyonalnej, przysłana nam na infirmierkę przez radę dobroczynności publicznej, przeznaczoną została do obsługi sali, w której znajdowała się owa obłąkana, o której mówiłem, Janina Rivat.
— Janina Rivat? — zawołał Duplat zapominając się.
— Janina Rivat — odrzekł dyrektor zdziwiony. — Czy pan ją zna?
— Znałem jej męża, zabitego w bitwie pod Montretout — odrzekł Duplat, odzyskując zimną krew — lecz nie wiedziałem co się z nią stało:
— Więc cóż Róża?
— Przywiązała się bardzo do Janiny Rivat i zdaje się udzieliła nowemu lekarzowi naczelnemu wskazówek, na podstawie których dokonał on operacyi, bardzo śmiałej i niebezpiecznej, która jednak udała się. Chora odzyskała zmysły, a ponieważ jej powrót do zdrowia wymagał wielkiej troskliwości, więc powierzono ją opiece Róży, która dała wtedy dowody takiego poświęcenia, iż można powiedzieć, że najwięcej przyczyniła się do jej wyzdrowienia.
Janina Rivat myślała tylko o tem, aby jak najprędzej opuścić szpital i rozpocząć poszukiwania swych dzieci, dwóch dziewczynek bliźniaczek, porwanych przez kogoś w kilka dni po urodzeniu.
Postanowienie wyjazdu sprawiło na Róży wrażenie przygnębiające. Dziewczyna strasznie odczuła ostatnie chwile rozstania, zemdlała a po odzyskaniu przytomności zapadła na zapalenie mózgu.
Po powrocie do zdrowia stała się jeszcze więcej ponurą i smutną, nie mogła pocieszyć się po stracie ukochanej kobiety, którą uważała za swą matkę. Czując się nieszczęśliwą, uciekła z przytułku i w końcu pod wpływem wywołanego rozpaczą obłędu, odebrała sobie życie...
— Ma pan słuszność — odrzekł Duplat — według tego co pan opowiada, samobójstwo jest bardzo prawdobodobnem — a w duszy pomyślał: — Mój Boże, jak ci ludzie są naiwni. — Do głowy im nie przyjdzie, że Róża zamiast topić się, mogła uciec do tej którą pokochała.
— Nietylko prawdopodobne rzekł dyrektor — ale powiedz pan pewne.
— Tak jest... Szkoda, że nie mogę dostarczyć rodzinie aktu zgonu tego dziecka... Zawsze pozostanie wątpliwość a ta jest gorszą od najstraszniejszej pewności.
— I ja jestem tego zdania, lecz nic na to poradzić nie mogę.
Duplat podziękował dyrektorowi i opuścił przytułek.
— Nie ulega wątpliwości — myślał wracając do hotelu, że Róża jest córką Janiny Rivat i uciekła do niej. Róża ta jest siostrą Maryi Blanki, którą pani Rollinn uważa za swą córkę... Ksiądz jest ich protektorem i to on ocalił Janinę Rivat, on widział jak porywałem jej dzieci. Gdzie on u dyabła znajdował się wtedy, gdyż mógł ją wynieść dopiero po zniknięciu dzieci? Niebezpieczny to człowiek! Wczas dowiedziałem się o tem...