Róża i Blanka/Część trzecia/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Księdz d’Areynes nie miał już teraz wątpliwości żadnej.
Więzień, którego widział i nie poznał, był tym samym Servacym Duplatem, który przed siedmnastu laty porwał dzieci Janiny Rivat.
Podziękował pisarzowi i udał się do swego mieszkania.
Niespokojny i niepewny, czy zdoła nakłonić Duplata do przyznania się, nie jadł obiadu i nie zmrużył oka przez noc całą.
Następnego dnia wstał wcześnie, udał się do więzienia, gdzie codziennie odprawiał mszę, poczem poprosił dyrektora o przyprowadzenie Duplata do swego pokoju w gmachu więziennym.
Ex-kapitan idąc za dozorcą, myślał:
— Głowę bym dał, że prowadzą mnie do tego klechy! Poznał mnie i chce wybadać... Nie księże, nic z tego nie będzie... Byłbyś bardzo sprytnym, gdybyś potrafił wydobyć ze mnie coś więcej nad to, co zechcę powiedzieć.
I wszedł do pokoju jałmużnika spokojny, jak gdyby nie miał najmniejszego powodu obawy.
Ksiądz odprawił dozorcę i pozostał z Duplatem sam.
— Siadaj, Duplat; chciałbym z tobą pomówić.
— Pomówić! — powtórzył hultaj, udając zdziwionego.
— Tak.
Ksiądz wziął krzesło i usiadł naprzeciw więźnia
Obaj byli przygotowani do walki ciężkiej, uporczywej.
— Nie poznajesz mnie? — zapytał ksiądz, utkwiwszy wzrok w Duplata.
— Nie — odrzekł — ex-kapitan, przyglądając się księdzu. — Nie znam księdza wcale. Nigdym nie widział go...
— Mylisz się! a ponieważ nie możesz przypomnieć sobie, więc pomogę ci... Podczas wojny 1870 r. byłeś furyerem w kompanii p. Gilberta Rollin.
— To pamiętam dobrze — odrzekł Duplat, śmiejąc się.
— Następnie brałeś udział w komunie i awansowałeś na kapitana. Spotkaliśmy się u p. Rollina, do którego przybyłeś, by namówić go do powstania.
Duplat zrozumiał, iż niepodobieństwem było zaprzeczyć, ale postanowił skorzystać z tego wymuszonego wyznania.
— Ach! — zawołał — teraz poznaję księdza i ze wstydu radbym się ukryć pod ziemię. Niech ksiądz przebaczy mi... byłem obłąkanym... groziłem księdzu... Zwróciłem pistolet przeciwko księdzu — ksiądz rozbroił mnie i puścił swobodnie... Niech ksiądz przebaczy...
Nikczemnik mówiąc to, ukląkł przed jałmużnikiem i złożył ręce błagalnie.
— Powstań — odrzekł ksiądz. — Oddawna przebaczyłem ci. — Zdziwiłem się, zobaczywszy cię tutaj, gdyż myślałem, że po stłumieniu komuny byłeś rozstrzelanym.
— Wiele wycierpiałem — odrzekł łotr, siadając na krześle.
— Podczas ostatnich dni powstania byłeś jeszcze w Paryżu...
— Nie, proszę księdza jałmużnika — odparł stanowczo.
— Więc nie w Paryżu aresztowano cię?
— Nie.
— A gdzie?
— W Champigny, dokąd schroniłem się.
— Być może, ale to niczego nie dowodzi. W nocy z dnia 27 na 28 maja byłeś jeszcze w Paryżu przy ulicy Saint-Maur.
— Nie, proszę księdza.
— W domu, w którym mieszkałeś, nr. 157... Dom ten palił się... Wszedłeś do pokoju, w którym leżała kobieta, po wydaniu dwojga dzieci na świat, Janina Rivat i pochwyciwszy kołyskę z dziećmi, uciekłeś z niemi.
— Ja! — zawołał Duplat — Ja!
— Tak, ty.
— Mylisz się ksiądz! — Widziałem cię własnemi oczyma.
— Ksiądz widział mnie!
— Widziałem cię z drugiego pokoiku, w którym ukryłem się, sądząc, iż jestem ściganym i nie chcąc pozostawić nieszczęśliwej kobiety.
— Księdzu zdawało się, że widział mnie — odrzekł Duplat. — Musiał ksiądz widzieć kogoś podobnego do mnie... Nie porywałem żadnej kołyski! Przysięgam księdzu, że naówczas nie byłem w Paryżu!
— Nie przysięgaj! Jestem pewnym tego, co mówię. Rysy twarzy twojej zanadto dobrze przechowały się w mojej pamięci, bym wziął kogo innego za ciebie.
— A jednak ksiądz omylił się... To nie ja byłem.
— Więc zaprzeczasz?
— Naturalnie! — Oskarża mnie ksiądz o występek, którego nie popełniłem. Dlaczego miałbym się dopuścić go? Miałbym tylko kłopot.
— Kto wie? — odrzekł ksiądz, patrząc mu w oczy.
Duplat nie spodziewał się tych słów, więc usłyszawszy je, zadrżał i omal nie utracił pewności siebie.
— Opowiada mi ksiądz rzeczy — odrzekł, odzyskując zimną krew — o których nawet we śnie nie marzyłem... Jeszcze na trzy dni przed upadkiem komuny uciekłem do Champigny i nie wracałem już do Paryża... nie mogłem więc być przy ulicy Saint-Maur!
— Wszystko to nie przekonywa mnie! — odrzekł ksiądz. — Przywołałem cię do siebie nie dlatego, by postąpić z tobą jak z nieprzyjacielem, nie myślę wcale zdradzać tajemnic twoich... Pragnę uwolnić duszę twoją od wyrzutów, które prędzej lub później odezwą się. Słuchaj, Duplat, żądam od ciebie tylko trochę litości nad biedną istotą, która przez tyle lat cierpiała z twego powodu. Nie opieraj się... kilku słowami możesz okupić wiele błędów...
— Cóż ja odpowiem księdzu? — rzekł Duplat, wzruszając ramionami. — Więc mam skłamać? Nie zabierałem tych dzieci i nie widziałem ich! Nie wiem gdzie one są!
— Wiesz i jednem słowem mógłbyś powrócić spokój i szczęście biednej kobiecie. Janina Rivat, która cię dotychczas przeklinała, jeżeli oddasz jej dzieci, błogosławić cię będzie.
— U kroćset piorunów, ażeby je oddać, należy je mieć, a ja nie mam ich.
Grube krople potu spływały po skroniach księdza d‘Areynes.
Okrutna, nieubłagana zapamiętałość łotra przestraszała go i wywoływała wątpliwość we własne przekonanie.
Ksiądz zapytywał siebie, czy rzeczywiście nie omylił się.
Ale nie!... omyłka była niemożliwą, patrzał własnemu oczyma i poznał zbrodniarza.
Księdzu przyszła do głowy myśl, czy nazwisko Servaise, podpisane na deklaracji znalezienia dziecka, o czem wiedział od Rajmunda Schlossa, nie jest przybranem, otworzonem z imienia Duplata Servais.
Ale to dopiero jedna córka Janiny... a druga?
Podejrzenie jak błyskawica, przemknęło przez umysł księdza.
Jeżeli Henryka powiła dziecię nieżywe, kto wie, czy na miejsce jego, Rollin, pragnąc skorzystać z majątku hr. Emanuela, nie przedstawił drugiej córki Janiny Rivat.
Po tym człowieku wszystkiego spodziewać się można.
Ale jak przekonać się, jak wydobyć a ust zapamiętałego łotra to wyrzeczenie?
— Więc mówisz, że omyliłem się? — zapytał Duplata.
— Utrzymuję stanowczo.
— Twierdzenie nie jest jeszcze dowodem.
— I ksiądz nie znajdzie dowodu przeciwko mnie.
— Kto wie...
— Gdzież u dyabła ksiądz znalazł by go?
— Tam gdzie on spoczywa. U Gilberta Rollina!